W Kenii na spotkanie z Franciszkiem chyba najbardziej czekali mieszkańcy jednej ze stołecznych dzielnic nędzy. Krawcowe ze slumsu Kangemi uszyły szaty liturgiczne na papieską Mszę.
Stolica Nairobi skupia jak w soczewce problemy Afryki. Przy tej samej ulicy z jednej strony eleganckie siedziby międzynarodowych koncernów, a z drugiej nędzne blaszaki biedoty. W Nairobi znajduje się największe centrum biznesowe, a obok najbardziej zaludnione slumsy we wschodniej Afryce. Marzenie o lepszym życiu w stolicy przyciąga tu ludzi z całego kraju. Wieżowce potrzebują slumsów, a slumsy wieżowców, bogaci taniej siły roboczej, a biedni marzeń. Na miejsce papieskiej Mszy św. wyznaczono największy park w mieście, znajdujący się przy Uniwersytecie Nairobi, na tle wieżowców centrum biznesowego, w pobliżu slumsu Kangemi. Właśnie tę mniej znaną dzielnicę biedoty, a nie najpopularniejszy wśród turystów slums Kibera, gdzie wpada się po egzotyczne dla bogatych Europejczyków zdjęcia, postanowił odwiedzić papież.
Najważniejsze zamówienie
Do Kangemi dojeżdżam rozklekotanym matatu. W sercu slumsu dostrzegam niewysoki kościół św. Józefa Robotnika. Jest zbyt mały, by pomieścić 20 tys. mieszkających tu katolików. W oddali, zza zardzewiałych blach wyłaniają się dwie wieże – to nowa świątynia Chrystusa Króla, budowana przez pracujących w slumsie jezuitów. W 1989 r., by uchronić przed prostytucją młode kobiety samotnie wychowujące swe dzieci w nędzy, parafia uruchomiła Projekt Promocji Kobiet. Kupiono kilka maszyn do szycia i otworzono zakład krawiecki. Zaczęło się skromnie – od szycia lalek, cerowania odzieży i zszywania rozerwanych spodni. Dziś parafialna szwalnia to spore przedsiębiorstwo. W atelier panuje porządek, a kobiety uwijają się, by zdążyć z realizacją wszystkich zamówień. W ostatnich tygodniach pracy przybyło, bo właśnie w szwalni w Kangemi zamówiono 2000 stuł, 300 alb i ornatów na papieską Mszę w Nairobi. Sylwia, opowiadając o największym w ich historii zamówieniu, nie kryje wzruszenia, bo takiego wyróżnienia pracujące tu kobiety się nie spodziewały. Sylwia pracuje tu od 9 lat. Opowiada o koleżankach, które dzięki tej inicjatywie wychowały i posłały do szkół swoje dzieci. Spotkanie z papieżem, który zechciał odwiedzić ich nędzną dzielnicę, nazywają błogosławieństwem. – Pan Jezus nie urodził się w Hiltonie, ale w stajni, podobnej do naszych domów. Papież szuka tu Jezusa i chce nam przypomnieć, że On wciąż tu mieszka, nie wyprowadził się – mówi Sylwia.
Nędzarz w eleganckim mundurku
W cieniu rozłożystego drzewa, w centrum dzielnicy biedy, stoją motocykliści. Pytając o cenę podwiezienia do drogi asfaltowej wiem, że na widok białego klienta nie oprą się pokusie, by ją wywindować. Mieszkając od dłuższego czasu w Afryce, nie mam im tego za złe. W slumsie zarabia się na wszystkim, bo walczy się o przetrwanie. Przekomarzając się z motocyklistami, zauważam niebieską tablicę z napisem: „St. Joseph Technical Secondary School”. Muszę koniecznie zobaczyć, co to za miejsce. Ojciec Pascal, proboszcz parafii, Tanzańczyk, przyjmuje mnie z zaciekawieniem. Po chwili rozmowy okazuje się, że mamy kilku wspólnych znajomych, więc spotkanie szybko nabiera przyjacielskiego charakteru. – Ubodzy to bardzo przedsiębiorczy i pracowici ludzie, tylko że nie mają narzędzi, by tę swoją swoją zaradność wykorzystać – mówi. – Postanowiliśmy więc otworzyć darmową szkołę techniczną dla dzieci najbardziej pokrzywdzonych przez los. To parafianie wybierają w swoich lokalnych wspólnotach jedno najbiedniejsze i najpilniej potrzebujące wsparcia dziecko, które trafia do naszej szkoły. A mamy tu 31 takich wspólnot. Uczniowie, po szkole wracający do kontenerów, blaszanych bud czy zbudowanych z byle czego ruder, które są ich domami, tutaj lśnią czystością.
