Arkadiusz Zadros, szef sztabu policji, który odpowiada za zabezpieczenie wizyty papieża w Częstochowie, dowodził w stanie wojennym oddziałami ZOMO pacyfikującymi demonstrantów. - Taki człowiek nie ma moralnego prawa do pracy w policji - mówią dawni opozycjoniści
Podczas stanu wojennego w Częstochowie manifestacji było kilka. Największe w 1982 roku: 1 maja, 31 sierpnia (rocznica powstania "Solidarności"), 13 grudnia (rocznica ogłoszenia stanu wojennego). Wszystkie zostały brutalnie rozbite przez oddziały ZOMO. Najbardziej bulwersująca była jednak pacyfikacja pochodu uczniów, którzy 1 września wracali z mszy na Jasnej Górze rozpoczynającej rok szkolny. Zomowcy gonili młodzież Alejami, pod Megasamem doszło do starć, użyto armatek wodnych, gazu łzawiącego.
Jak wspominają świadkowie tamtych wydarzeń, o rozbiciu pochodu uczniów mówiło Radio Wolna Europa. Pacyfikujących zomowców nazywano "wściekłe psy Zadrosa". Czy to on wydał rozkaz rozgromienia młodzieży? - Z pewnością zrobili to dowódcy ZOMO, które podlegało wydziałowi prewencji. Nazwisko Zadrosa było znane opozycji, ale nie widziałem dokumentów świadczących, jaką funkcję pełnił w milicji. Tamte służby robiły wszystko, by zachować anonimowość - mówi Jarosław Kapsa, działacz podziemnej "Solidarności", a po 1989 roku poseł i członek komisji weryfikującej dawnych milicjantów. - Ale zomowcy działali wyłącznie na rozkaz przełożonych: nigdy nie urządzali samodzielnych akcji.
GW/Monika Jaremko-Siarska i Marek Mamoń
Zaapelował o większą możliwość zaangażowania ich na kierowniczych stanowiskach.
Zapewnił też o swojej bliskości mieszkańców Los Angeles, gdzie doszło do katastrofalnych pożarów.
Papież: - Kiedy spowiadam, pytam penitentów, czy i jak dają jałmużnę.
„Każe płacić nieszczęśliwym ubogim, którzy nie mają niczego, rachunek za brak równowagi”.
Czy za drugim razem będzie lepiej?- zastanawia się korespondent niemieckiej agencji katolickiej KNA.