Jak ja "kocham" w teologii słowo doktryna. Nieodmiennie kojarzy mi się z ideologia i partią. Ono tak pasuje do Ewangelii i Magisterium Kościoła jak pięść do nosa.
Moje skojarzenia wynikają z takich określeń jak: "doktryna wojenna", "doktryna polityki zagranicznej", "doktryna Breżniewa" itd. Jest oczywiście w słowniku "doktryna religijna", ale to określenie nie oddaje sensu wyznawanych prawd wiary i niektórym w związku z tym myli się ideologią z religią. Naprawdę trzeba je używać w odniesieniu do Nauczania Kościoła?
Doktryna jako taka, wg słownika języka polskiego PWN, to "system sądów, założeń i poglądów z określonej dziedziny wiedzy". Takie jest podstawowe znaczenie i nie widzę w nim nic niestosownego. To termin fachowy, powszechnie stosowany w religioznawstwie. A konotacje są spontaniczne i wynikają z osobistych doświadczeń, dlatego nie mogą mieć mocy powszechnie obowiązującej. Równie dobrze można by powiedzieć, że nie powinno się używać wyrażenia "sąd kościelny", bo sądy były też stalinowskie i hitlerowskie. Po prostu nie ma z czego robić afery.
To akurat wiem. Mam też słownik. O co innego mi chodziło, o desakralizację języka Nauczania Kościoła. Nie ma potrzeby stosowania go w przypadku mówienia o Nauczaniu Kościoła. Napisałam o swoich odczuciach i skojarzeniach, które nie tylko ja mam. Myślę, że w mówieniu do zwykłych wiernych warto o tym pamiętać. Tylko tyle. Pozdrawiam :-)
Mnie się "doktryna" z niczym złym nie kojarzy, także nie wiem, o co chodzi, wręcz przeciwnie - to "mocne" słowo, ilustrujące spoistość przekonań. Nie jest to w żadnym wypadku "desakralizacja". Równie dobrze można oskarżyć o "desakralizacyjny" charakter wyrażenia takie jak "substancja", bo się kojarzy z chemią, czy "natura" bo z New Age. Skojarzenia to akcydens i nie należy się nimi przejmować - nic się nie wnosi, a tylko daje pożywkę freudystom:).
No i mamy nieszczęście zarzucenia nauczania łaciny i podstaw cywilizacji łacińskiej. Z łaciny doctrina to nauczanie, wiedza. Na tej samej zasadzie (wspólny łaciński rdzeń) można się przyczepić do Doktorów Kościoła, że się kojarzą z olejem rycynowym i lewatywą, jak u Szejka. Niewątpliwie jakieś siły antyewangelizacyjne pracują nad zohydzeniem tego słowa, dotyczy to też fundamentalizmu. Chcą Kościoła rozmytego, inaczej mówiąc amorficznego, bezpostaciowego. Warto tu przypomnieć tym co Nauczanie Soboru Watykańskiego Drugiego znają jedynie z obiegowych opinii, że Sobór po raz kolejny określił język łaciński jako język Kościoła. No ale złemu zależy na tym, żebyśmy mieli powtórkę z Wieży Babel a do Dokumentów Soboru by nikt nie zaglądał.
Tak, znowu to samo: troskliwa miłość Kościoła do rozwiedzionych żyjących w NOWYCH ZWIĄZKACH. Oczywiście, bo wszyscy bez wyjątku rozwiedzeni wchodzą w nowe związki. Samotni-rozwiedzeni nie istnieją w statystykach Kościoła, a jeśli jeszcze ktoś taki się zdarzy, to trzeba by jak najszybciej zmienił stan cywilny to załapie się na "troskliwą miłość".
Samotna-rozwiedzona osoba w kościele jest traktowana jak taka która żyje w wierności małżeństwu i może być otoczona nie tylko troskliwą miłością Kościoła jako wspólnoty ale także miłością Chrystusa w Komunii Świętej gdyż nie żyje w przywiązaniu do grzechu..
"Troskliwa miłość Kościoła" do samotnych-rozwiedzionych to ładne hasełko i tylko tyle. Ja też mogę powiedzieć, że żywię do Ciebie, Arturze "troskliwą miłość"; i co z tego wynika? Nic, bo Cię nie znam.
Nasuwa się tu przypowieść o Miłosiernym Ojcu. "Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy". Masz możliwość korzystać ze wszystkich skarbów Kościoła. Rozumiem skąd się może brać Twoja gorycz. Ale jeśli z tych skarbów skorzystasz, znowu możesz być szczęśliwa. Pokój Tobie.
Lepiej mieć i drugiego małżonka i też korzystać ze "skarbów Kościoła", bo Miłosierny Ojciec - Kościół chce obdarzyć skarbami również rozwiedzionych w nowych związkach. Tak wynika ze wszystkich wypowiedzi kardynałów przygowotujących synod. A w Niemczech i Austrii już są kapłani którzy rozgrzeszają rozwodników w ponownych związkach. Po synodzie będzie tak i w Polsce. Rozwiedzeni-samotni będą sobie pluć w brodę, że byli tacy naiwni i wierni.
Już doszło do tego, że cieszymy się, kiedy kardynał mówi jak katolik! Kiedy prefekt kongregacji nie neguje doktryny. To świadczy o ogromnym zamieszaniu w Kościele. Kto kocha Kościół, nie może tego bagatelizować. Tu nie wystarczy tylko wielka modlitwa, potrzebna jest też odwaga. A tej brakuje.
W kwestii rozwiedzionych żyjących w nowych związkach jasno i precyzyjnie wypowiedział się Jezus Chrystus - to jest cudzołóstwo i grzech śmiertelny. Każdy kto chce żyć zgodnie ze Słowem Bożym będzie w tej kwestii słuchał Jezusa Chrystusa i kierował się w życiu Jego słowem, a nie wskazówkami tych, którzy negują Słowo Boże, aby przypodobać się ludziom.
Nie ma potrzeby stosowania go w przypadku mówienia o Nauczaniu Kościoła. Napisałam o swoich odczuciach i skojarzeniach, które nie tylko ja mam. Myślę, że w mówieniu do zwykłych wiernych warto o tym pamiętać. Tylko tyle.
Pozdrawiam :-)
Pozdrawiam również!
Oczywiście, bo wszyscy bez wyjątku rozwiedzeni wchodzą w nowe związki.
Samotni-rozwiedzeni nie istnieją w statystykach Kościoła, a jeśli jeszcze ktoś taki się zdarzy, to trzeba by jak najszybciej zmienił stan cywilny to załapie się na "troskliwą miłość".
Tak wynika ze wszystkich wypowiedzi kardynałów przygowotujących synod.
A w Niemczech i Austrii już są kapłani którzy rozgrzeszają rozwodników w ponownych związkach. Po synodzie będzie tak i w Polsce. Rozwiedzeni-samotni będą sobie pluć w brodę, że byli tacy naiwni i wierni.
To świadczy o ogromnym zamieszaniu w Kościele. Kto kocha Kościół, nie może tego bagatelizować. Tu nie wystarczy tylko wielka modlitwa, potrzebna jest też odwaga. A tej brakuje.