Musimy się zdecydować, czy chcemy zaczynać od przebaczenia, czy rozliczeń, kto więcej zgrzeszył. Znajdziemy wtedy wiele złych rzeczy po obu stronach. Jedynym wyjściem jest jednak wola przebaczenia nie tylko z jednej strony - uważa kard. Lubomyr Huzar.
Zdaniem arcybiskupa większego kijowsko-halickiego seniora Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, dobrze się stało, że doszło do kontrowersji wokół obchodów 70. rocznicy Tragedii Wołyńskiej. "Dla mnie jest to Boże błogosławieństwo, że doszło do rozpalenia emocji. Obecna sytuacja przynagla nas, że musimy coś zrobić. Ukraińcy i Polacy muszą się zastanowić: Co dalej? Czy dalej mamy wojować? W historii narobiliśmy już wystarczającą ilość głupich rzeczy. Czy nadal mamy tak żyć? Myślę, że nie ma to sensu" - mówi kard. Huzar w wywiadzie dla KAI.
KAI: Ponad 20 lat temu zmartwychwstał Ukraiński Kościół Greckokatolicki. W jego odrodzenie wielki wkład ma Ksiądz Kardynał. Jak Eminencja podsumowałby ten okres?
Musimy pamiętać, że nasz Kościół mimo prześladowań istniał. Formalnie był zlikwidowany przez władze sowieckie, ale żył i rozwijał się w podziemiu i diasporze. Mieliśmy biskupów, księży i wiernych, którzy przyznawali się do swej katolickiej wiary niekiedy za cenę utraty zdrowia i życia. Teraz przeżywamy czas powrotu do normalnego życia. Odbudowaliśmy struktury kościelne, mamy seminaria duchowne, ruchy i stowarzyszenia, swoje media. Jest to dynamiczny proces normalizacji, który wymaga czasu i cierpliwości, tym bardziej, że w czasach prześladowań życie naszego Kościoła sprowadzało się do tajnych spotkań i nabożeństw grupek wiernych z kapłanami. Teraz nie możemy jeszcze powiedzieć, że zrealizowaliśmy wszystko tak, jakbyśmy tego chcieli. Cieszymy się, że możemy swobodnie rozwijać się i nikt nam nie przeszkadza. Jest to dla nas Boże błogosławieństwo. Wszystko zależy teraz od nas, jak szybko damy sobie radę z procesem normalizacji. Staramy się, abyśmy byli prawdziwym Kościołem duchowo obecnym w społeczeństwie.
W Kijowie tuż nad Dnieprem powstaje imponujący Sobór Zmartwychwstania Pańskiego. Jest to nie tylko świątynia, ale będzie to centrum życia UKGK nie tylko dla Ukrainy, ale też dla całej diaspory. Dlaczego powstaje ono właśnie w Kijowie a nie we Lwowie i dawnej Galicji, gdzie narodził się i rozwijał wasz Kościół?
Musimy spojrzeć w przeszłość. Kościołem greckokatolickim nazwali nas Austriacy w czasach panowania Habsburgów, ale byliśmy obecni na całej Ukrainie. Dzieje naszego Kościoła mają już 1025 lat od czasu chrztu Rusi Kijowskiej. W 1596 r. część Kościoła przystąpiła do Unii Brzeskiej. Zawsze utrzymywaliśmy kontakty z Patriarchatem Konstantynopola i ze Stolicą Apostolską w Rzymie. Z jednej strony było to dla nas błogosławieństwem a z drugiej strony doszło do podziału w Kościele prawosławnym. Od tamtego czasu oba nasze Kościoły niezależnie rozwijały się na terytorium całej Ukrainy. Potem po rozbiorach Polski ziemie na wschód od Zbrucza trafiły w ręce Imperium Rosyjskiego, które starało się nasz Kościół zlikwidować. To spowodowało, że nasz ówczesny metropolita przeniósł się do Lwowa na terenie cesarstwa Habsburgów, gdzie mogliśmy się swobodnie rozwijać. Przeniesienie w 2005 r. siedziby zwierzchnika UKGK z Lwowa do Kijowa i objęcia stolicy przez arcybiskupa większego kijowsko-halickiego było powrotem do stanu sprzed rozbiorów. Można w tym dostrzec pewną ironię historii, że dzięki Stalinowi grekokatolicy powrócili na terytorium całej Ukrainy. Nie tworzymy jakiegoś nowego stanu lecz powracamy, aby służyć ludziom żyjącym w centralnej i wschodniej Ukrainie.
Czy powrót nie natrafia na trudności?
Jest to trudne zadanie. Nie nawracamy prawosławnych, lecz poszukujemy swoich wiernych. Jeden z naszych księży wychodzi coraz częściej na rynek jednego z miasteczek i pyta, kto jest grekokatolikiem. Zawsze znajdzie się dwie trzy osoby z naszego Kościoła. I już stworzył małą wspólnotę. Dlaczego o tym mówię? Jest to jeden z sposobów odnajdywania naszych wiernych. Wśród nich są ludzie, którzy dobrze znają swoje pochodzenie, inni z różnych przyczyn odeszli od Kościoła. Trzeba im przypominać o ich korzeniach. Mamy też prawosławnych, którzy chcą dołączyć do naszej wspólnoty. Nie możemy im powiedzieć, że nie mogą, ale ich zapraszamy jeśli tylko tego pragną. Nikogo nie przekonujemy na siłę, aby wstąpił do Kościoła greckokatolickiego. Na terenie archidiecezji kijowsko-halickiej mamy już 100 parafii. Niektóre liczą po 50 osób, ale już są i to nas cieszy.
Zatem UKGK powraca na swoje dawne ziemie...
