Błędy każdy ma prawo robić. Poważny problem pojawia się jednak wówczas, gdy z niewiedzy czyni się nadrzędną wartość, a z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku programu Wojciecha Cejrowskiego
Przeczytaj rozmowę z dr. Krzysztofem Jakubczakiem
Najbardziej charakterystyczną cechą narracji stosowanej przez W. Cejrowskiego jest zawłaszczanie tożsamości widza i nierzadko też osób w programie pokazywanych. Dokonuje się to poprzez stosowanie kategorii „tego, co nasze”, „naszości”. W oparciu o tę kategorię autor-narrator dokonuje bezustannie wartościowania tego, co pokazuje, sugerując bądź wprost wyrażając przekonanie, że to, co nasze, jest normalne. Ponieważ porusza się wśród obcych kultur, czyli nie naszych, to dowodzi, że one nie są normalne. Tak np. świątynia, którą pokazuje od wewnątrz jest „prawie normalna”, co oznacza, że jej twórcom udało się niemal odtworzyć „właściwy” układ świątyni „naszej”. Widz zatem stawiany jest w sytuacji konieczności dokonania wyboru: albo zgodzi się na zawłaszczenie swojej tożsamości przez narratora i uzna się za jednego z „naszych”, czyli normalnych, albo się z nim nie zgodzi, a wówczas będzie musiał uznać, że nie jest „nasz”, jest „obcy”, narazi się więc na odrzucenie. Skoro zaś jest obcy, czyli nie podziela tego samego kodu kulturowego (tj. tych samych przekonań, wierzeń i wartości), to jest głupi. Narrator chce zmusić widza, aby uznał się za „naszego”, inaczej wystawi się na pośmiewisko.
Głupi są więc ci biali ludzie, twierdzi autor, którzy obchodzę buddyjską budowlę na wzór tajskich wyznawców buddyzmu, bo nie wiedzą, co robią. Ale dlaczego są głupi? Bo przecież są „naszymi”, a robią to, co obcy, nierozumiejąc znaczenia swojego czynu. Na jakiej jednak podstawie narrator uznaje tych ludzi za „naszych” i imputuje im głupotę. Jedynym kryterium jest kolor skóry. Biały więc z urodzenia musi być „nasz”. Z urodzenia więc przypisany jest mu jedyny właściwy kod zachowań, jedyny właściwy system wierzeń, jedyny właściwy system wartości. Jeżeli nie zdaje sobie z niego sprawy i działa z nim niezgodnie, to jest głupi. Biały przecież nie może być buddystą. Narrator używa więc skrajnie i prymitywnie rasistowskiego i szowinistycznego kryterium odróżniania ludzi. Zatem „nienasi” są obcy, a więc dzicy. Stoją od nas niżej i nie musimy ich traktować jak istoty ludzkie obdarzone godnością i zasługujące na szacunek.
Ponieważ to są obcy, zatem nie posiadają tej samej godności co „nasi”, nie musimy więc ich szanować. Nie musimy zwłaszcza szanować ich prawa do intymności. W trakcie programu autor-narrator i kamera poruszają się wśród „obcych-dzikich”, niemal się o nich ocierają, lekceważąc to, iż znajdują się w sytuacji intymnej – w świątyni, gdzie rozpamiętują kardynalne dla swojej buddyjskiej kulturowej tożsamości osiągnięcie przebudzenia przez Buddę – twórcę buddyzmu.
Ponieważ nie musimy szanować ich prawa do intymności, to do obcych kategoria uczuć religijnych nie ma zastosowania. Możemy potraktować ich jak dziwne eksponaty. Nie musimy próbować z nimi żyć, żeby ich zrozumieć, gdyż ich rozumieć nie warto. Ich można co najwyżej pokazać, aby wykazać, jak bardzo „nasi” są lepsi. Narrator pokazywanym osobom oraz całym kulturom odbiera podmiotowość, sprowadzając ich wyłącznie do roli biernych przedmiotów. Nawet wówczas, gdy pozornie nadaje im podmiotowość, zadając im jakieś pytanie i prosząc o wyjaśnienie, to robi to tylko po to, aby ich ośmieszyć, udowodnić, jacy są naiwni, gdyż dopuszczają w swojej kulturze niespójność – są buddystami, a akceptują obce zabobony i zachowania. Dopuszczają niespójność, są więc irracjonalni, zatem głupi.
