O drodze do niewiary i powrocie do Kościoła z Peterem Seewaldem, człowiekiem znanym głównie jako biograf Benedykta XVI. Kluczowy okazał się jeden gest biskupa.
Rozmowy z papieżem były z pewnością jednym z najważniejszych wydarzeń w Pana karierze. Ale jak radził Pan sobie z gorszymi momentami w swojej karierze?
– Były też słabe punkty i krytyczne momenty w projektach z kardynałem, a później papieżem, które naprawdę mi doskwierały. Zasadniczo musieliśmy ciężko walczyć o każdą książkę. „Sól ziemi” początkowo nie powiodła się z powodu mojego sporu z „Katolicką Wspólnotą Zintegrowaną”, której teologowie mieli towarzyszyć projektowi po pogorszeniu się stanu zdrowia kard. Ratzingera. Kardynał osobiście powrócił do projektu. W przypadku książki „Bóg i świat” ówczesny dyrektor wydawnictwa Pattloch anulował umowę tuż przed wywiadem z Ratzingerem w Castel Gandolfo. Nalegałem na pierwotną koncepcję i sprzeciwiłem się jego „wersji bańki mydlanej”. Wydawca bez mojej wiedzy osobiście próbował wpłynąć na wywiad, co kard. Ratzinger stanowczo odrzucił. Po tym nastąpił dwuinstancyjny proces zainicjowany przez wydawcę. Duże problemy były także ze „Światłem świata” i „Ostatnimi rozmowami”. To wszystko było niepewne.
Patrząc wstecz, co by Pan zmienił w swojej karierze, gdyby to było możliwe?
– Wiele rzeczy się wydarzyło, bo prawdopodobnie nadszedł dla nich odpowiedni czas. Inne były spowodowane młodzieńczym entuzjazmem lub irytacją. Z perspektywy czasu może lepiej było nie rezygnować po sześciu latach i bardzo udanym okresie w „Der Spiegel”. A także opuścić Süddeutschen Zeitung Magazin o wiele za wcześnie, nie wiedząc nawet, co dalej robić zawodowo. Z drugiej strony, w przeciwnym razie, nie byłoby żadnej z książek z Ratzingerem/papieżem Benedyktem XVI.
Z pewnością nie jest to najłatwiejsze pytanie, ale gdyby Pan miał podsumować swoje życie w dwóch zdaniach: Jak stał się tym, kim jest dzisiaj?
– Jak w przypadku każdej innej osoby, wiele rzeczy się na to składa: rodzice, którzy dają nam życie, buntownicze lata młodzieńcze, talent, ciężka praca, duch walki, dawka bezczelności, wytrwałość, gotowość do cierpienia, nieustraszoność, dobrzy towarzysze broni i kibice, wyrozumiała żona i bystre dzieci, zaangażowanie społeczne, łagodne niedomówienia i tak dalej. I oczywiście ponowne odkrycie katolicyzmu, bez którego druga połowa mojego życia byłaby inna. I w sumie wszechmocna Opatrzność, o której, jak wszyscy wiemy, można się przekonać dopiero z perspektywy czasu, jakie nam dała przekonania i jakie ścieżki przed nami otworzyła.
Co Peter Seewald robiłby dzisiaj, gdyby nie został dziennikarzem i pisarzem?
– Zawsze chciałem robić coś innego. Założyłem firmę „Gutes aus Klöstern” (Dobre rzeczy z klasztorów), która obecnie jest częścią Manufactum Group. Pakowanie pudełek i stanie za ladą pomaga zwalczać dziennikarską ślepotę i arogancję, która jest powszechna w tej branży. W zeszłym roku wydanie „Bibliothek katholischer Klassik” (Biblioteki Klasyki Katolickiej) było wyczerpujące, ale i bardzo satysfakcjonujące, z dziesięcioma wspaniałymi tytułami, z najlepszymi oprawami, dostępnymi na zamówienie na „edition-credo.de”. Niestety, nie udało się rozpropagować serii i jej kontynuować.
Kiedy zaczynał Pan swoją karierę: Kto był wtedy Pana wzorem do naśladowania?
– Tak naprawdę nikt. Rzuciłem szkołę, pracowałem na budowie, rozwoziłem coca-colę i krótko terminowałem jako ślusarz narzędziowy. Dopóki szef lokalnego IG Metall nie zadbał o to, żeby mnie wyrzucono na ulicę. Po wyjściu z „komunistycznej jaczejki” założyłem tygodnik lewicowo-liberalny. Kupiłem trzy książki: jedną o dziennikarstwie, drugą o tym, jak wydaje się gazetę i trzecią z reportażami Egona Erwina Kischa. To była moja edukacja. Wywołaliśmy spore poruszenie w mieście. Jednak po dwóch latach gazeta zbankrutowała, a ja i mój partner zostaliśmy z górą długów.
Kto jest dziś dla Pana wzorem do naśladowania?
– Ludzie, którzy potrafią jasno myśleć i przyzwoicie pisać, którzy są gotowi iść pod prąd i nie milczeć, gdy sprawy idą źle. Nie mówię tu o hasztagach, które stały się powszechne i nic nie kosztują.
Jako autor, Isaak B. Singer zrobił dla mnie wiele dobrego ze swoim wspaniałym sposobem pisania i rzeczowością, z jaką wprowadził Boga do swoich żydowskich historii. Przeczytałem wszystkie powieści kryminalne Georges’a Simenona o Maigrecie. Podziwiam go za to, że zawsze trafia we właściwą nutę i wprowadza czytelnika w całe wydarzenie zaledwie kilkoma pociągnięciami pędzla. Dopiero co odkryłem Ladislausa Borosa, zmarłego w 1981 r., jako pisarza duchowego. Był radykalnym, metafizycznie utalentowanym węgierskim teologiem i filozofem o ostrym jak brzytwa umyśle, który, co trzeba przyznać, tu i ówdzie idzie pod górę.
Wiele się zmieniło od czasu Pana nawrócenia wiele, wiele lat temu. W jakim stopniu wpłynęło to na Pana pracę jako dziennikarza?
– Zawsze ważne było dla mnie zachowanie własnej perspektywy i dziennikarskiej niezależności. Katolicki „sposób myślenia” nie jest przeszkodą, wręcz przeciwnie. Katolicyzm oznacza wolność. Niestety, jako pisarz i dziennikarz w Niemczech, który nie widzi nic nagannego w papieżu z Niemiec, byłem głównie zajęty koniecznością prostowania i obrony. Działo się tak również dlatego, że katolicki establishment skupiony wokół kard. Reinharda Marxa lubił się chować, gdy trzeba było bronić swojego rodaka na Stolicy Piotrowej przed nieuzasadnionymi atakami. Nierzadko zdarzało się, że niemieccy biskupi byli pierwszymi, którzy rzucali kamieniami w Benedykta XVI, gdy tylko nadarzyła się najmniejsza okazja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Organizujemy konferencje i spotkania pokojowe, ale kontynuujemy produkowanie broni by zabijać”.
Pieniądze zostały przekazane przez jałmużnika papieskiego kard. Konrada Krajewskiego.
Na portalu Vatican News w 53 językach, w tym w języku migowym.
Nowe władze polskiego Episkopatu zostały wybrane w marcu 2024 roku.