„Największym prezentem na Boże Narodzenie byłoby wyjście stąd do normalnego domu. Ale nie ma na to szans. Tak więc czekamy albo na Boga, albo na śmierć” – mówi Titelma Chérival.
„Tu zawsze jest ta sama dekoracja: nie ma girland, nie ma choinki. Dzieci nie dostają prezentów”. Tak o Bożym Narodzeniu mówi Titelma Chérival, jedna z mieszkanek namiotu w obozie Accra 2 na przedmieściach Port-au-Prince na Haiti. Bez elektryczności i bieżącej wody mieszka tam ok. 400 rodzin, czyli blisko 2 tys. osób.
Chociaż od trzęsienia ziemi, które nawiedziło ten kraj, minęły już trzy lata, sytuacja ludności pozostaje niezwykle trudna. Infrastruktura kraju nie została dotąd odbudowana, brakuje żywności, nie działa wciąż w pełni sektor usług, brakuje pracy. W całym Haiti w prowizorycznych warunkach obozowych mieszka wciąż 360 tys. ludzi. Dzieci zwykle nie chodzą tam do szkoły, a nastolatki dla zdobycia żywności często oddają się prostytucji. „Największym prezentem na Boże Narodzenie byłoby wyjście stąd do normalnego domu. Ale nie ma na to szans. Tak więc czekamy albo na Boga, albo na śmierć” – mówi Titelma Chérival.
Tyle że chrześcijanie w tym kraju, choć jest ich niewielu, nie mają łatwo.
W minionych dniach brali udział w międzyreligijnym spotkaniu „Meaning Meets Us”.
Do końca roku oczekuje się w Rzymie ponad 30 mln turystów i pielgrzymów.
Jak można mieć nadzieję, kiedy miliony ludzi padają ofiarą niewolnictwa?
José Manuel Ramos-Horta o owocach wizyty papieża w jego ojczyźnie.
Ojciec Święty podczas spotkania z włoskimi położnymi, ginekologami i personelem służby zdrowia.