Jesteśmy gotowi pomóc w nowej ewangelizacji w Europie - zadeklarował w rozmowie z KAI abp Simone Ntamwana, metropolita Gitegi w Burundi.
W życie Kościoła na Zachodzie trzeba też wnieść pojmowanie liturgii jako spotkania dwóch miłości – Boga, który kocha swój lud i ludu, który kocha swego Boga. Msza nie polega na wygłaszaniu przemówienia po słowach: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Sprawowanie Eucharystii powinno być spotkaniem Jezusa, który – posłany przez Ojca, mocą Ducha Świętego – przychodzi, idzie z nami i podczas tej drogi staje się naszym pokarmem i napojem. Przygotowuję się do tego spotkania, błagam Pana, by mnie oczyścił swoim słowem i swoim miłosierdziem, w końcu kapłan zaprasza mnie do stołu Pańskiego... To jest spotkanie wielkich przyjaciół, spotkanie w miłości! Nie rozumiem jak to możliwe, że ktoś ośmiela się uważać, iż to wydarzenie nie powinno trwać dłużej niż 30 czy 45 minut? Czy nie znajdujemy się tu w kleszczach aktywizmu? Czy nie stajemy się redukcjonistami Eucharystii, gdy traktujemy ją tylko jako rytuał, lepiej lub gorzej wypełniony, który zostawiamy za sobą, gdy się tylko skończy?
Kościół w Afryce daje nam też teologiczne ujęcie Kościoła jako rodziny Bożej...
- Tak. Ten wymiar Kościoła jako rodziny ma dla nas zasadnicze znaczenie. A skoro Kościół jest rodziną, to będziemy się troszczyć nawet o tego, kto nie praktykuje wiary. Będziemy się zastanawiać nad tego przyczynami i postawimy mu wprost pytanie: dlaczego nie przyszedłeś, kiedy zgromadziliśmy się wszyscy wokół Jezusa, wokół sakramentu pojednania? Zamiast o nim zapomnieć i zostawić go samemu sobie, kiedy wróci do domu ze swych zajęć, przyjdziemy do niego i powiemy mu, że myśleliśmy o nim, gdy był nieobecny, że chcemy podzielić się z nim tym, co robiliśmy itp. Tymczasem gdy w Europie ktoś nie przyjdzie do kościoła, zazwyczaj zapominamy o nim i przestajemy się nim interesować. Idea Kościoła-rodziny powinna wzbogacić eklezjologię i stanowić jeden z wymiarów nowej ewangelizacji.
Z jednej strony Afryka ma duchowe bogactwa, a z drugiej na życiu jej mieszkańców kładą się cieniem poligamia, czary, wojny, trybalizm, pandemia AIDS itd. Czy Kościół może coś zrobić, by przeciwdziałać tym bolączkom?
- Jesteśmy Kościołem walczącym, wciąż pielgrzymującym przez ziemię, wciąż potrzebującym utwierdzenia przez Boga. Modlimy się o to w III Modlitwie Eucharystycznej. Chodzi o umocnienie w miłości, aby przyspieszyć pojednanie. Nie jest to wyraz pobożnych życzeń. Rozumiemy, że konieczne jest ukazanie, co może zrobić Kościół, aby jak najlepiej i jak najbardziej definitywnie zwalczać grzech.
Zarówno w Europie, jak i w Afryce Kościół lokalny musi podejmować wysiłek jak najpełniejszego wprowadzania w życie społecznego nauczanie Kościoła, przekładania go na konkretne działania. Afrykański Kościół-rodzina skarży się na choroby, wojny, złe sposoby rządzenia krajem itp. Proponuje inne drogi działania i rządzenia.
Gdy chodzi o AIDS, musimy rozpoznać metody, które pozwolą nam jak najlepiej zwalczać tę epidemię. Nie wszystkie metody zaleca nam Ewangelia. Ale te, które nam ona zaleca, jak towarzyszenie chorym, zmiana postępowania, solidarność z tymi, którzy z powodu choroby nie mogą pracować, by zarobić na życie swojej rodziny – są właśnie elementem wprowadzania w życie społecznego nauczania Kościoła. Dzięki temu możemy ukazać, że poprzez zaangażowanie Kościoła ulepszamy oblicze Ziemi; że poprzez działanie Ducha Świętego Kościół powoli przemienia Ziemię.
W świecie zachodnim często się mówi przy okazji AIDS, że Afrykańczycy nie są w stanie zmienić swych zachowań seksualnych, że są niezdolni do wstrzemięźliwości i że można tam zapobiegać AIDS tylko przez rozdawanie prezerwatyw. Pamiętam, jak przed kilku laty kard. Théodore-Adrien Sarr z Senegalu żywo protestował przeciw takiemu widzeniu sprawy...
