Tygodnik „Time”, filozof Francis Fukuyama, aktorka Requel Welch i ostatni papieże zgadzają się co do jednego: od chwili, gdy Adam i Ewa sięgnęli po zakazany owoc, nic nie wpłynęło tak mocno na relacje między płciami jak wynalazek chemicznej antykoncepcji.
Eberstadt analizuje skutki rewolucji seksualnej widoczne w życiu kobiet, mężczyzn, dzieci, studentów. W rozdziale poświęconym kobietom zwraca uwagę na fakt, że wykształcone kobiety, mające dobrą pracę i wysoki status materialny, doświadczają dziś wolności na niespotykaną wcześniej skalę, a zarazem, jak wykazują badania socjologiczne, poziom ich zadowolenia z życia jest dramatycznie niski. Autorka przytacza teksty feministek, które próbują bezskutecznie zrozumieć, dlaczego po tylu sukcesach emancypacji kobiety są tak nieszczęśliwe. Jedne obwiniają o to tradycyjne małżeństwo i uważają, że trzeba je do reszty odrzucić jako całkowicie nieadekwatny pomysł na życie w świecie zmienionym przez rewolucję seksualną. Inne zauważają, że to jednak stabilne tradycyjne małżeństwo pozostaje fundamentem szczęścia kobiety, a rozwodowe klęski tylko potwierdzają tę prawdę. Konkluzja autorki jest bardzo gorzka: „Idea neutralności płci i jeszcze gorsza idea nieszkodliwości pornografii doprowadziły do świata, na który tak powszechnie narzekają dziś nieszczęśliwe kobiety. To świat, w którym mężczyźni zachowują się jak stereotypowe kobiety i wycofują się z budowania autentycznych relacji w wirtualne fantazje pornografii, zaś kobiety zachowują się jak stereotypowi mężczyźni, przez rozwód biorąc sprawę we własne ręce, oskarżając wszystkich, powodowane frustracją i niespełnieniem seksualnym”.
W rozdziale o mężczyznach autorka zauważa, że antykoncepcja i aborcja spowodowały, że mężczyźni „wyzwolili się” od ról męża i ojca, czyli podstawowej drogi męskiego dojrzewania. To spowodowało stan trwałej niedojrzałości wielu mężczyzn, wiecznych Piotrusiów Panów. Autorka przytacza wiele najnowszych badań psychologów, psychiatrów, socjologów, którzy zwracają uwagę na zjawisko uzależnienia od pornografii i jej wpływ na wzrost liczby gwałtów. Całe tomy badań specjalistów wskazują na demolujący wpływ tych treści na dzieci i młodzież. Autorka podkreśla, że wokół pornografii i jej złego wpływu na jednostki i społeczeństwo panuje swoista zmowa milczenia. Uważa się, że korzystanie z pornografii jest sprawą prywatną i nie wolno się w to wtrącać. To „męska” rzecz, to w końcu tylko „obrazki” pełnoletnich ludzi. Po raz kolejny tak powszechne jest nieprzyjmowanie do wiadomości prawdy. Publicznie nie wolno mówić o szkodliwości pornografii. Czymś akceptowalnym jest zaopatrywanie pokojowych hoteli w telewizję z dostępem do kanałów z rozpustą. Eberstadt zauważa, że kiedyś nie wypadało mówić o szkodliwości palenia. Dziś do dobrego tonu należy mówienie o szkodliwości tytoniu, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. Wyraża dość optymistyczne przekonanie, że analogiczne przebudzenie nastąpi kiedyś w odniesieniu do pornografii.
Jedna z najciekawszych obserwacji autorki dotyczy zjawiska przeniesienia moralnych kodów zachowań związanych z seksem na jedzenie. Eberstadt kreśli dwie hipotetyczne sylwetki kobiet. Betty ma 30 lat, jest mężatką w roku 1958. Jennifer to jej wnuczka. Też ma 30 lat i żyje dzisiaj. Jakie jest podejście obu kobiet do seksu i jedzenia? Betty ma swoje upodobania kulinarne, ale specjalnie tym się nie przejmuje. Natomiast gdy chodzi o seks, ma określone stanowisko, co jest dobre, a co złe. I nie uważa tej opinii za prywatną, ale sądzi, że taki jest porządek rzeczy. Ludzie przyzwoici w tych kwestiach powinni się zachowywać w określony sposób, normy mają charakter uniwersalny. Jennifer patrzy na sprawy dokładnie odwrotnie. Jest wegetarianką i ma zdecydowane opinie na temat tego, co człowiek powinien jeść, a czego nie. Co więcej, uważa, że to nie tyle kwestia smaku, ale etycznego podejścia do zdrowia i przyrody. Gdy chodzi o seks, ma swoje upodobania, ale jest zdania, że każdy w tych sprawach postępuje tak, jak uważa za stosowne.
