Afryka pomoże w nowej ewangelizacji Europy

KAI |

publikacja 11.11.2011 20:21

Jesteśmy gotowi pomóc w nowej ewangelizacji w Europie - zadeklarował w rozmowie z KAI abp Simone Ntamwana, metropolita Gitegi w Burundi.

Afryka pomoże w nowej ewangelizacji Europy Krzysztof Błażyca Dramatem Zachodu jest to, że wiara stała się czymś prywatnym, głęboko ukrytym. Afryka nie chowa się ze swoja wiarą.

Wyjaśnił, że ta "gotowość duszpasterska Kościoła w Afryce jest możliwa, bo ma on więcej powołań kapłańskich i zakonnych". Dodał, że afrykańscy katolicy mogą nauczyć europejskich współwyznawców wspólnotowego wymiaru wiary i pojmowania liturgii jako spotkania dwóch miłości: Boga do swego ludu i ludu, który kocha swego Boga. Za kluczowe dla przekształcania oblicza Ziemi uznał on wprowadzanie w życie społecznego nauczania Kościoła. Wyjaśnił też, że dzięki proponowanej przez Kościół wstrzemięźliwości seksualnej i wierności małżeńskiej liczba nosicieli wirusa HIV w Burundi spadła z 7 do 2,5 proc.

Rozmowa z metropolitą Gitegi w Burundi, abp. Simone’m Ntamwaną:

KAI: W dniach 18-20 listopada Benedykt XVI odwiedza Benin. To trzeci papież podróżujący do Afryki, po Pawle VI i bł. Janie Pawle II. Jakie były owoce tamtych papieskich wizyt?

- Wszystkie one odbywały się z bardzo ważnych okazji. W 1969 r. Paweł VI przybył do Ugandy, by wziąć udział w spotkaniu biskupów Afryki. Bł. Jan Paweł II przyjeżdżał do Afryki wielokrotnie. Uczestniczył w wydarzeniach Kościołów lokalnych, ale też przekazał wyniki I Zgromadzenia Specjalnego dla Afryki Synodu Biskupów. Benedykt XVI był już w Kamerunie i Angoli. Obecnie ogłosi posynodalną adhortację apostolską po II Zgromadzeniu Specjalnym dla Afryki. Zrobi to w Beninie, który świętuje 150-lecie ewangelizacji.

Przy okazji każdej papieskiej wizyty na spotkanie z Ojcem Świętym przyjeżdżali Afrykańczycy praktycznie ze wszystkich zakątków kontynentu. Cały Kościół w Afryce czuł się dzięki tym wizytom kochany, czuł, że jest w sercu Pasterza Powszechnego. Przekonaliśmy się, że wie on o trudnościach i dramatach, jakie przeżywał ten kontynent w minionych 50 latach, także z powodu złego sprawowania rządów, przemocy plemiennej i etnicznej, gospodarczej eksploatacji przez inne kraje. Widać było, że papież się temu sprzeciwia. Dodawało to ludowi Bożemu otuchy.

Także teraz chcemy przeżywać drugą wizytę Benedykta XVI w Afryce z przekonaniem, że sprawiedliwość, pokój i pojednanie ostatecznie zwyciężają urazy, podziały i pokusy powrotu do przemocy, jakiej zaznaliśmy szczególnie w drugiej połowie XX wieku.

Odbyły się już dwa zgromadzenia Synodu Biskupów, poświęcone Afryce (w 1994 i 2009 r.). Czy zostawiły one jakieś ślady życiu Kościoła na tym kontynencie?

- Radością napawa patrzenie na to, jak różne Kościoły lokalne zareagowały na te Synody, szczególnie pierwszy, bo z drugiego nie otrzymaliśmy jeszcze wszystkich wytycznych, jakie znajdą się w posynodalnej adhortacji. Ale patrząc na starania o pokój, ewangelizację Afryki, dialog międzyreligijny, koncentrację wysiłków we wprowadzaniu w życie społecznego nauczania Kościoła, można powiedzieć, że Kościół w Afryce nie przechodzi obojętnie wobec Synodu i związanego z nim nauczania Ojca Świętego.