- Ja też protestowałem tego samego dnia! Czekaliśmy w Jaunde na Benedykta XVI, któremu w drodze do Afryki dziennikarze zadali pytanie o AIDS, a papież powtórzył, całkowicie zgodnie z prawdą, że epidemii tej nie można pokonać dystrybucją prezerwatyw.
Nie rozumiem tych, którzy chcą nas potępiać w sytuacji, gdy np. w Burundi, gdzie jest 70 proc. katolików, rozpowszechnienie AIDS spadło z 7 proc. w latach 80. XX w. do 2,5 proc. obecnie. Jak to osiągnęliśmy? Dzięki dystrybucji prezerwatyw męskich i żeńskich? Jestem pewien, że ludzie z nich nie korzystali, nawet jeśli je otrzymali. Prezerwatywy „mechanicznie” mogą zapewnić 50 czy 75 proc. ochrony. Jednak zawsze stawiam sobie pytanie, czy ciesząc się z ochrony 75 proc., mogę świadomie skazać na śmierć pozostałe 25 proc. ludzi nie mających żadnej ochrony? Byłaby to mechanistyczna koncepcja społeczeństwa.
Tymczasem przez edukację – powolną, lecz pewną – udaje się przekonać ludzi, że w obliczu AIDS muszą zmienić swoje zachowania i nauczyć się szanować siebie nawzajem, a przede wszystkim nie rozpowszechniać tej nieuleczalnej choroby, przestrzegając piątego przykazania: „Nie zabijaj!”. Oddając się swobodnym zachowaniom seksualnym, możemy zabijać! Dlatego, aby uratować ludzkie życie, jestem wstrzemięźliwy, wierny swojej rodzinie. Mając AIDS, przeżywam swoją chorobę nie w taki sposób, żeby w rozpaczy nią zarażać, ale biorąc ją na siebie jak krzyż Chrystusa. Taki jest nasz sposób działania. Dzięki tej świadomości chrześcijańskiej, która zmieniła zachowania wielu ludzi, udało nam się ograniczyć seropozytywność wśród mieszkańców Burundi.
Ludobójstwo w Rwandzie z 1994 r. jest raną, która z pewnością jeszcze długo się nie zabliźni. W sąsiednim Burundi też odczuwa się skutki tamtych wydarzeń...
- Do ludobójstwa doszło zarówno w Rwandzie, jak i w Burundi, bo ludzie zabijani w obu krajach od 1959 r. tracili życie ze względu na przynależność do grupy etnicznej. Czy próbowaliśmy leczyć te rany, prowadzić ludzi do tego, by znów zaczęli sobie nawzajem ufać? Dokonuje się to bardzo powoli. Polacy i Niemcy potrzebowali kilkudziesięciu lat, by pojednać się po II wojnie światowej. Leczenie ran spowodowanych ludobójstwem z pewnością musi zająć więcej czasu niż myślimy. Aby ktoś zdecydował się rozpocząć proces pojednania, potrzebuje pomocy Bożej. Pojednanie nie jest po prostu dziełem ludzkim, to także dzieło Boga w człowieku. Są tacy, którzy wspierani łaską Bożą szybko doszli do przekonania, że ich rany już się zabliźniły. Inni jednak jeszcze tego nie osiągnęli, za co nie można ich wcale potępiać. Chciałbym im natomiast dodać odwagi do wspólnej odbudowy kraju, aby za pośrednictwem Kościoła-rodziny powstała jedna ojczyzna dla wszystkich.
Czy nadszedł już czas na papieża z Afryki?
- Papież jest pasterzem Kościoła powszechnego bez względu na to, czy pochodzi z Południa czy Północy, z Zachodu czy Wschodu. Niech przyjdzie np. z Ukrainy, byleby prowadził Kościół w miłości do jak najpełniejszej jedności. Dlaczego by nie myśleć o świętym papieżu z Chin, jeśli dzięki temu Chiny weszłyby do pełnej jedności z Rzymem? Byłby to wielki zysk! Jeśli w przyszłości Bóg da nam papieża pochodzącego z Afryki, będę bardzo szczęśliwy, ale nie jest to moje osobiste pragnienie. Należę do Kościoła katolickiego.
Rozmawiał Paweł Bieliński
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Przyboczna straż papieża uczestniczyła w tajnych operacjach, także podczas drugiej wojny światowej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.