Czy ta fala jest do zatrzymania?
Tylko w jednym rozdziale autorka odnosi się wprost do etyki seksualnej proponowanej przez Kościół katolicki. Zwraca uwagę, że przewidywania encykliki „Humanae vitae” z 1968 roku na temat konsekwencji antykoncepcji okazały się prorocze i dlatego zasługuje ona na rehabilitację. Oczywiście również, a może zwłaszcza, w tym przypadku nieuznawanie oczywistości przez elity jest czymś oczywistym. Niechęć czy wręcz nienawiść do zasad głoszonych przez Kościół w tej dziedzinie jednoczy wszystkich jego wrogów. Krzyczą, że to absurdalne, śmieszne, skandaliczne, średniowieczne, a nawet zbrodnicze (bo przyczynia się do epidemii AIDS). Także w samym Kościele, gdy mowa o encyklice, opatruje się ją nieraz epitetem „kontrowersyjna”. Niestety, sporo teologów po 1968 roku pracowało usilnie nad rozbrojeniem lub osłabieniem moralnego sprzeciwu Kościoła wobec antykoncepcji.
Paweł VI ostrzegał w encyklice przed skutkami stosowania antykoncepcji. Przewidywał, że będą nimi rozpowszechnienie się niewierności małżeńskiej i ogólny upadek obyczajów. Będzie to miało szkodliwy wpływ zwłaszcza na młode pokolenie. Ponadto „mężczyźni zatracą szacunek dla kobiet i lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do roli narzędzia, służącego zaspokajaniu swojej egoistycznej żądzy, a w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku i miłości towarzyszki życia”. Ponadto władze państwowe zaczną ingerować w intymne sprawy małżonków. „Trzeba pilnie rozważyć, jak bardzo niebezpieczne możliwości przyznałoby się w ten sposób władzom państwowym, nie troszczącym się o prawa moralne”. Wszystko się potwierdziło. Co do ostatniego punktu. Najnowszym przykładem jest dopuszczenie do aptek tzw. pigułki „po” przez rząd.
Jak zauważa abp Charles Chaput z Filadelfii, „jeśli Paweł VI miał rację co do tylu konsekwencji wynikłych ze stosowania antykoncepcji, to miał ją dlatego, bo nie mylił się co do oceny samej antykoncepcji”. Innymi słowy: złe drzewo rodzi złe owoce. Problem w tym, że tego złego drzewa tak wielu nadal nie chce zobaczyć. Także katolików. Część wiernych odrzuca zasady „Humanae vitae”. Na polskim gruncie wątpliwości co do jej nauczania wytrwale zasiewa Artur Sporniak z „Tygodnika Powszechnego”. Czytając wywiad, którego ostatnio udzielił kard. Marx z Monachium czasopismu „America”, widać, że ślepota, o której pisze Eberstadt, dotyka także ludzi najbardziej odpowiedzialnych za Kościół. A wszystko to dzieje się w czasie, gdy sam świat dostarcza masę dowodów potwierdzających doktrynę Kościoła i sporo ludzi przyciąga do Kościoła katolickiego właśnie to, że jest „znakiem sprzeciwu” wobec światowych trendów.
Mary Eberstadt wzywa tych, którzy widzą, aby nie tracili nadziei. Zachęca, aby iść tropem tych intelektualistów, którzy niegdyś nie dali się uwieść kłamstwom marksistowskiej propagandy. Musimy cierpliwie pokazywać fakty, niezależnie od tego, czy są one przyjmowane do wiadomości, czy też nie. „Nie żyjemy w erze nihilizmu” – twierdzi Eberstadt, choć wielu ludzi, przerażonych współczesnym panseksualizmem, jest skłonnych w to wierzyć. Nie musimy utonąć w nihilistycznym bagnie. W czasach zimnej wojny mało kto wierzył, że komuna skona. A jednak skonała. Podobnie może być z rewolucją seksualną. Nie wolno zakładać, że ta fala jest nie do zatrzymania.
Mary Eberstadt, Adam and Eve after the Pill. Paradoxes of the Sexual Revolution, Igantius Press, San Francisco 2012
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.