Co ma zrobić lekarz, co ma zrobić sam chory, co ma zrobić jego rodzina – jeśli mają działać dla dobra pacjenta? Pogadanka bioetyczna ks. Piotra Kieniewicza MIC
Na niejednym szpitalu widnieje hasło „Salus aegroti suprema lex esto”. W niemal wszystkich wersjach współczesnej przysięgi lekarskiej zawarte są słowa, których źródłem jest obecna w przysiędze Hipokratesa idea posługi lekarza na rzecz dobra pacjenta. Swoją drogą, przysięga lekarska obowiązująca w Polsce mówi tylko o tym, by mieć na względzie dobro chorych. Mieć na względzie, to jednak nie to samo, co postawić dobro chorego jako prawo najwyższe.
Cóż miałoby znaczyć takie prawo? Oznaczałoby ono, że lekarz w swojej posłudze na rzecz chorego kieruje się najlepiej pojętym interesem chorego, bezwzględnym szacunkiem dla jego godności, ochroną jego praw i dóbr. Tymczasem nie każde działanie, którego domaga się chory, rzeczywiście musi służyć jego najlepiej pojętemu interesowi. Zdarza się, że chory domaga się czegoś, co może zaszkodzić jego zdrowiu. Bywa, że prosi o coś, co jest złe samo w sobie. To, że prosi – albo w nieco innej sytuacji, że na coś się zgadza – nie przesądza sprawy, czy dane działanie jest od strony moralnej do zaakceptowania. Z drugiej strony – jak się zachować, gdy chory odmawia pomocy?
Lekarz staje tu wobec wielu dylematów. Jest konfrontowany z problemami medycznymi, co do których musi określić działanie najbardziej skuteczne, a jednocześnie jak najmniej uciążliwe dla chorego i jego rodziny. Musi rozpoznać, jak od strony moralnej ocenić określone działanie – czy jest ono moralnie nakazane, dopuszczone, a być może niedozwolone, właśnie ze względu na wewnętrzną niegodziwość.
Musi być również realistą, czyli wskazać działania możliwe do „udźwignięcia” przez chorego, jego bliskich, przez służbę zdrowia i ubezpieczyciela – czy da się to wszystko „udźwignąć” tak od strony technicznej, jak i finansowej. Nie każda wynaleziona metoda terapeutyczna jest realnie dostępna. Nie każda będzie prawdziwą pomocą. Niekiedy terapia, choć przedłuży choremu lata życia, jednocześnie zamieni je w koszmar, pełen bólu, gniewu i rozpaczy. Taka „medyczna zaciekłość”, płynąca przecież z chęci zastosowania wszystkiego, co możliwe, dla ratowania życia i zdrowia, ostatecznie okazuje się tylko przekleństwem. Nie jest wówczas działaniem dla dobra chorego... Podobnie ma się rzecz z sytuacją, gdy ceną za podjęcie terapii ostatniej szansy jest doprowadzenie rodziny do bankructwa.
Niektórzy mówią, że zdrowia i życia nie można przeliczać na pieniądze. To prawda. Z drugiej jednak strony walka o każdą sekundę życia może rodzić podejrzenie, że człowiek dlatego się go chwyta, dlatego domaga się zastosowania każdej, choćby niesprawdzonej lub dostępnej tylko na nieosiągalnych realnie warunkach terapii – ponieważ panicznie boi się, że śmierć jest ostatecznym unicestwieniem.
Papież rozmawiał wieczorem w Castel Gandolfo z dziennikarzami.
Ojciec Święty wyraził uznanie wobec tych, którzy podejmują tę posługę.
Aby przywódcy narodów byli wolni od pokusy wykorzystywania bogactwa przeciw człowiekowi.
„Jakość życia ludzkiego nie zależy od osiągnięć. Jakość naszego życia zależy od miłości”.
Znajduje się ona w Pałacu Apostolskim, w miejscu dawnej Auli Synodalnej.
Bp Janusz Stepnowski przewodniczył Mszy św. sprawowanej przy grobie św. Jana Pawła II.