Piątek
Udało mi się zdobyć bilet do sektora dla księży. Pędzę rano w stronę Bazyliki św. Piotra. Obok mnie tłumy. Tylko cześć z nich dostanie się na plac. Uff, udało się. O 8.00 zajmuję miejsce. Jestem blisko. Widzę dobrze ołtarz. Obok mnie ksiądz z Sarajewa. Spotykam kolegów z diecezji.
Ks. Łukasz studiuje w Rzymie. Mieszka w polskim kolegium. Każdego roku księża –studenci udawali się do papy na kolędowanie. Tak samo było w tym roku w styczniu, krótko przed pobytem papieża w szpitalu. Tam było jak w domu, polska szopka, choinka – wspomina Łukasz. Papież żartował, był w dobrej formie. Ktoś zapytał, czy może zabrać sobie bombkę z choinki. A weź sobie.
Procesja z prostą drewnianą trumną papieża wychodzi przed Bazylikę. Słychać oklaski. Tłumię łzy. Na trumnie otwarta księgę Ewangelii. Głosił ją nam jako kapłan, biskup, papież. Do końca. Także wtedy, kiedy nie umiał już mówić. Wiatr przewraca kartki Ewangeliarza. W końcu go zamyka. Zamknięta księga. Nie usłyszymy już Dobrej Nowiny, głoszonej w tak cudowny sposób. Ale słowo, które zasiał, trwa. Ostatni tydzień pokazał to dobitnie.
Homilia Kardynała Ratzingera piękna. Prosta, wymowna. Przerywana oklaskami. Kiedy skończył, miałem ochotę zawołać: tylko tyle? Wiem. Słów zawsze zabraknie… Chwyta za gardło, kiedy kardynał wspomina Wielkanoc, ostatnie papieskie błogosławieństwo. Spoglądam raz jeszcze na milczące okna. „Możemy być pewni, że nasz ukochany papież stoi dzisiaj w oknie Domu Ojca, widzi nas i błogosławi nam. Tak, Ojcze Święty, błogosław nas!”
Litania do Wszystkich Świętych. Wkrótce dołączy do nich Jan Paweł. Ostatnie pożegnanie w rycie bizantyńskim. Trumna znika w Bazylice. Dzwon bije smutno. Na pochmurnym niebie na chwilę rozbłyska słońce.
Jeden z włoskich księży mówi, że powinni pozwolić młodzieży zaśpiewać dla papieża. Zgadzam się z nim. Młodzi nie zawiedli. Byli tutaj cały ostatni tydzień, od piątku. Byli z papieżem zawsze. Należało im się to. Choć jedna pieśń, choćby jedno: Abba Ojcze. Rzymska dostojna liturgia, wypowiadana w martwym języku, którym z trudem posługują się nawet kardynałowie. Papież na pewno, by się ucieszył. Zawsze wymykał się rzymskim formalistom, aby być jak najbliżej nas.
Pora do domu. Ja mam ochotę zostać. Chyba dopiero teraz, kiedy skończył się pogrzeb, dochodzi do mnie trudna prawda: zostaliśmy osamotnieni. Tępy ból. Kiedy ojciec Jan Góra podszedł do ciała Jana Pawła II ryczał jak bóbr. Arcybiskup Dziwisz zawołał do niego trzy razy uspokój się! Tak trzeba. Wiem. Ale jednak żal, strasznie żal. Miłości nigdy dość. Zawsze chce więcej.
Wieczorem rozpadało się. Roma pinge. Rzym płacze. Przez całą noc, sobotę. Dopiero teraz. Kiedy ludzi czekali przed Bazyliką, nie spadła na nich ani kropla. Ktoś czuwał nad nimi. Będzie czuwał zawsze. Wierzę w to mocno.
Rzym, 9 kwietnia 2005 r.