Katecheza szkolna nie załatwi wszystkich problemów Kościoła z młodzieżą – podkreśla bp Edward Dajczak w rozmowie z KAI i portalem stacja7.pl na temat sakramentu bierzmowania. – W skali całego kraju jest gigantyczna robota do wykonania, ponieważ nie chodzi tylko o to, by ludzie słyszeli o Bogu, ale by Go doświadczyli – ocenia biskup koszalińsko-kołobrzeski. Zgadza się także z opinią, że "bez wcześniejszego ewangelizowania katecheza to jak sianie ziarna na betonie”.
Bierzmowanie to bardzo ważny sakrament, pierwszy w pełni świadomie, dobrowolnie i autonomicznie przyjmowany przez młodego człowieka. Ale niestety często bywa uroczystym pożegnaniem z Kościołem na długie lata. Skoro tak, czy warto kontynuować dotychczasową praktykę przygotowania do tego sakramentu?
– W diecezji przemyskiej, rzeszowskiej, czy tarnowskiej sytuacja jest zupełnie odmienna od tej w koszalińsko-kołobrzeskiej. To różne światy, jeżeli chodzi o wiarę. W naszej diecezji nie funkcjonuje tak zwany katolicyzm tradycyjny. Praktykuje go już tylko jedna piąta mieszkańców. Młodzież, z którą spotykamy się przy okazji przygotowania do sakramentu bierzmowania, wychodzi z domów, które im nie dają doświadczenia Boga. Słowo "doświadczenie" jest tu znaczące: nie chodzi tylko o stronę emocjonalną, lecz o doświadczenie osobowe, o osobową relację z Bogiem.
Czy to znaczy, że młodzież gimnazjalna jest dzisiaj mniej dojrzała? A może za szybko jest wprowadzana w ten sakrament? Może w tej chwili osoba, która kończy 15 lat, jest mniej dojrzała niż kiedyś, bo – właśnie często – nie ma świadomości wiary wyniesionej z domu?
– Kiedy byłem biskupem pomocniczym w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, istniał jeszcze system czteroklasowych liceów i tam udzielałem sakramentu bierzmowania w drugiej klasie. Później zreformowano szkoły i bierzmowania udziela się wcześniej, już w gimnazjum. Nie chcę wypowiadać się na temat dojrzałości tej młodzieży, bo o to trzeba pytać psychologów i pedagogów. Natomiast na pewno problemem jest dojrzałość w wierze. Myślę, że w pierwszej klasie liceum młody człowiek ma większą świadomość wiary. Trzeba dotrzeć do młodych wtedy właśnie, gdy dojrzewają, a nie w czasie gimnazjalnej „głupawki”.
A czym jest sakrament bierzmowania? Czy może Ksiądz Biskup powiedzieć młodym ludziom (a także ich rodzicom), co się z nimi stanie w momencie otrzymania tego sakramentu? Co się zmieni w ich życiu, jeśli sakrament przyjmą świadomie i z wiarą?
– Istota tego sakramentu jest jednoznaczna. To doświadczenie Ducha Świętego. Doświadczenie Jego mocy, światła. Doświadczenie, które jest posłaniem i rozeznaniem w życiu. Żeby tak przeżyć bierzmowanie, należy wrócić do podstawy życia religijnego, to znaczy do konieczności osobistego spotkania z Bogiem. Bez tego, mimo wyjaśnień, nauk, spotkań, młody człowiek nie przeżyje takiego doświadczenia.
Komuś, kto nie zaznał w domu prawdziwej miłości, nie da się tego opowiedzieć. Jeżeli my tym dzieciom nie damy doświadczenia miłości Bożej, to nie zmieni się nic.
Można powiedzieć im: „Jezus jest Panem”, ale jeżeli ktoś ich w to nie wprowadzi, nie weźmie za rękę, nie pójdą dalej. Ciągle mówię rodzicom, że miłości nie można nauczyć się na wykładach. Jeśli mama i tata nie przytulą dziecka, to można sobie tylko pogadać o miłości. W życiu duchowym jest tak samo. Jeżeli będziemy jedynie przedstawiali piękne idee, to nikogo nie wprowadzimy w doświadczenie Boga. Piękna idea - to nie jest Bóg. To nie jest Bóg, do którego młodzi ludzie mogliby przyjść ze swoimi problemami, przed którym mogliby się wypłakać. Oni muszą doświadczyć Boga osobowego. Inaczej do Niego nie pójdą.
Rodzicom uświadamiamy, że jest szansa, iż po głębokim przeżyciu sakramentu bierzmowania ich dzieci się zmienią. To przekonujący argument dla rodziców, którzy często mają z nastolatkami niezłe problemy, nawet jeśli sami są „letni w wierze”. Daj się wciągnąć w tę wspólnotę, ze względu na to, że może to pomóc ich dzieciom. Można bazować na miłości rodzicielskiej, bo skoro ma to pomóc ich dziecku, współpracują.
Co Ksiądz Biskup myśli, kiedy ma przed sobą Jolę, Krzyśka, Adriana, i kładzie ręce na ich głowy podczas udzielania sakramentu bierzmowania? Z jakim marzeniem? Żebyś ty, chłopie, żebyś ty, dziewczyno…
– Żeby Ci chociaż trochę drgnęło serce.
