Katecheza szkolna nie załatwi wszystkich problemów Kościoła z młodzieżą – podkreśla bp Edward Dajczak w rozmowie z KAI i portalem stacja7.pl na temat sakramentu bierzmowania. – W skali całego kraju jest gigantyczna robota do wykonania, ponieważ nie chodzi tylko o to, by ludzie słyszeli o Bogu, ale by Go doświadczyli – ocenia biskup koszalińsko-kołobrzeski. Zgadza się także z opinią, że "bez wcześniejszego ewangelizowania katecheza to jak sianie ziarna na betonie”.
Czy jest sposób, aby w końcu bierzmowanie stało się wydarzeniem obejmującym całą rodzinę?
– Popatrzmy na sam moment bierzmowania. Gdy młody człowiek stoi przed biskupem a obok niego stoją rodzice, rodzeństwo. To bardzo podniosła i wzruszająca chwila. W takiej sytuacji często widzę łzy rodziców.
Sakrament bierzmowania to święto całej rodziny. Ta dziewczyna, ten chłopak, nie może zostać sam! Ale to trzeba zacząć wcześniej. Dlatego nasz program zakłada najpierw spotkanie rodziców. Jest to krótkie przygotowanie i modlitwa za dzieci. Motywujemy rodziców, żeby przychodzili na spotkania, bo muszą się i oni do tego sakramentu przygotować.
Podczas jednego z takich spotkań, w czasie modlitwy rodzice powinni położyć ręce na swoje dzieci i modlić się za nich. To jest dla nich często wstrząs, często wtedy drżą rodzicom ręce, kiedy mają wykonać taki gest. Następnym istotnym obrzędem jest przekazanie krzyża przez rodziców swojemu dziecku. To rodziców prowokuje do refleksji: muszę najpierw sam pozałatwiać sprawy z Bogiem, bo jak nałożę ten krzyż dziecku, które wie, że od lat nie ma mnie w Kościele?
Trudne jest takie aktywizowanie rodziców? Przygotowanie ich do wspólnego świętowania tego wydarzenia razem z dziećmi?
– Niektórych tak, a innych nie. Ale to konieczność. Przy wszystkich sakramentach musimy zacząć współpracować.
Zatem nie tylko przy bierzmowaniu?
– Nie tylko. Jeszcze bardziej przy Pierwszej Komunii. To nie praca z dzieckiem jest kluczowa, ale praca z rodziną. Natomiast trzeba się też liczyć z tym, że człowiek czasem przystępuje do sakramentu w sytuacji, gdy cały jego dom jest schłodzony albo niewierzący. To są bardzo ciekawi ludzie, bo oni idą z wyboru. Ktoś im pomógł, znaleźli się w jakiejś grupie i zostali wybudzeni do wiary.
Każde bierzmowanie kończę słowami: „Otrzymaliście dar kochania ludzi i pierwsza rzecz, jaką powinniście zrobić, to powiedzieć swoim rodzicom: dziękuję”. Oni czasem dostają dreszczy na samą myśl o tym, bo mają dom, jaki mają.
Pewien chłopak napisał mi w mailu, że rodzice powiedzieli mu przed bierzmowaniem, iż nie interesuje ich to. I kiedy wracał do domu ze swoim bratem, cały czas myślał, co ma im powiedzieć, jak się zachować. Z tej bezradności, tuż przed domem, powiedział: „Duchu Święty! Skoro przyszedłeś do mnie przed chwilą, to mi coś podpowiedz!”. Wszedł do domu. Rodzice z siostrą jedli kolację. A on stanął, popatrzył na nich i powiedział bez większego wysiłku: „Wracam z bierzmowania i chcę wam powiedzieć, że bardzo was kocham”. Swój list zakończył zdaniem: „Za chwilę staliśmy objęci wszyscy i płakaliśmy”.
Chyba jest to również kwestia samego sakramentu. Przynajmniej takiego jak chrzest, bierzmowanie czy małżeństwo. Ich jakość zależy w dużej mierze od rodziny.
– I od wspólnoty wiary. Zdarzają się takie sytuacje, kiedy człowiek decyduje się przyjąć sakrament, nie tylko dlatego, że skończył 18 lat i potrzebuje stempla, by wziąć ślub, ale dlatego, że kieruje go do tego wiara. Czasem to są owoce autentycznego działania grup ewangelizacyjnych, poprzez które ludzie docierają do Chrystusa i w pełnej świadomości przyjmują bierzmowanie.
No dobrze, Księże Biskupie, a jak się ma w takim razie do tego katecheza szkolna? Czy to proces, który wspomaga? Czy jest neutralny? Czy przeszkadza może w dobrym przygotowaniu do bierzmowania?
– Wiemy jedno, katecheza szkolna nie załatwi wszystkich problemów Kościoła z młodzieżą. Jeszcze raz powtarzam, trzeba przede wszystkim odejść od nauczania. Mark Loritz powiedział jasno: „Bez wcześniejszego ewangelizowania katecheza to jak sianie ziarna na betonie”. I tego dzisiaj właśnie doświadczamy. W skali całego kraju jest gigantyczna robota do wykonania, ponieważ nie chodzi tylko o to, by ludzie słyszeli o Bogu, ale by Go doświadczyli.
Wbrew temu, co myślano, kiedy wprowadzano religię do szkół?
– Oczywiście, że tak. Szkoła jest szkołą. Wyjście ucznia z lekcji matematyki, przejście na lekcję religii, a zaraz po niej na biologię, stwarza sytuacje, przez które nawet dobry katecheta może się nie przebić. Młody człowiek musi się znaleźć w przestrzeni parafialnej, gdzie ludzie doświadczają wiary. Przygotowanie do bierzmowania tam się właśnie zazwyczaj dokonuje, tylko że ono nie może być kolejną lekcją religii. W naszej diecezji – gdzie jestem jeszcze krótko, ale robiłem coś podobnego w diecezji gorzowskiej – dzielimy dużą grupę młodzieży na grupy animatorskie. Optymalnie liczą one po osiem osób. Prowadzą je animatorzy świeccy.
Czyli od „wykładu” przechodzimy do „ćwiczeń”?
– Tak. W małych grupach mogą odbywać się rozmowy bazujące na świadectwie wiary. To jest najbardziej owocna forma przygotowania do bierzmowania.
A rola kapłana – osoby, która przygotowuje młodych do bierzmowania? Z jednej strony to się odbywa w przestrzeni pozakościelnej. Mam na myśli katechezę szkolną. Z drugiej strony opinia dotycząca księży we współczesnej Polsce jest negatywna. Czy Ksiądz Biskup nie obserwuje takiego niebezpieczeństwa, że fundamentalne kwestie dotyczące Boga ma przekazywać osoba postrzegana przez pryzmat mediów ?
– Jeżeli ksiądz swoim zachowaniem potwierdza coś, o czym mówi się w mediach, albo nie jest człowiekiem, który ma dla wiernych wystarczająco dużo miłości i serca, to traktują go tak, jak traktują. Jeżeli jednak jest to człowiek „kapłański”, to nawet ogólnopolska nagonka nie zdoła zakwestionować jego działania. Młodzież i tak mu zaufa i będzie go szanować.
Wielokrotnie doświadczałem na Przystanku Jezus, że jeżeli chce się z kimś porozmawiać, to najpierw trzeba mu pozwolić się „wygadać”, „wypluć” z siebie prawdziwe urazy i stereotypy medialne w stosunku do Kościoła. Wysłuchać i niekoniecznie polemizować od razu z tezą, którą głosi. Dopiero potem zaczyna się dobra i inna rozmowa.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.