Na Ukrainie odezwały się głosy niezadowolenia z powodu dokumentu podpisanego przez Franciszka i Cyryla w Hawanie. Chyba niepotrzebnie.
To dość konkretny i dobry dokument. Patrząc na efekt długich, potajemnych rokowań nad jego tekstem trudno nie uznać, że rację mają ci którzy mówią, że dyplomacja watykańska jest najlepsza na świecie. Z perspektywy podzielonego Kościoła mocno brzmi w nim wola odbudowania jedności. Do tej pory Moskwa postulowała raczej, by ten problem zostawić na lepsze czasy, a zająć się wspólnymi działaniami wobec problemów świata. O potrzebie takowych owszem, też jest mowa. Ale jednak „główny hamulcowy” katolicko-prawosławnego dialogu przyznaje jednak, że jedność jest ważna.
Nie dziwi, że obaj hierarchowie biorą w obronę prześladowanych dziś wyznawców Chrystusa w Iraku i Syrii. Znamienne, że wspominają o wspólnym świadectwie krwi, jakie chrześcijanie różnych przecież wyznań dają w imię wiary w Chrystusa. Jednocześnie jeden i drugi popierają tak często dziś wyśmiewany dialog międzyreligijny I co też ważne, wspólnie wskazują na potrzebę religijnej wolności. W tym kontekście trudno nie zauważyć w deklaracji stwierdzenia, że dziś dość często wierzący są prześladowani przez agresywną ideologię świeckości. Tak, świat stanowczo powinien usłyszeć, że chrześcijanie widzą co się święci.
W dokumencie nie zabrakło też krytyki konsumpcyjnej postawy bogatych, zamykających drzwi przed biednymi. To nie jest czepianie się. Warto uzmysłowić sobie, że owi biedni dość często cierpią nie dlatego, że są leniwi i niezaradni. Ważną przyczyną ich nieciekawej sytuacji jest też to, że są przez bogatych traktowani jako źródło łatwych dochodów. Niech wystarczy wspomnieć choćby tylko problem „krwawych diamentów”...
Dobrze, że papież i patriarcha wspólnie występują też w obronie rodziny, życia nienarodzonych i że zauważają problemy ludzi młodych. Poziom zaniedbań w tym zakresie jest w dzisiejszym świecie przerażający. Dobrze, że społeczeństwa słyszą, to wspólne stanowisko wyznawców Chrystusa. Może zauważą, że obrona tych wartości to nie jakaś fanaberia wąskiej grupy wyznaniowej.
Problem prozelityzmu? Czyli nawracania wyznawców jednego z wyznań chrześcijańskich na drugie? Mogłoby się wydawać, że w ten sposób Moskwa broni się przed ekspansją Kościoła katolickiego w Rosji. Sęk w tym, że nikt nie zabrania ludziom przechodzić z jednego Kościoła do drugiego ani nawracać tych, którzy są de facto niewierzący. Za to jest to kapitalne stwierdzenie w kontekście dość mocnych w prawosławiu (nie tylko rosyjskim) głosów, że z katolikami nie ma co rozmawiać, że mają się nawrócić. Moskwa uderzyła w ten sposób w swoich „twardogłowych”.
A wspomniane na wstępie problemy ukraińskie? W pierwszym rzędzie to problem „uniatyzmu pojmowanego jako przyłączenie jednej wspólnoty do drugiej”. W deklaracji stwierdzono, że nie jest on sposobem pozwalającym na przywrócenie jedności. Porażka? Skądże znowu. Podobne stwierdzenie znalazło się już we wspólnym dokumencie katolików i prawosławnych z Balamand, w czym zresztą podobno maczał palce polski delegat strony katolickiej. Wśród grekokatolików wzbudziło to onegdaj mieszane uczucia. Pamiętam wypowiedź arcybiskupa Jana Martyniaka, który w jednym z wywiadów zauważył, że unie de facto w sporym zakresie jedność przywróciły. Zresztą warto pamiętać, że bywało i tak, że ta czy inna unia początkowo była niby przyjmowana, a dopiero po czasie odrzucana (warto w tym kontekście przypomnieć zjednoczeniowe wysiłki Soboru Florenckiego). Ale to historia. Nie mamy tak robić na przyszłość.
Ale jednocześnie we wspólnym dokumencie znalazło się się odniesienie do teraźniejszości. Stwierdzono, iż „wspólnoty kościelne powstałe w tych okolicznościach historycznych mają prawo do istnienia i podejmowania tego wszystkiego, co jest niezbędne do zaspokojenia potrzeb duchowych swoich wiernych, starając się jednocześnie żyć w pokoju ze swoimi sąsiadami”. Nie no. Toż to zmiana obowiązującego w Moskwie od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia dogmatu, że grekokatolicy to ekumeniczny problem, który należy rozwiązać na pierwszym miejscu. Najlepiej przed jakimikolwiek rozmowami i spotkaniami.
A inne „ukraińskie problemy? To, że obaj hierarchowie wezwali do starań o przywrócenie pokoju dziwić nie może. Trochę niepokojąco brzmi jednak fragment punktu 27 dokumentu: „Pragniemy, aby schizma między wiernymi prawosławnymi na Ukrainie mogła być przezwyciężona na podstawie obowiązujących norm kanonicznych (...). Papież wystąpił przeciwko niekanonicznym Kościołom prawosławnym Ukrainy?
Można by wzruszyć ramionami i uznać, że to trochę jak z targiem Zagłoby o Inflanty. Papież przecież nie ma wpływu na decyzje Kościołów prawosławnych. Ale wydaje mi się, że w tym miejscu, wbrew obawom przedstawicieli niekanonicznych Kościołów Ukrainy najbardziej widać kunszt katolickich negocjatorów. Co bowiem znaczy „na podstawie obowiązujących norm kanonicznych”? Konstantynopol swego czasu przypominał, że zgadzając się przed wiekami na autokefalię Moskwy nie włączył w jej obszar starszego od niej Kijowa. Zresztą terytoriów krajów nadbałtyckich (w tym Estonii) też nie. Weszły one w orbitę wpływów Moskwy dzięki militarnym podbojom Rosji. Ale czy to można uznać za wypełnienie normy kanonicznej? Czy w ten sposób spojrzą na to na najbliższym panprawosławnym soborze przedstawiciele innych Kościołów prawosławnych?
Nie sądzę, by strona prawosławna podpisując tę deklarację nie zauważyła haczyków, o których tu wspomniałem. Z jakiegoś powodu musiało jej na niej faktycznie bardzo zależeć. Dlaczego? Być może pokaże przyszłość. Tak czy owak wspólna deklaracja papieża Franciszka i patriarchy Cyryla I to dobry dokument. Oby takich dobrych kroków ku jedności więcej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.