A czy forma tych przygotowań jest dobra? Czy warto kontynuować ten „schemat”?
– W tym roku przetestowaliśmy w naszej diecezji taki klucz, który chyba jest dobry. Zorganizowaliśmy ewangelizację – nie chcę powiedzieć akcję – w trzech największych miastach: Słupsku, Koszalinie i Pile. W ramach programu przeprowadziliśmy specjalne rekolekcje weekendowe dla młodzieży. Mieliśmy rozpisane terminy od marca do czerwca. Uczestniczyli w nich młodzi ludzie, którzy mieli maksymalnie pół roku do bierzmowania. Zabraliśmy tylko część z nich na rekolekcje, bo nie mamy niestety w tej chwili warunków, żeby zabrać wszystkich. Trzeba by zmienić trochę strukturę. Należałoby przygotować też innych, którzy mieliby dobry kontakt z młodymi, byliby w stanie przeżyć z nimi takie rekolekcje. Bo ich trzeba znać, czuć, trzeba umieć trwać w kontakcie z nimi, nie na chwilę, ale przez cały czas.
Dla księży było to ogromne zadanie organizacyjne. Ale trzeba je było podjąć dla dobra młodych ludzi. Widzimy dokładnie, że to, co się dzieje z młodymi ludźmi, utrudnia im wiarę wiodącą do osobistego spotkania z Chrystusem. Paradoksalnie więc, sakrament, który powinien promować ich do tego, by byli świadkami Ewangelii, może doprowadzić do ich nieobecności. Dlaczego? Bo zbyt słabą wiarą chwieją się jak liść na wietrze. Nie mogą sobie sami z wiarą poradzić.
W naszej diecezji młodzież jest przygotowywana do bierzmowania przez dwa lata. Zapisują się już w drugiej klasie gimnazjalnej. W ramach tego, najpierw prowadzący z jednej strony przeprowadzają dialog z rodzicami, z drugiej - od drugiego semestru drugiej klasy bezpośrednio przygotowują młodzież. W efekcie, ci młodzi, dla których zorganizowaliśmy ewangelizację i rekolekcje, byli już od półtora roku powoli przygotowywani. I co się okazało podczas rekolekcji? To sprawa fundamentalna, o której powinniśmy wiedzieć wszyscy: dla przytłaczającej większości Bóg to tylko pojęcie, idea.
Nie ma w nich żywej wiary, żywej relacji z Bogiem?
– Nie ma, bo nikt ich nie wprowadzał w tajemnicę wiary. Ksiądz odpowiedzialny za katechezy szybko przeliczył liczbę godzin religii, jakie mieli od przedszkola. Okazało się, że słuchali sześciuset katechez. Paradoks. Nie ma owoców. Dlaczego? Dlatego, że katechizujemy ludzi, którym nikt, od domu rodzinnego począwszy, nie pomógł doświadczyć obecności żywego Boga. To znaczy, że zaprzątamy tym młodym ludziom głowę i tylko głowę. To jest wyłącznie wiara pojęciowa. Przygotowując ich w ten sposób do bierzmowania, sami dajemy im negatywne argumenty. Młody człowiek powie: przygotowałem się do bierzmowania, wypełniłem wszystkie punkty, czego jeszcze ode mnie chcecie? Jeżeli nie ma osobistej relacji z Bogiem, to po bierzmowaniu nie ma niczego.
Czy rekolekcje takie jak te organizowane w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, mogą być początkiem drogi do Boga?
– Oczywiście, że tak.
W trakcie rekolekcji, kiedy kontakt z młodzieżą był bardziej intensywny, zauważyliśmy jedną rzecz: ta pojęciowa wiara jest stosunkowo łatwa do przemienienia w osobistą relację do Pana Boga. Po takich rekolekcjach, w których bierze udział trzydzieści osób z jednej parafii, pięćdziesiąt procent po powrocie potrafi założyć w parafii Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży. Niemalże w tydzień po rekolekcjach połowa uczestników zebrała się w Kościele i zaczęła działać.
Na rekolekcjach nauczanie jest bardzo ograniczone, kerygmatyczne, za to mnóstwo czasu przeznacza się na osobistą relację z Bogiem podczas adoracji i modlitwę. Efekty są zaskakujące: na przykład w sobotę wieczorem po wspólnej modlitwie potrafią siedzieć przed Najświętszym Sakramentem „w kucki”, w ciszy, nawet do pierwszej w nocy. Wracają do domów wybudzeni. Jeśli jednak ktoś im nie pomoże, ostygną.
Ojciec Święty Franciszek mówi nam jasno i jednoznacznie: musimy wreszcie w to uwierzyć, musimy zacząć od kerygmatu. Trzeba zacząć głosić Osobę i prowadzić ich do Osoby. My po naszym dotychczasowym doświadczeniu chcemy szybko skorygować cały program, by był rzeczywiście programem inicjacji chrześcijańskiej, wprowadzającym w wiarę, poprzez takie formy, w których młodzi ludzie naprawdę doświadczają Boga. Musimy ich poznać, czyli uświadomić sobie, kim są i na jakim są etapie. Nie wolno zakładać wiary tam, gdzie jej nie ma. Nasz błąd polega na tym, że zakładamy, iż samo chodzenie na religię oznacza, że ktoś ma wiarę. A to nie jest prawda.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.