W wielu krajach odbyły się synody diecezjalne. Pierwsze zorganizowano w Rwandzie zaraz po zgromadzeniu Synodu Biskupów z 1994 r. Dzięki temu tuż po ludobójstwie tamtejsi chrześcijanie mogli się sobie przyjrzeć, poddać się krytyce i podjąć inicjatywy zmierzające do tak potrzebnego im pojednania.

Afrykę ewangelizowali przede wszystkim misjonarze przybyli z Europy. Obecnie księża z Afryki przyjeżdżają do pracy w parafiach europejskich. Może to właśnie Afrykańczycy dokonają nowej ewangelizacji Europy, o której często mówi papież?

- Jesteśmy gotowi pomóc w nowej ewangelizacji w Europie. Ta gotowość duszpasterska Kościoła w Afryce jest możliwa, bo ma on więcej powołań kapłańskich i zakonnych, męskich i żeńskich. Tę samą łaskę Bożą miał Kościół w Europie 50-60 lat temu i mógł nam pomagać. Dzisiaj możemy świadczyć odczuwalną pomoc Kościołowi na kontynencie europejskim, gdy rzeczywiście tej pomocy potrzebuje.

Niedawno odwiedziłem wspólnoty katolickie z Burundi w Skandynawii. Przekonałem się, że w Szwecji, Danii czy Norwegii nie ma wystarczającej liczby duszpasterzy, by mogli dotrzeć do wszystkich rodzin katolickich z Burundii, rozproszonych w tych krajach. Gdybyśmy zdecydowali się posłać do pomocy tamtejszemu Kościołowi trzech, czterech, pięciu księży oraz kilka osób konsekrowanych, można by do tych rodzin dotrzeć i wspierać ich wiarę.

Jakie są duchowe bogactwa którymi Kościół w Afryce może się podzielić z całym światem?

- Przede wszystkim wspólnotowy wymiar wiary. Dramatem Zachodu jest to, że wiara stała się czymś prywatnym, głęboko ukrytym. Nie śmie się nawet o niej mówić drugiemu, żeby nie wywierać na niego wpływu. Moim zdaniem jest to poważny błąd w kwestii tego, czym jest i czym powinna być wiara. W wierze trwa się razem. Wiara to dobro wspólnotowe.

W Afryce to zachowaliśmy, a nawet rozwinęliśmy w kościelnych wspólnotach podstawowych. Do wiary doprowadziła cię wspólnota. Zachowanie wiary to twój wysiłek, ale także wysiłek całej wspólnoty, która chce, by jej członkowie trwali w tej duchowej komunii, w tej rodzinie dzieci Bożych, jaka tworzy się i rozwija za sprawą wiary, którą wspólnie podzielają.

Chciałbym, aby Kościół w Europie mógł rzeczywiście przyjąć ten wspólnotowy wymiar wiary. Myślę zwłaszcza o kościelnych wspólnotach podstawowych. Gdy ktoś ma urodziny, wszyscy się z tej okazji spotykają. Nawet sytuacja materialna rodziny jest przeżywana w ramach tej wspólnoty. Jest to jedno z bogactw, które koniecznie trzeba wpoić Kościołowi katolickiemu w Europie, aby mógł się odrodzić.

Nie chodzi o to, by ludzie wierzący zrezygnowali z życia prywatnego lub z pewnego indywidualizmu, który czasem może być sposobem poczucia się dowartościowanym. Ale myślę, że całkowite odcięcie jednostki od wspólnoty podzielającej jej wiarę niesie ze sobą niebezpieczeństwo pobłądzenia w wierze.

