O drodze do niewiary i powrocie do Kościoła z Peterem Seewaldem, człowiekiem znanym głównie jako biograf Benedykta XVI. Kluczowy okazał się jeden gest biskupa.
Kiedy po raz pierwszy przeprowadzał Pan wywiad z kard. Josephem Ratzingerem, był on jeszcze szefem Kongregacji Nauki Wiary. Jak spał Pan w nocy przed rozmową? Jakie miał Pan oczekiwania?
– Mój sen był doskonały. Prawdopodobnie było to spowodowane butelką Chianti, którą opróżniłem na tarasie na dachu mojego hotelu w Rzymie w noc poprzedzającą rozmowę.
Miałem 38 lat. Kardynał zgodził się być do mojej dyspozycji przez 45 minut na potrzeby mojego artykułu w Süddeutsche Zeitung Magazin. Było samo przez się zrozumiałe, że jako były autor Spiegla nie byłem szczególnie bliski katolickiemu księciu Kościoła. Jednak wbrew moim oczekiwaniom, w kazaniach, komentarzach i książkach Ratzingera nie znalazłem nic, co mogłoby być postrzegane jako niedemokratyczne, rasistowskie, populistyczne lub reakcyjne w jakikolwiek sposób. Porównywał Boga do tchnienia, miłości, jedzenia i przyjaźni. Jednocześnie jak mało kto spotkał się on z tak dużym oporem. Wiodące media brutalnie odmalowały go jako „pancernego kardynała”. Studentom na katolickich wydziałach grożono odjęciem punktów, jeśli ośmielili się odnieść do soborowego teologa w swojej pracy.
Krótko mówiąc: wziąłem wiele stron A4 z przygotowanymi pytaniami i podarłem je na małe kawałki. Zapomnij o wszystkim, co przeczytałeś o tym człowieku, powiedział mój wewnętrzny głos. Zdecyduj sam. Nie ma prawdziwego wglądu bez doświadczenia z pierwszej ręki.
W każdym razie to podejście się opłaciło. Zaczęliśmy rozmawiać, a rzekomy „Wielki Inkwizytor” był wdzięczny, że choć raz mógł opowiedzieć o swoim życiu, powiedzieć mi, jak sobie radzi i że czuje się zbyt zmęczony i wyczerpany, aby kontynuować swoje zadanie.
Po latach kontynuowaliśmy rozmowę. Zaowocowało to wspomnianym wcześniej tomem wywiadu „Sól ziemi”, który przetłumaczony na 30 języków pomógł milionom ludzi na całym świecie, a także zwierzchnikom kościelnym, uzyskać dokładny obraz bawarskiego myśliciela i teologa. Dzięki tej książce niezliczeni czytelnicy powrócili do chrześcijaństwa lub zaczęli odkrywać je na nowo. Co więcej, doprowadziło to do kilku powołań kapłańskich.
Jak przeżył Pan moment wyboru Ratzingera na papieża?
– Tygodnik „Stern” zlecił mi napisanie przygotowawczego artykułu biograficznego o kardynale. Nikt w redakcji tak naprawdę nie wierzył, że osławiony niemiecki kardynał zostanie papieżem. Ale nigdy nic nie wiadomo. Podczas pracy nad artykułem coraz bardziej czułem, że misja kard. Ratzingera nie została jeszcze zakończona. Bez zbędnych ceregieli chwyciłem za telefon i zdobyłem ostatnie wolne miejsce w samolocie do Rzymu.
Wieczorem 19 kwietnia 2005 roku, gdy biały dym wydobywał się z komina Kaplicy Sykstyńskiej, a wkrótce potem kard. Joseph Ratzinger pojawił się jako Benedykt XVI w loggii Bazyliki św. Piotra, stałem pośrodku ogromnego tłumu na Placu św. Piotra, wiwatujących, entuzjastycznie nastawionych ludzi z całego świata, którzy gorączkowo świętowali wybór nowego pasterza Kościoła katolickiego. Czułem się tak, jakby całe moje ciało zostało zdematerializowane przez falę stu tysięcy woltów. W bezprecedensowym pobudzeniu czystej radości.