Dla narratora kategoria „naszości” jest nie tylko jedynym kryterium formułowania ocen wartościujących, ale jest też jedynym kryterium określania znaczenia symboli, z jakimi się styka w obcych kulturach. Jeżeli symboliczny wizerunek mitycznej istoty będącej przedmiotem „wiary” w obcej kulturze ma ogon podobny do tego, z jakim przedstawia się w „naszej” kulturze popularne wyobrażenie diabła, to jest to wystarczający powód, aby taką mityczną istotę uznać właśnie za diabła, a stosunek „wiary” uznać za bałwochwalstwo, czyli kult szatana. Jeżeli w świątyni osoby klęczą ze złożonym dłońmi, tzn. że się modlą, ale jedynym właściwym, gdyż „naszym”, sposobem modlenia się, jest zwracanie się do Boga. W buddyzmie jednak nie ma Boga, więc albo modlą się do człowieka, co jest śmieszne, albo co gorsze modlą się do demona. Jeżeli nad wizerunkiem Buddy wznosi się siedmiogłowa wężowa postać, która go ochrania, to jedynym „naszym” skojarzeniem z tą postacią jest siedmiogłowy smok z Apokalipsy św. Jana, a zatem Szatan. Budda chroniony przez Szatana jest więc przeciwnikiem Boga, itd., itp.
Autorowi programu całkowicie obca jest wiedza o funkcji symbolu w kulturze i o hermeneutyce symboli. Nietknięty jest naukowym dorobkiem wypracowanym w XX w. przez szeroko rozumiane studia kulturowe – filozofię kultury, socjologię kultury, antropologię kultury, etnologię itd. Nie tylko obcy jest mu ten dorobek naukowy, ale obca jest mu też postawa charakterystyczna dla II Soboru Watykańskiego, która wyrażała się w poszukiwaniu wspólnoty z innymi tradycjami duchowymi w oparciu o elementy wspólne określane na różnych poziomach.
W przekonaniu autora tylko „nasza” kultura kategoryzuje rzeczywistość w sposób adekwatny – i to zarówno tę fizyczną, jak i duchową. Zatem język „naszej” kultury nie jest w istocie językiem symbolicznym, lecz realistycznym, i jako taki jest jedynym wartościowym narzędziem do opisu innych kultur – ich wierzeń, obyczajów i zachować. Nie ma zatem najmniejszej potrzeby, aby zastanawiać się nad tym, jakie znaczenie posiadają symbole pojawiające się w obcej kulturze dla tej kultury, tzn. dla ludzi symboli tych używających. Widać to dobrze na przykład wówczas, gdy autor opisuje różne gesty utrwalone w posągach Buddy. Ponieważ jeden z nich z niczym mu się nie kojarzył, a nie zadał sobie trudu, żeby kogoś kompetentnego o to spytać (nie mówiąc już o zajrzeniu do książki czy chociażby do Internetu), więc po prostu go lekceważy, sugerując, że to jakieś takie dziwactwo (był to akurat gest, który w kulturze buddyjskiej symbolizuje nauczanie, postać Buddy przedstawiona z tym gestem, jest postacią Buddy nauczającego).
Posługując się kategorią „naszego”, autor w ogóle nie stara się określić, co faktycznie jest jej treścią. Każe wierzyć widzowi, ze „naszym” można być tylko w jeden sposób, zatem „nasi” dobrze wiedzą, dlaczego są „naszymi”. Sugeruje widzowi, ze kultura jest homogeniczna. Przynajmniej „nasza” kultura taką jest, inne takie nie są i dlatego są gorsze. Ponieważ nie mówi się wprost, które treści naszej kultury są faktycznie „nasze”, więc pozostaje widzowi wierzyć, że treścią „naszej” kultury jest to, co autor właśnie ma na myśli i że jest to ta sama treść, którą na myśli ma widz. Ostatecznie więc, jedynym kryterium „naszości” jest sam autor.
Podsumowując: postawa autora jest rasistowska, szowinistyczna i uprzedmiatawiająca. W moim przekonaniu ten program jest szkodliwy i to nawet nie dlatego, że utrwala stereotypy (te w kulturach zawsze były i pewnie zawsze będą), lecz dlatego, że szerzy pogardę dla inności, dla kulturowej odmienności.
Przeczytaj rozmowę z dr. Krzysztofem Jakubczakiem
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.