W życie Kościoła na Zachodzie trzeba też wnieść pojmowanie liturgii jako spotkania dwóch miłości – Boga, który kocha swój lud i ludu, który kocha swego Boga. Msza nie polega na wygłaszaniu przemówienia po słowach: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Sprawowanie Eucharystii powinno być spotkaniem Jezusa, który – posłany przez Ojca, mocą Ducha Świętego – przychodzi, idzie z nami i podczas tej drogi staje się naszym pokarmem i napojem. Przygotowuję się do tego spotkania, błagam Pana, by mnie oczyścił swoim słowem i swoim miłosierdziem, w końcu kapłan zaprasza mnie do stołu Pańskiego... To jest spotkanie wielkich przyjaciół, spotkanie w miłości! Nie rozumiem jak to możliwe, że ktoś ośmiela się uważać, iż to wydarzenie nie powinno trwać dłużej niż 30 czy 45 minut? Czy nie znajdujemy się tu w kleszczach aktywizmu? Czy nie stajemy się redukcjonistami Eucharystii, gdy traktujemy ją tylko jako rytuał, lepiej lub gorzej wypełniony, który zostawiamy za sobą, gdy się tylko skończy?

Kościół w Afryce daje nam też teologiczne ujęcie Kościoła jako rodziny Bożej...

- Tak. Ten wymiar Kościoła jako rodziny ma dla nas zasadnicze znaczenie. A skoro Kościół jest rodziną, to będziemy się troszczyć nawet o tego, kto nie praktykuje wiary. Będziemy się zastanawiać nad tego przyczynami i postawimy mu wprost pytanie: dlaczego nie przyszedłeś, kiedy zgromadziliśmy się wszyscy wokół Jezusa, wokół sakramentu pojednania? Zamiast o nim zapomnieć i zostawić go samemu sobie, kiedy wróci do domu ze swych zajęć, przyjdziemy do niego i powiemy mu, że myśleliśmy o nim, gdy był nieobecny, że chcemy podzielić się z nim tym, co robiliśmy itp. Tymczasem gdy w Europie ktoś nie przyjdzie do kościoła, zazwyczaj zapominamy o nim i przestajemy się nim interesować. Idea Kościoła-rodziny powinna wzbogacić eklezjologię i stanowić jeden z wymiarów nowej ewangelizacji.

Z jednej strony Afryka ma duchowe bogactwa, a z drugiej na życiu jej mieszkańców kładą się cieniem poligamia, czary, wojny, trybalizm, pandemia AIDS itd. Czy Kościół może coś zrobić, by przeciwdziałać tym bolączkom?

- Jesteśmy Kościołem walczącym, wciąż pielgrzymującym przez ziemię, wciąż potrzebującym utwierdzenia przez Boga. Modlimy się o to w III Modlitwie Eucharystycznej. Chodzi o umocnienie w miłości, aby przyspieszyć pojednanie. Nie jest to wyraz pobożnych życzeń. Rozumiemy, że konieczne jest ukazanie, co może zrobić Kościół, aby jak najlepiej i jak najbardziej definitywnie zwalczać grzech.

Zarówno w Europie, jak i w Afryce Kościół lokalny musi podejmować wysiłek jak najpełniejszego wprowadzania w życie społecznego nauczanie Kościoła, przekładania go na konkretne działania. Afrykański Kościół-rodzina skarży się na choroby, wojny, złe sposoby rządzenia krajem itp. Proponuje inne drogi działania i rządzenia.

Gdy chodzi o AIDS, musimy rozpoznać metody, które pozwolą nam jak najlepiej zwalczać tę epidemię. Nie wszystkie metody zaleca nam Ewangelia. Ale te, które nam ona zaleca, jak towarzyszenie chorym, zmiana postępowania, solidarność z tymi, którzy z powodu choroby nie mogą pracować, by zarobić na życie swojej rodziny – są właśnie elementem wprowadzania w życie społecznego nauczania Kościoła. Dzięki temu możemy ukazać, że poprzez zaangażowanie Kościoła ulepszamy oblicze Ziemi; że poprzez działanie Ducha Świętego Kościół powoli przemienia Ziemię.

W świecie zachodnim często się mówi przy okazji AIDS, że Afrykańczycy nie są w stanie zmienić swych zachowań seksualnych, że są niezdolni do wstrzemięźliwości i że można tam zapobiegać AIDS tylko przez rozdawanie prezerwatyw. Pamiętam, jak przed kilku laty kard. Théodore-Adrien Sarr z Senegalu żywo protestował przeciw takiemu widzeniu sprawy...

