O małżeństwie, pracy dziennikarza w Watykanie i najlepszej włoskiej oliwie opowiadają Urszula i Witold Rzepczakowie.
U.R.: Skoro mowa o szopce. Jest dla mnie symbolem tego, co polubiłam we Włoszech. Sprawiłam sobie taką przepiękną, tradycyjną na słynnej ulicy San Gregorio Armeno w Neapolu. Na postaci z porcelanowymi głowami, w jedwabiach wydałam majątek. Ale do dziś co roku tę szopkę stawiamy w honorowym miejscu, tak jak czynią to miliony Włochów w swoich domach - budowanie samemu szopki, to tu tradycja. I tak przejęłam wiele zwyczajów, tradycji, przepisów kulinarnych – nawet na święta. Nie ma jednak nigdzie na świecie dla Polaka mieszkającego za granicą piękniejszych świąt niż w Polsce. Święta, i te nadchodzące, i tym bardziej Wielkanocne są pozbawione tego mistycyzmu, paradoksalnie wyrażanego w swojej formie. Pamiętam jak pewien wysoki watykański urzędnik, niedługo po śmierci Jana Pawła II, zarzucał Polakom, że przywiązują zbyt dużo uwagi do powierzchowności. Pytałam go wtedy o wigilijne dzielenie się opłatkiem i w ogóle o zwyczaje wigilijne, wprowadzone przez papieża Polaka w Watykanie. Nie miał racji, bo wiara bywa wyrażana właśnie w gestach. Jak ktoś dzieli się opłatkiem, choćby na antypodach - to na pewno Polak. I tym gestem wyraża cała swoją wiarę i tożsamość, zwłaszcza na obczyźnie.
W.R.: Do życia we Włoszech najbardziej przyzwyczaił się Paweł, nasz młodszy syn. Piotr nigdy tu na stałe się nie sprowadził: wolał uniwersytet warszawski od rzymskiego i polską żonę od włoskiej. Dla Pawła Włochy to kraj, którego kulturę kocha, rozumie ją jak żadne z nas. Jest takim rozjemcą w domu, kiedy krytykujemy lekkoduszność Włochów, ich nie zwracanie uwagi na otaczających ludzi.
U.R.: Sami jednak zmieniamy zdanie po latach, Kiedyś irytował mnie barokowy, jak go nazywałam, kwiecisty styl pisania i mówienia, począwszy od artykułów w gazetach po tytułowanie, zwracanie się do osób wyższych rangą czy godnością. Dziś uważam, że to leżące w tradycji używanie bogatego języka, spowalnia we Włoszech zjawisko jego pauperyzacji. Kiedyś nauczycielka łaciny kazała nam w tłumaczeniach szukać polskich słów, a nie spolszczonych łacińskich. To bardzo wzbogacało nasz język. Teraz jestem jej za to wdzięczna i takiego też języka coraz chętniej używam, wydając wojnę „esemesom”. Irytowało mnie też, a dziś to podziwiam, kiedy Włosi uprawiają autoreklamę. Ba, przekuwają w sukces porażki - jak w przypadku słynnej choinki – drapaka, która przed 3 laty stanęła tuż przed schodami Kapitolu.
W.R.: Ja nigdy nie przyzwyczaję się do niefrasobliwości Włochów w ruchu ulicznym. Tu przepisy drogowe pozostają jedynie propozycją…
U.R.: Oboje absolutnie akceptujemy włoskie celebrowanie posiłków. Tego się trzymamy, choć kolacja o dwudziestej do najzdrowszego trybu życia nie należy, to jednak to służy rodzinie. Pijamy kawę, tak jak Włosi i łapiemy się za głowę, jak ktoś pija cappuccino po obiedzie; jadamy masę warzyw, mimo że jesteśmy mięsożerni.
Wasz syn dorastał na emigracji. Chodził do włoskich szkół, ma przyjaciół wielu narodowości. Jak staraliście się zaczepić w nich polskość, tradycję, wiarę?
U.R.: We Włoszech wcale nie jest łatwo przetrwać dziecku, które przyjechało właśnie do Italii, nie zna słowa po włosku i nie ma przyjaciół. Wyrwaliśmy naszego syna w wieku dziesięciu lat z przyjaznego środowiska. Minęły lata zanim wrósł tutaj i kolejne zanim zyskał prawdziwych przyjaciół. Ale takich na zawsze, gdziekolwiek by ich wiatry historii nie poniosły. Postawiliśmy na języki – syn zna ich kilka. Jego dwujęzyczność nie była dla nas celem, była dniem codziennym. Przyjechaliśmy tu by zostać rok, dwa - powrót do domu planowany był od początku. To jest polski dom, w domu mówi się po polsku: o historii, polityce, kulturze obu krajów. Naturalna rzeczą było posłanie syna dodatkowo do szkoły polskiej. Tradycji uczyliśmy go empirycznie - tak samo jak to robi się w Polsce, podobnie wiary. Uważam jednak, że takich wracających, znających dwie mentalności, wykształconych młodych ludzi nie wykorzystuje się właściwie w Polsce, nie docenia ich. A to skarby.
W.R.: Paweł próbował mówić w domu po włosku. Ja zabraniałem. Stale mu przypominaliśmy, „skąd nasz ród” i pilnowaliśmy, żeby nie uległ zitalianizowaniu. Rażą nas mamy Polki mówiące do dzieci po włosku. Jak to nierzadko słyszy się w samolotach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Papież rozmawiał wieczorem w Castel Gandolfo z dziennikarzami.
Ojciec Święty wyraził uznanie wobec tych, którzy podejmują tę posługę.
Aby przywódcy narodów byli wolni od pokusy wykorzystywania bogactwa przeciw człowiekowi.
„Jakość życia ludzkiego nie zależy od osiągnięć. Jakość naszego życia zależy od miłości”.
Znajduje się ona w Pałacu Apostolskim, w miejscu dawnej Auli Synodalnej.
Bp Janusz Stepnowski przewodniczył Mszy św. sprawowanej przy grobie św. Jana Pawła II.