Wyzwanie: wyjść do ludzi

Z Kościołem skupionym na samym sobie dzieje się to samo, co ze skupionym na samym sobie człowiekiem: dotyka go swoista paranoja, autyzm. Publikujemy fragment wywiadu-rzeki z kard. Jorge Bergoglio, obecnym papieżem Franciszkiem. Książkę "Jezuita" wydał Dom Wydawniczy Rafael.

Chyba niełatwo zwalczyć zagrożenie stania się biurokratą...

- A jednak niepoddanie się temu jest sprawą fundamentalną. Krótko przed swoją śmiercią Jan XXIII odbył długie spotkanie z Casarolim i, gdy ten miał już odchodzić, zapytał, czy nadal odwiedza chłopców w więzieniu. „Nigdy ich nie zostawiaj” – poradził. Jan XXIII też był pasterzem wychodzącym na ulicę. Gdy pełnił funkcję patriarchy Wenecji, miał zwyczaj udawać się codziennie o godzinie 11.00 na plac św. Marka, aby dopełnić tak zwanego „rytuału cienia”. Kardynał stawał w cieniu drzewa lub jakiegoś budynku, wypijał lampkę białego wina i ucinał sobie kilkuminutową pogawędkę z parafianami. Robił to samo, co każdy mieszkaniec Wenecji, po czym wracał do pracy. To właśnie oznacza dla mnie bycie pasterzem. Pasterz to ktoś, kto wychodzi do ludzi.

Trzeba jednak przyznać, że nie chodzi o samo wyjście do ludzi, ale o postawę, która ich porwie. Nie sądzi Ksiądz, że niektóre kazania, pełne wyrzutów i krytyki, raczej odstraszają?
Oczywiście. Ludzie odchodzą, jeśli nie zostają przyjęci, jeśli widzą, że nie są doceniani w drobnych rzeczach i że nikt ich nie szuka, ale również kiedy nie przekazuje się im radości płynącej z ewangelicznego przesłania; kiedy nie pokazuje się szczęścia płynącego z życia po chrześcijańsku. Nie jest to tylko problem księży, lecz także świeckich. Dobry katolik nie szuka we wszystkim jedynie negatywnych aspektów; spraw, które dzielą. Nie tego chce Jezus. Taka postawa nie tylko odstrasza i deformuje ewangeliczne przesłanie, ale oznacza też nieakceptowanie rzeczywistości, a Chrystus wszystko akceptował. Odkupione może być tylko to, co zostało wcześniej zaakceptowane. Jeśli człowiek nie przyjmuje, że w społeczeństwie są ludzie o innych, nawet przeciwnych poglądach, i tych ludzi nie szanuje, nie modli się za nich, to nigdy ich w swoim sercu nie odkupi. Nie możemy pozwolić, by ideologia zapanowała nad moralnością.

Biblia zawiera Dziesięć przykazań, ale także błogosławieństwa. Benedykt XVI wyraźnie kiedyś wskazał, że religia katolicka nie jest zbiorem zakazów.

- Całkowicie się z nim zgadzam. Widać to wyraźnie w napisanych przez niego encyklikach o miłości i nadziei. Z drugiej strony, gdy Benedykt XVI pojechał do Hiszpanii, wszyscy myśleli, że skrytykuje rząd Rodrigueza Zapatery za kierunki sprzeczne z poglądem Kościoła katolickiego w określonych kwestiach. Ktoś go nawet zapytał, czy rozmawiał z hiszpańskimi władzami na temat małżeństw homoseksualnych. Papież powiedział, że nie, że rozmawiał o sprawach pozytywnych, a na inne kwestie przyjdzie czas później. W pewien sposób dał do zrozumienia, że najpierw trzeba podkreślać pozytywne aspekty, to, co nas łączy, a nie negatywne, czyli to, co nas dzieli. Priorytetem powinno być spotkanie między osobami, wspólne wędrowanie. Potem łatwiej podjąć rozmowę na temat istniejących różnic.

Patrząc z drugiej strony, czy nie mamy obecnie do czynienia z wzrastającą tendencją do wybierania propozycji religijnych jak z menu? Wybieramy sobie księdza, który najbardziej nam odpowiada; zasady, które najmniej nam przeszkadzają...

- To bardzo powszechna tendencja, zgodna z dominującym obecnie konsumpcyjnym stylem życia. Niektórzy wybierają sobie Mszę ze względu na kazania księdza. Ale dwa miesiące później dochodzą do wniosku, że chór śpiewa fatalnie, i znów zmieniają kościół. W ten sposób religia zostaje zredukowana do estetyki. Wymieniamy różne rzeczy w tym religijnym supermarkecie jak wenecjanie wymieniają gondole. Religia staje się wtedy obiektem konsumpcji. Moim zdaniem ma to silny związek z pewnym rozmytym teizmem, który rozwija się w ramach New Age, a który miesza ze sobą osobistą satysfakcję, relaks i dobre samopoczucie. Obserwuje się to zwłaszcza w dużych miastach, choć zjawisko to nie dotyczy tylko osób prezentujących pewien poziom kultury. W uboższych dzielnicach ludzie chodzą na przykład do konkretnego protestanckiego pastora, bo ten im „pasuje”.

Ale czy naprawdę to tak poważna sprawa, że ludzie wybierają nabożeństwa albo kapłanów, którzy najbardziej ich poruszają?

- … albo kapłanów, którzy wyznają bliską naszej ideologię, bo sięgając do tego „religijnego menu”, dokonuje się też czasem wyborów w oparciu o jakąś ideologię. Wybieram tę czy tamtą Mszę, bo celebrans ma „właściwe poglądy” albo jest „bardziej otwarty”, „bardziej postępowy”. Odnosząc się do pytania, powiedziałbym raczej tak: poważną sprawą jest brak osobistego spotkania z Bogiem, brak autentycznego doświadczenia religijnego, o których te wspomniane zjawiska świadczą. Myślę, że takie jest podłoże owego „religijnego menu”. Uważam, że musimy odzyskać sens wydarzenia religijnego rozumianego jako ruch prowadzący do spotkania z Jezusem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg