Wydało mi się być właściwą definicją fachu teologa, że on, którego prawda dotknęła, który poniekąd ją ujrzał, jest gotowy wstąpić na jej służbę, współpracować z nią i dla niej. - mówi papież Benedykt. Obszerne fragmenty wywiadu Petera Seewalda z papieżem-seniorem, wydanego w książce „Ostatnia rozmowa”, publikujemy za zgodą Domu Wydawniczego Rafael.
Co sprawiało Ojcu największy dyskomfort?
Przyznam, że wielość wizyt polityków. Przyjemnie rozmawiało się z konkretnymi głowami państw czy ambasadorami, ponieważ wiązały się z tym naprawdę cenne doświadczenia. W większości wypadków chodzi o osoby o duchowych, intelektualnych zainteresowaniach, choć wielu z nich to niechrześcijanie. Niemniej polityczny aspekt stanowił dla mnie pewien wysiłek.
Jakiś punkt do wyrażenia niezadowolenia z samego siebie?
Oczywiście. Na przykład nie zawsze znajdowałem na tyle sił, żeby przedstawiać katechezy tak dobitnie i jasno, jak tylko to możliwe.
Ujmijmy to tak: bardzo zdystansowana retoryka, niewiele kontaktu wzrokowego z odbiorcami, przede wszystkim w czasie wygłaszania przemówień, nieco monotonne brzmienie głosu. To zamierzone efekty?
Nie, nie. Tu muszę przyznać, że często brakowało mi siły głosu, a jeszcze tekst wewnętrznie nie nadawał się do tego, żebym mógł go swobodniej przekazać słuchającym. To własny mankament. Mój głos ma bardzo słabe brzmienie.
Z drugiej strony należy podziwiać u Ojca umiejętność bezbłędnego formułowania myśli nadających się wprost do druku.
Musząc tak dużo i często przemawiać, jak jest to w obowiązkach papieża, jest się jednak nieco przeciążonym.
Papież ma wokół siebie wiele osób, spotyka się nieustannie z ważnymi ludźmi. Nie nękają czasami takie chwile, kiedy czuje się we wnętrzu przerażającą samotność?
Owszem, ale ponieważ czuję się związany z Panem, nigdy nie jestem sam.
Kto wierzy, ten nigdy nie jest sam?
Tak, naprawdę! Wiem po prostu, że tego nie zrobię, nie zdołam tego sam zrobić. A On ciągle jest. Muszę tylko posłuchać i otworzyć się na Niego, a potem podzielić się tą wiedzą z najbliższymi współpracownikami.
Jak się do tego praktycznie zabrać – słuchać i otworzyć się na NIEGO? Prosiłbym o jakąś radę...
(Śmiech)
Jakiś know-how?
No cóż, prosi się Pana – musi mi teraz pomóc! – skupia się wewnętrznie, szuka i trwa w ciszy. Potem można od czasu do czasu „zapukać” modlitwą i tyle.
Co pozostało w sferze niezrealizowanych planów?
Właściwie mogłem robić to, co chciałem. Oczywiście chętnie popracowałbym więcej naukowo. Objawienie, Pismo, Tradycja, czym jest teologia jako nauka – to krąg tematów, którymi chciałem się bliżej zająć, lecz nie mogłem. Ale i tak jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem. Dobry Pan Bóg miał inne plany i najwidoczniej one były dla mnie najlepsze.
Czy po tylu dziesiątkach lat nie doszło do utraty zaufania we własne rzemiosło, w siłę teologii i teologów? Nie narzuca się pytanie, co właściwie udało się osiągnąć?
Niemiecka teologia uniwersytecka niewątpliwie przeżywa kryzys i potrzebuje świeżych umysłów, nowej energii, większej intensywności wiary. Natomiast sama teologia wciąż wyznacza nowe drogi. Dziękuję Panu Bogu za to, co udało mi się zdziałać, choć patrząc na skromność dorobku, oceniam go jako okazyjnie zebrane owoce, raczej jako prace pastoralno-spirytualne. To, czego mogłem dokonać, to – jak już wspominałem – coś innego niż to, co chciałem. Zamierzałem przez całe życie być profesorem i wykładowcą – ale z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało.
Tytuł profesora pozostał. Do tego doszły dwa inne: „profesor papież” albo „papież teolog”. Trafiają one w sedno?
Powiedziałbym, że próbuję przede wszystkim być pasterzem. Do tego przynależy oczywiście gorliwe obcowanie ze słowem, czyli to, czemu powinien oddawać się profesor. Ponadto trzeba być wyznawcą, confessor. Pojęcia profesor i confessor oznaczają filologicznie nieomal to samo, przy czym samo podejmowane zadanie ukierunkowane jest bardziej w stronę wyznawcy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.