- Ja też protestowałem tego samego dnia! Czekaliśmy w Jaunde na Benedykta XVI, któremu w drodze do Afryki dziennikarze zadali pytanie o AIDS, a papież powtórzył, całkowicie zgodnie z prawdą, że epidemii tej nie można pokonać dystrybucją prezerwatyw.

Nie rozumiem tych, którzy chcą nas potępiać w sytuacji, gdy np. w Burundi, gdzie jest 70 proc. katolików, rozpowszechnienie AIDS spadło z 7 proc. w latach 80. XX w. do 2,5 proc. obecnie. Jak to osiągnęliśmy? Dzięki dystrybucji prezerwatyw męskich i żeńskich? Jestem pewien, że ludzie z nich nie korzystali, nawet jeśli je otrzymali. Prezerwatywy „mechanicznie” mogą zapewnić 50 czy 75 proc. ochrony. Jednak zawsze stawiam sobie pytanie, czy ciesząc się z ochrony 75 proc., mogę świadomie skazać na śmierć pozostałe 25 proc. ludzi nie mających żadnej ochrony? Byłaby to mechanistyczna koncepcja społeczeństwa.

Tymczasem przez edukację – powolną, lecz pewną – udaje się przekonać ludzi, że w obliczu AIDS muszą zmienić swoje zachowania i nauczyć się szanować siebie nawzajem, a przede wszystkim nie rozpowszechniać tej nieuleczalnej choroby, przestrzegając piątego przykazania: „Nie zabijaj!”. Oddając się swobodnym zachowaniom seksualnym, możemy zabijać! Dlatego, aby uratować ludzkie życie, jestem wstrzemięźliwy, wierny swojej rodzinie. Mając AIDS, przeżywam swoją chorobę nie w taki sposób, żeby w rozpaczy nią zarażać, ale biorąc ją na siebie jak krzyż Chrystusa. Taki jest nasz sposób działania. Dzięki tej świadomości chrześcijańskiej, która zmieniła zachowania wielu ludzi, udało nam się ograniczyć seropozytywność wśród mieszkańców Burundi.

Ludobójstwo w Rwandzie z 1994 r. jest raną, która z pewnością jeszcze długo się nie zabliźni. W sąsiednim Burundi też odczuwa się skutki tamtych wydarzeń...

- Do ludobójstwa doszło zarówno w Rwandzie, jak i w Burundi, bo ludzie zabijani w obu krajach od 1959 r. tracili życie ze względu na przynależność do grupy etnicznej. Czy próbowaliśmy leczyć te rany, prowadzić ludzi do tego, by znów zaczęli sobie nawzajem ufać? Dokonuje się to bardzo powoli. Polacy i Niemcy potrzebowali kilkudziesięciu lat, by pojednać się po II wojnie światowej. Leczenie ran spowodowanych ludobójstwem z pewnością musi zająć więcej czasu niż myślimy. Aby ktoś zdecydował się rozpocząć proces pojednania, potrzebuje pomocy Bożej. Pojednanie nie jest po prostu dziełem ludzkim, to także dzieło Boga w człowieku. Są tacy, którzy wspierani łaską Bożą szybko doszli do przekonania, że ich rany już się zabliźniły. Inni jednak jeszcze tego nie osiągnęli, za co nie można ich wcale potępiać. Chciałbym im natomiast dodać odwagi do wspólnej odbudowy kraju, aby za pośrednictwem Kościoła-rodziny powstała jedna ojczyzna dla wszystkich.

Czy nadszedł już czas na papieża z Afryki?

- Papież jest pasterzem Kościoła powszechnego bez względu na to, czy pochodzi z Południa czy Północy, z Zachodu czy Wschodu. Niech przyjdzie np. z Ukrainy, byleby prowadził Kościół w miłości do jak najpełniejszej jedności. Dlaczego by nie myśleć o świętym papieżu z Chin, jeśli dzięki temu Chiny weszłyby do pełnej jedności z Rzymem? Byłby to wielki zysk! Jeśli w przyszłości Bóg da nam papieża pochodzącego z Afryki, będę bardzo szczęśliwy, ale nie jest to moje osobiste pragnienie. Należę do Kościoła katolickiego.

Rozmawiał Paweł Bieliński