W szkolnych mundurkach wyglądają naprawdę elegancko. Przy spontanicznej wymianie pozdrowień na słowo „Poland” słyszę poprawnie sformułowane po angielsku pytanie, czy znam osobiście Lewandowskiego, a po francusku, jak się nazywam i jak się znalazłem w Kenii. Ojciec Pascal, wyraźnie dumny z uczniów, dorzuca: – Dbamy o szerokie horyzonty naszych uczniów. Chcemy pokazać im świat, który jest poza slumsami – wyjaśnia – aby zapragnęli czegoś więcej niż ta nędza. Staramy się wzbudzić w nich pragnienie wyrwania się stąd i szukania lepszego życia. Przy afrykańskiej herbacie z mlekiem i masalą w schludnej szkolnej kawiarence rozmawiamy z proboszczem i pracującymi tutaj wolontariuszami z Hiszpanii i Belgii. Sylwia mówi, że dopiero gdy odwiedziła swych uczniów w ich domach, zrozumiała, dlaczego tak chętnie przychodzą do szkoły. Dla nich szkoła to przestrzeń piękna i przywilej. Przekonałem się, że to musi być prawda, gdy herbatę podał mi kucharz, ubrany jak w reklamie Turkish Airlines.
Ludzie znikają
Po herbacie proboszcz zaproponował, byśmy zobaczyli budujący się kościół. Prowadzi między blaszanymi butikami. Mijamy osmolonych wypalaczy węgla drzewnego, sklecone z gałęzi salony piękności dla kobiet. – To slums, tu jest wszystko – mówi ojciec Pascal, a ja sobie przypominam mroczne opowieści o kwitnącym w takich miejscach handlu ludźmi. – Zdarza się, że znikają młode dziewczyny i silni chłopcy. Nędza upokarza i popycha czasami do najgorszych rzeczy. Ci ludzie przyjechali do miasta po lepsze życie. Opuścili swoje wioski, by żyć w stolicy, w cieniu eleganckich wieżowców, ale nie spodziewali się chyba aż takiej nędzy – wyjaśnia. – Zdesperowani czasami tracą czujność. Znane są przypadki kobiet, które przychodzą ze swoimi dziećmi do namiotów, gdzie proponowana jest im modlitwa o wyrzucenie złych duchów i o wyjście z bezrobocia. Duchowi szarlatani prorokują o rychłym znalezieniu pracy, a za namiotem ustawiają się handlarze ludźmi, oferując „wymodloną” pracę, która zazwyczaj kończy się różnymi formami dzisiejszego niewolnictwa. Tak, ludzie stąd znikają. To prawda – potwierdza proboszcz ze slumsu. Nad pokrytymi rdzą domkami pojawia się imponująca bryła nowej świątyni z wysokimi wieżami. Na ich tle w kawiarence zbudowanej z worków po mące John grilluje kukurydzę. Sprzeda ją po 30 szylingów za sztukę ludziom wracającym wieczorem z pracy. – Ile sztuk sprzedajesz dziennie? – pytam. – Jak dobrze pójdzie, to 15 – odpowiada właściciel kawiarenki. – Czyli zarobisz 4,5 dolara – szybko przeliczam. – To przychód, nie zarobek, ojcze – precyzuje John. – Ale żona ma też swój biznes, zszywa odzyskane worki po mące, cukrze, proszku i sprzedaje jako dywany, obrusy, plandeki. Zarabia nawet do 4 dolarów dziennie. Jedno z naszych dzieci uczy się w parafialnej szkole – mówi dumny John, spoglądając na nowy kościół. – Kościół ma sprawić, że ludzie patrząc na te wieże, będą pragnąć czegoś więcej, nie pozwalając się uwięzić w slumsie. Bogaci, krytykujący piękne kościoły wśród biedoty, nie rozumieją ich dumy i pragnienia, by mogli chwalić Boga w pięknym miejscu – mówi o. Pascal.
Przypomniało mi się powiedzenie, że Kościół nie powinien formować wiernych ani w lewo, ani w prawo, ale w górę. Dlatego tak bardzo do takiego jak ten slums miejsca chciał przyjechać papież – aby wskazać na chrześcijańską koncepcję formowania ludzi w górę, zarówno w wymiarze ziemskim, jak i duchowym. Dokonuje się to przez obronę godności ludzkiej i zwracanie uwagi na prawo biednych do normalności oraz przez wskazywanie ostatecznego spełnienia ludzkich nadziei w niebie. Mamy być blisko ubogich, żyjących w nędzy, nie dlatego że oni są dobrzy czy lepsi od bogatych, ale dlatego, że Bóg jest dobry. Papież tę dobrą twarz Boga chciał pokazać w slumsie Kangemi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Papież potwierdził swoją bliskość i solidarność z ludnością palestyńską
Potwierdza: chce wziąć udział w obchodach 1700. rocznicy Soboru Nicejskiego.
Jedność między wierzącymi w Chrystusa jest jednym ze znaków Bożego daru pocieszenia.
To odpowiedź na prośbę Leona XIV, by „działać, jak najszybciej”.
Przebywający na urlopie Papież zatwierdził dziś kilka ważnych nominacji.
We wtorek rano Leon XIV odprawił Mszę św. w kaplicy posterunku karabinierów w Castel Gandolfo.
Poświęcił czas na indywidualną rozmowę z każdą z nich i wspólną modlitwę.