Około 600 tys. osób przybyło na mszę odprawioną we wtorek przez papieża Franciszka niedaleko stolicy Timoru Wschodniego - Dili. Liczbę tę podały lokalne władze. To prawie połowa narodu tego kraju, którego 98 procent ludności to katolicy. Na błoniach Tasitolu zgromadzili się też wierni z Indonezji.
Msza odbywała się w dokuczliwym upale, który był wyzwaniem dla sił 87-letniego papieża, od dziewięciu dni podróżującego po Azji i Oceanii. Franciszek mocnym głosem odczytał homilię po hiszpańsku i nie było widać po nim zmęczenia. Towarzyszące mu osoby oceniają, że dobrze znosi trudy intensywnej pielgrzymki.
Już na kilka godzin przed mszą stolica Timoru Wschodniego opustoszała. Dziesiątki tysięcy ludzi zmierzały ulicami i drogami w jednym kierunku; na miejsce mszy. Wzdłuż kilkukilometrowej alei prowadzącej na błonia na Franciszka również czekały tysiące ludzi, w większości młodych.
Na obszar, na którym znajdują się trzy słone jeziora, pierwsze grupy wiernych przybyły już w nocy, by zająć najlepsze miejsca przed ołtarzem.
Cały teren mszy był biało-żółty od parasolek w watykańskich kolorach, chroniących wiernych przed słońcem.
Wiele osób przyniosło wizerunki Franciszka oraz św. Jana Pawła II, który odprawił mszę w tym samym miejscu w 1989 roku, gdy Timor Wschodni był jeszcze okupowany przez Indonezję.
Zobacz też:
W sugestywnej scenerii Tasitolu papież entuzjastycznie pozdrawiany przez Timorczyków powiedział: "Jest wiele bogactwa, ale bogactwo zaślepia możnych, łudząc ich, że są samowystarczalni, że nie potrzebują Pana, a ich zarozumiałość prowadzi do egoizmu i niesprawiedliwości".
"Dlatego, chociaż jest tak wiele dóbr, ubodzy są opuszczeni i cierpią głód" - dodał w jednym z najbiedniejszych państw świata.
Franciszek podkreślił: "Zwodnicza fasada świata, który na pierwszy rzut oka jest doskonały, skrywa więc rzeczywistość, o wiele bardziej mroczną i smutną, srogą, okrutną, w której bardzo potrzebne jest nawrócenie, miłosierdzie i uzdrowienie".
Papież mówił również, że w każdej części świata narodziny dziecka są "promiennym momentem radości i świętowania, który wzbudza w każdym dobre pragnienia: odnowienia w dobru, powrotu do czystości i prostoty".
"W obliczu nowo narodzonego dziecka rozpala się nawet najbardziej zatwardziałe serce i napełnia się czułością. Ten, kto jest przygnębiony, na nowo odnajduje nadzieję, kto jest zrezygnowany, powraca do marzeń i do wiary w możliwość lepszego życia" - powiedział.
Następnie Franciszek dodał: "Kruchość dziecka niesie ze sobą przesłanie tak mocne, że dotyka nawet najbardziej zatwardziałe dusze, przywracając dążenie do harmonii i spokoju. To cudowne, co dzieje się wraz z narodzinami dziecka".
"W Timorze Wschodnim - zaznaczył - jest pięknie, bo jest wiele dzieci: jesteście młodym krajem, gdzie w każdym zakątku można poczuć pulsujące, eksplodujące życie. I jest to wielki dar: obecność wielu młodych i wielu dzieci nieustannie odnawia animusz, energię, radość i entuzjazm waszego ludu".
O dobrej kondycji papieża świadczy także to, że na zakończenie mszy spontanicznie zwrócił się do jej uczestników mówiąc, że największym skarbem Timoru Wschodniego nie jest drzewo sandałowe, ale jego naród.
Odnosząc się do tłumów witających go na ulicach przyznał: "Nie mogę zapomnieć tych ludzi z dziećmi; ileż tu jest dzieci". "Najpiękniejszą rzeczą w tym narodzie są uśmiechy dzieci" - mówił Franciszek.
"Naród, który uczy swoje dzieci uśmiechać się jest narodem z przyszłością" - dodał.
"Ale uwaga! Powiedziano mi, że na niektórych plażach są krokodyle" - stwierdził papież. "Uważajcie, uważajcie na te krokodyle, które chcą zmienić waszą kulturę, waszą historię. I nie zbliżajcie się do tych krokodyli, bo gryzą i to mocno" - wezwał wśród aplauzu wiernych.
Msza była ostatnim punktem intensywnego dnia wizyty papieża w Timorze Wschodnim. W środę rano miejscowego czasu na jej zakończenie Franciszek spotka się z młodzieżą, a następnie odleci do Singapuru, gdzie pozostanie do piątku.
Cała homilia papieża na kolejnej stronie.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.