Komentarz po spotkaniu z młodzieżą na Błoniach i po drugim spotkaniu w oknie
Kto by pomyślał, że cichy i delikatny naukowiec, który przez lata całe nazywany był pancernym kardynałem i stał się symbolem tego, co w Kościele chłodne i zdystansowane, wzbudzi takie emocje?
Kto by pomyślał, że człowiek, o którym komentatorzy zwykli pisać, iż nie potrafi i nie lubi rozmawiać z tłumami, bo nade wszystko preferuje indywidualne kontakty, dysputę naukową i starannie wyreżyserowaną, poprowadzi szczery i sięgający głęboko do serca (ale również do umysłu) dialog z ponad 600-tysięczną rzeszą młodych ludzi, których języka nie zna?
Dokładnie to zrobił Benedykt XVI podczas spotkania z młodzieżą na Błoniach. Okazało się, że nie tylko nie drażniły go wielominutowe skandowania skierowane pod jego adresem. Okazało się, że wita je szczerym uśmiechem. Okazało się również, że potrafi uciszyć grubo ponad pół miliona rozentuzjazmowanych ludzi jednym dyskretnym ruchem ręki i skłonić ich do wysłuchania w skupieniu bardzo długiego i - co tu kryć - trudnego w treści (ale nie w formie) przemówienia, dotykającego fundamentalnych dla człowieka spraw.
Zadziwiające, że najdłuższe ze swych dotychczasowych wystąpień Benedykt XVI skierował właśnie do młodych. Do tych, którym w powszechnym mniemaniu należy przekazywać treści w formie trzyminutowych klipów, Papież wygłosił obszerną, znakomicie skonstruowaną katechezę, w której nie zabrakło stanowczych wskazań i wymagań. I został nie tylko wysłuchany, ale również widać było, że to, co mówi, dociera do słuchaczy i że oni to przyjmują. Że chłoną jego słowa.
Benedykt XVI bez udawania Jana Pawła II, bez kopiowania jego stylu, zajął w sercach i umysłach młodych Polaków nie tyle jego miejsce, co miejsce razem z nim. Razem ze zmarłym ponad rok temu Papieżem stał się autorytetem. Stał się przywódcą. Stał się pasterzem, którego szukają, którego słuchają i któremu pozwalają się prowadzić. Stał się kimś, komu całkowicie zaufali.
Dlaczego mu się to udało?
Co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jest szczery i autentyczny, że nikogo nie udaje, że nie stara się kopiować Jana Pawła II, jego sposobów porozumiewania się z ludźmi, jego sposobu bycia, jego postrzegania świata i form przekazu. Benedykt jest sobą stając w sytuacji, kiedy udawanie wydaje się najlepszym wyjściem. Jest prawdziwy, a to kwestia, na którą zwłaszcza młodzi są niezwykle wyczuleni.
Po drugie - ten powód wydaje się najważniejszy - Benedykt XVI nie bez powodu napisał pierwszą encyklikę o miłości. Cały jego dotychczasowy pobyt w Polsce jest wielkim znakiem miłości. Ten Papież w jednym na pewno się nie różni od swego Poprzednika. On tak samo, jak Jan Paweł II, kocha wszystkich i każdego z osobna. A nade wszystko kocha Boga. Widać, że gdy mówi o Jezusie, mówi o swej wielkiej miłości. Widać, że gdy wygłasza do setek tysięcy młodych ludzi słowa o budowaniu domu na skale, kieruje nim miłość i wynikające z niej zatroskanie o nich wszystkich, o ich przyszłość i teraźniejszość. Dlatego wzywa ich, żeby byli z nim. Dlatego mówi im trudną prawdę. Dlatego stawia wymagania.
Dla tysięcy ludzi było oczywiste, że Benedykt XVI także drugiego wieczoru w Krakowie stanie w „papieskim oknie”. Musiał tam stanąć, żeby postawić kropkę finalizującą i potwierdzającą wszystko to, co powiedział młodym na Błoniach. Nikt nie miał wątpliwości, że to był poryw serca. Że to była pełna improwizacja. Że tekst, który osobiście i w całości wypowiedział po polsku, bez pośrednictwa tłumacza, został ułożony właśnie w tym momencie.
„Ściągnęli go za sutannę” - skomentował ktoś zakończenie drugiego spotkania Benedykta z wiernymi w oknie. To celny komentarz. Widać było, że Benedykt nie chce odchodzić. Że chce być z tymi ludźmi, bo widzi, jak bardzo go potrzebują. Bo wie, że bardzo go potrzebują, aby budować Chrystusowy dom na skale. Bo wie, że nie tylko oni potrzebują jego. On ich - nas - również bardzo potrzebuje. I wcale tego nie kryje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.