Niestety, nie mogłem cieszyć się tym wieczorem. Wiele wywiadów, o które zostałem poproszony, trwało do północy. „All brothers”, moja ulubiona kawiarnia na szpetnym skrzyżowaniu w pobliżu Placu św. Piotra, była na szczęście nadal otwarta, dzięki czemu mogłem wlać w siebie niezliczone piwa i grappy w dziwacznej atmosferze nocy. Następnego dnia „Stern” zamieścił mój artykuł o Ratzingerze na okładce. Był to jeden z najlepiej sprzedających się numerów w historii magazynu.
Czy inaczej było nagle przeprowadzać wywiad z Benedyktem XVI a nie kard. Josephem Ratzingerem?
– Kiedy pracowaliśmy nad „Światłością świata” w Castel Gandolfo, byłem naprawdę bardzo podekscytowany tym, że nie ustawiam dyktafonu przed kardynałem, ale przed głową 1,2 miliarda katolików na całym świecie, supergwiazdą pełną blasku i chwały. Mówią, że ubranie zdobi człowieka, a urząd papieża nadaje niezrównaną aurę.
Krótko mówiąc: drzwi się otworzyły i stanąłem przed niezmienionym człowiekiem, którego poznałem wcześniej jako kardynała. Jak zawsze wyciągnął rękę, by uścisnąć mi dłoń. Jednocześnie przeprosił. Powiedział, że niestety nie jest już tak sprawny jak kiedyś, a jego pamięć znacznie się pogorszyła. Wyraził nadzieję, że będzie w stanie w miarę dobrze odpowiedzieć na moje pytania.
Nie, nic, absolutnie nic się nie zmieniło. Nic w jego zachowaniu, nic w jego uprzejmości, nic w pokorze, którą od dawna znałem. Rozmawialiśmy w skupieniu, ale też dużo się śmialiśmy. Ku mojej radości podczas przerwy nagrał tekst na komórkę dla moich chłopaków: „Tu papież Benedykt dla Pawła lub Jakoba Seewalda. Wiadomość po usłyszeniu sygnału.”
„Światłość świata” stała się międzynarodowym bestsellerem w nakładzie miliona egzemplarzy. W Niemczech książka zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów „Spiegla”, choć wszędzie mówiono, że reakcyjny papież nikogo już nie interesuje.
Kiedy pracował Pan nad książkami z wywiadami, często siadał do obiadu z Benedyktem XVI. Jak nawiązać sensowną pogawędkę z papieżem?
– Jako papież Ratzinger nigdy nie zaprosił mnie na obiad, nawet na filiżankę kawy. Prawdopodobnie chciał w najmniejszym stopniu nie naruszyć profesjonalnego dziennikarskiego dystansu, który był podstawą naszych wywiadów. Fakt, że pogawędka na początku spotkania była krótka, zależało to ode mnie. Nie chciałem niepotrzebnie tracić czasu, aby w ciągu godziny móc odhaczyć jak najwięcej pytań z mojej listy.
A jak to wyglądało wcześniej?
– Dostałem dwa dni na nasz pierwszy projekt książkowy „Sól Ziemi”, w tym śniadanie, obiad i kolację. Nie rozmawia się o teologii, ale o sprawach prywatnych, a w najlepszym razie o wydarzeniach w Kościele. Ratzinger był dobrym słuchaczem i lubił opowiadać dowcipy ze świata klerykalnego. Podczas podróży samochodem z ówczesnym sekretarzem ks. Josefem Clemensem siedziałem z tyłu Golfa, podczas gdy ks. Clemens za kierownicą i kardynał na siedzeniu obok kierowcy śpiewali do muzyki na kasecie, jakby mieli próbę przed występem w La Scali w Mediolanie.
Jakich pytań nigdy nie odważył się Pan zadać papieżowi?
– Pytań, których dyskrecja i szacunek tego zabraniały. Jednak, jak można przeczytać, chciałem również dowiedzieć się od niego bardzo osobistych rzeczy i nie oszczędzałem mu krytycznych zastrzeżeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.