O pamiętnym wieczorze 16 X 1978 roku, zamachu na życie Jana Pawła II i filmie,
nakręconym na podstawie książki "Świadectwo", z metropolitą krakowskim kard.
Stanisławem Dziwiszem rozmawia Andrzej Grajewski
Nie było chyba wcześniej zwyczaju, aby ktoś z zewnątrz jadł z papieżem?
– Z pewnością były to bardzo rzadkie przypadki. Natomiast Jan Paweł II chciał się spotykać z ludźmi i wykorzystywał do tego każdą okazję. Chciał z ludźmi rozmawiać. W czasie audiencji nie mógł sobie pozwolić na długie rozmowy ze swymi współpracownikami i dlatego zapraszał ich na prywatne rozmowy. Te spotkania przy posiłkach miały często roboczy charakter. Jedynie w niedzielę rezerwował sobie czas na bardziej prywatne spotkania. Proszę pamiętać, że to był bardzo zapracowany człowiek, ale jednocześnie bardzo skuteczny w tym, co robił.
Papież jest także pasterzem Rzymu. Jakie znaczenie miało Wieczne Miasto w jego posłudze?
– Jan Paweł II zawsze podkreślał: ja jestem papieżem jako Biskup Rzymu, a nie papież jest Biskupem Rzymu. Czuł się w obowiązku być pasterzem Kościoła rzymskiego. To są przecież podstawy papiestwa. Stale spotykał się z ludźmi pracującymi tam w duszpasterstwie. Chciał być na bieżąco w problemach tego Kościoła. W czasie swego pontyfikatu zwizytował chyba 304 rzymskie parafie.
Jak był przyjmowany?
– Fantastycznie, bardzo serdecznie.
Panuje opinia, że to raczej lewicowo nastawione, zlaicyzowane miasto.
– Trudno tak uogólniać. Rzym jest mozaiką. Jest wielka różnica między poszczególnymi dzielnicami i parafiami. Pamiętam, jak po wizytacji jednej z parafii, gdzie Papież był przyjmowany niezwykle serdecznie, podszedł do nas kard. Ugo Poletti, wikariusz diecezji rzymskiej, i powiedział, że to było coś niezwykłego. Dobrze bowiem pamiętał, że gdy tę parafię odwiedzał Paweł VI, to w jego stronę poleciały kamienie. A jemu, podczas wizytacji, ktoś poprzecinał opony w samochodzie. Musimy pamiętać, że był to czas mocnej kontestacji Kościoła. To się wszystko zmieniło, czasy się zmieniły. Ale też Jan Paweł II wpłynął na zmianę czasów. Pamiętam pierwszą pielgrzymkę do Włoch. Papież pojechał do Turynu. Nieżyjący już kard. Anastasio Ballestrero mówił, że to nie jest możliwe, aby wyjść na plac i tam odprawiać Mszę św. W mieście nie było spokojnie. Stale były jakieś awantury, zamachy. Wtedy Papież mu powiedział, że nie możemy zostawiać placów dla marksistów. Musimy tam iść. Cała marksistowska lewica chciała Kościół zepchnąć do zakrystii.
We Włoszech?
– We Włoszech i w Europie. Papież jednak był przekonany, że przyszłość świata nie należy do marksizmu. Wierzył, że przyszłością świata jest orędzie prawdy, miłości i solidarności. Z tym szedł do świata i zdobywał place i ulice dla Chrystusa.