Benedykt XVI zrozumie sytuację Izraela?

KAI/jk

publikacja 30.04.2009 09:35

Znany dziennikarz i publicysta żydowskiego pochodzenia w rozmowie z KAI mówi m. in. o znaczeniu papieskiej wizyty dla procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie, wielkim szacunku, jakim Żydzi darzą osobę Jana Pawła II, relacjach katolicko-judaistycznych.

Izrael musi wziąć na siebie swoją część odpowiedzialności za Nagbę – tak Palestyńczycy nazywają „katastrofę”, czyli exodus ludności palestyńskiej po izraelskiej wojnie niepodległościowej w 1948 r. W tym wypadku Izrael ponosi tylko część odpowiedzialności, ponieważ to nie on rozpętał tę wojnę. Gdyby nie atak pięciu arabskich państw na Izrael i decyzja Najwyższego Komitetu Arabskiego, żeby Palestyńczycy wspierali agresorów, to nie doszło by do exodusu. Resztę odpowiedzialności za tę tragedią ponoszą palestyńscy przywódcy i przywódcy państw arabskich, którzy ich w tę awanturę wciągnęli. Tak w ogóle to nie wyobrażam sobie pokoju bez pomnika palestyńskich uchodźców na centralnym placu w Tel Awiwie. Tak samo Palestyńczycy muszą wziąć odpowiedzialność za ofiary palestyńskiego terroru i nienawiści. Do tego wszystkiego jest jeszcze daleka droga.

Na ile czynnik religijny odgrywa rolę w tym konflikcie?

- Mam wrażenie, że jest on dogodnie instrumentalizowany przez polityków. Kiedy Arafat w 2000 r. nie chciał się zgodzić w Camp David na porozumienie pokojowe, które by wymagało też zgody na podział Jerozolimy, mówił: „Nie mogę dysponować Jerozolimą, ona należy do muzułmanów z całego świata”. Ciekawe, że tego nie powiedział żaden muzułmański dostojnik religijny, tylko Arafat, polityk skądinąd bardzo świecki. Nie widzę fundamentalnych powodów religijnych, dla których ten konflikt nie mógłby się zakończyć.

Owszem, jest w muzułmańskim ustawodawstwie kategoria mówiąca, że ziemia, która raz była muzułmańska, muzułmańską pozostanie. Jeżeli jednak Arabowie pogodzili się z chrześcijańską Hiszpanią, to myślę, że mogą się też pogodzić z żydowskim Izraelem. Po stronie izraelskiej jest ten fundamentalny problem, że ten Izrael, który znamy z Biblii – Judea, Samaria – to jest właśnie tam, gdzie ma powstać przyszłe państwo palestyńskie. Trudno, byłoby lepiej, gdyby w Judei i Samarii żyła żydowska większość i żeby te tereny mogły należeć do państwa żydowskiego. Ale nie mogą i nie należą.

Z religijnego punktu widzenia izraelska flaga nie musi powiewać nad Hebronem. Ważne jest to, byśmy mogli się modlić w Grocie Patriarchów. A tutaj największą przeszkodą jest pamięć o żydowskim terroryście Baruchu Goldsteinie, który w tym miejscu w 1994 r. świętym dla żydów i muzułmanów zamordował 29 osoby. Tym samym dramatycznie wytrącając Izraelczykom jakikolwiek argument z ręki, że mają prawo do Hebronu, mimo że sama nazwa tego miasta wskazuje, czyim ono było historycznie.

Innym problemem jest Góra Świątynna i święte miasto trzech religii – Jerozolima.

- Góra Świątynna jest rzeczywistym problemem. To jest to miejsce w Jerozolimie, gdzie teraz wznoszą się meczety, wcześniej stała świątynia – jedyna, jaką żydom wolno mieć – a przedtem Abraham miał ofiarować swojego syna Bogu w ofierze. Najświętsze miejsce dla żydów, a trzecie w hierarchii świętości dla muzułmanów. Żydowskie prawo nie nakazuje żydom, by byli suwerenami na Górze Świątynnej, nie wolno im jednakże tego miejsca oddać. Bo państwo żydowskie, które się wyrzeka Góry Świątynnej, jakby mówiło Bogu, że „już Cię nie chcemy”. Jest to gest tak bluźnierczy, że nawet świeccy Izraelczycy nie są w stanie go sobie wyobrazić. Zarazem stoją tam meczety i muzułmanie mają pełne prawo się w nich modlić nie czekając, aż ich izraelski żołnierz przepuści ich albo nie.

W Camp David wymyślono rozwiązanie, które jest arcydziełem twórczego i wrażliwego myślenia. Otóż pomysł był taki, żeby Góra Świątynna pozostała suwerennym terytorium izraelskim, a zarazem żeby traktat pokojowym gwarantował, że jest ona formalnym adresem ambasady Palestyńskiej w Izraelu. Izraelczycy nie zrzekają się suwerenności, natomiast suwerenność sprawują Palestyńczycy, ponieważ terytorium ambasady jest eksterytorialne. Jako że granica miała przebiegać u stóp Góry Świątynnej, Palestyńczycy czy inni muzułmanie wchodziliby na nią, aby się modlić, nie spotykając ani jednego izraelskiego żołnierza.

Kiedy to przeczytałem, zaparło mi dech z szacunku dla prawniczej inteligencji, ale także duchowej wrażliwości negocjatorów, którzy to wymyślili. Arafat tę propozycję odrzucił. Twierdził, że niemożliwy jest jakikolwiek kompromis, żydzi nie mają jakiegokolwiek prawa do góry świątynnej, gdyż świątynia nie była tam, ale na Górze Gezirim, jeżeli w ogóle była, itd. Myślę, że jeszcze się do takich kompromisów wróci, gdyż są niezbędne właśnie dlatego, by pozbawić ten konflikt wymiaru religijnego.

A jak powinna wyglądać sytuacja Jerozolimy?

- Jerozolima musi zostać podzielona. Musi, gdyż 200 tys. Palestyńczyków nie chce być obywatelami Izraela. Miasto jest największym palestyńskim centrum intelektualnym, politycznym i handlowym. Pozostawanie Wschodniej Jerozolimy w granicach Izraela stanowi stały „casus belli”. Natomiast umiędzynarodowiona Jerozolima jest jedyną sprawą, w której Izraelczycy i Palestyńczycy się zgadzają i nie chcą tego za żadne pieniądze. Jerozolima zostanie więc podzielona i to w sposób ohydny. Rozkoszna propozycja prezydenta Billa Clintona, by to, co żydowskie, pozostało w Izraelu, a to, co arabskie w Palestynie oznacza tylko tyle, że Clinton nigdy nie spacerował po Jerozolimie. To by gwarantowało posterunki graniczne co 100 metrów. Nie tylko więc będzie musiała zostać podzielona, ale trzeba będzie przeprowadzić dramatyczne przeprowadzki etniczne po obu stronach. Mur, który Jerozolimę będzie dzielił przez pokolenia, będzie nieporównywalnie bardziej ohydny od berlińskiego. Wszystko to jest jednak mniej ohydne od jednego zabitego dziecka.