Tak. Ale jest jeszcze inny aspekt naszego powrotu do Kijowa. Ponad 100 lat temu wielu naszych wiernych zaczęło emigrować do krajów Europy zachodniej, obu Ameryk, Australii. Z czasem stworzono tam kościelne struktury. Kiedy 50 lat temu kard. Josyf Slipyj przybył do Rzymu to zaczął wizytować nasze wspólnoty rozproszone po całym świecie. Był to początek budzenia świadomości, że jesteśmy jednym Kościołem. Teraz kierując się ideą jedności wybudowaliśmy Sobór Zmartwychwstania Pańskiego, który stał się widocznym centrum naszego Kościoła. Budują go grekokatolicy z całego świata. Każdy kto przyjedzie do Kijowa czy to z Argentyny, Kanady, czy Francji może powiedzieć, że to jest jego kościół. Każdy z nich jest jego fundatorem. Sobór katedralny jest symbolem naszej wewnętrznej jedności. Podkreśla ją także to, że jest to miejsce, gdzie rezyduje arcybiskup większy kijowsko-halicki, zwierzchnik UKGK.
W tym roku mija osiem lat od wspólnego "Listu biskupów greckokatolickich Ukrainy i rzymskokatolickich Polski z okazji aktu wzajemnego przebaczenia i pojednania". Jak Ksiądz Kardynał po tym czasie ocenia nasze relacje? Czy nasze narody bardziej zbliżyły się do siebie?
UKGK i Kościół rzymskokatolicki są jednym Kościołem katolickim. W liście chodziło o pojednanie naszych narodów dla których Kościół katolicki stanowi jeden z fundamentów ich istnienia. Pojednanie między wiernymi naszych Kościołów, naszych narodów to życie w pokoju i przyjaźni. Znaczy to, że pragniemy żyć jak bracia i dobrzy sąsiedzi. Można powiedzieć, że proces pojednania zapoczątkowali 22 maja 1945 roku w Kolegium św. Jozafata w Rzymie Prymas Polski kard. August Hlond oraz ukraiński biskup Iwan Buczko. Później w 1987 r. doszło w Rzymie do spotkania kard. Józefa Glempa i kard. Myrosława Iwana Lubacziwśkiego i nawiązania kontaktów. Wtedy ze względu na sytuację polityczną nie mogliśmy jeszcze nic zrobić. Później zainicjowaliśmy program m. in. wspólnych pielgrzymek do sanktuariów w ukraińskiej Zawranicy, na Jasną Górę w Częstochowie oraz spotkań młodzieży na Lednicy. W 2005 r. podpisaliśmy i ogłosiliśmy w Warszawie i we Lwowie "List biskupów greckokatolickich Ukrainy i rzymskokatolickich Polski z okazji aktu wzajemnego przebaczenia i pojednania". Zdeklarowaliśmy, że chcemy żyć w pokoju, gdyż na przestrzeni wieków nasze relacje były bardzo trudne i popełniliśmy wiele ciężkich grzechów. Użyliśmy znanej formuły: "Przebaczamy i poprosimy o przebaczenie". Warto podkreślić, że nie otrzymaliśmy od narodu polskiego i ukraińskiego mandatu, aby dokonać tego aktu, aby działać w imieniu naszych narodów, ale zrobiliśmy to jako biskupi i nasze Kościoły. Zadeklarowaliśmy wolę życia w pokoju i wspólnego podążania w przyszłość. Świadkowie tego wydarzenia w Warszawie i we Lwowie odpowiedzieli na nasze słowa spontanicznie: "Amen".
Co udało się nam już zrobić, a co jeszcze przed nami?
Od lat wiele w tym kierunku robi Fundacja Kultury Duchowej Pogranicza ks. Stefana Batrucha z Lublina organizując m. in. od 9 lat Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa. Z drugiej strony mamy jeszcze wiele do zrobienia. Nie udało się nam np. doprowadzić do stałych i regularnych kontaktów naszego duchowieństwa, wspólnych rekolekcji itp. Nadszedł czas zdynamizowania naszych relacji. Musimy podejmować więcej wspólnych inicjatyw.
Zbliżająca się 70. rocznica Tragedii Wołyńskiej wydaje się bardzo dobrym momentem dla pokazania, co nas już łączy, a co jeszcze dzieli, nad czym powinniśmy pracować. Tym bardziej, że tegoroczna rocznica zbrodni wołyńskiej rozpaliła już wielkie emocje po obu stronach.
Dla mnie jest to Boże błogosławieństwo, że doszło do rozpalenia emocji. Obecna sytuacja przynagla nas, że musimy coś zrobić. Ukraińcy i Polacy muszą się zastanowić: Co dalej? Czy dalej mamy wojować? W historii narobiliśmy już wystarczającą ilość głupich rzeczy. Czy nadal mamy tak żyć? Myślę, że nie ma to sensu. Powinniśmy chyba działać w duchu społecznego komitetu „Pojednanie między narodami”, który na początku kwietnia wystosował oświadczenie pt. „Nasza przeszłość i teraźniejszość mają służyć przyszłości”. Grupa świeckich wzywa w nim do modlitwy za wszystkie ofiary i apeluje, aby „zrobić wszystko, tak aby nic podobnego się nie powtórzyło”. Ze swej strony pytamy się, czy Ukraińcy pragną porozumienia i pojednania z Polakami. Pracujemy nad tym, aby tak się stało. Mam nadzieję, że w Polsce także znajdą się ludzie, którzy pragną tego samego. Tym bardziej, że Polacy mają bardzo dobre doświadczenia z Niemcami i są one dla nas wzorem. Tragedii, do jakich doszło w naszej wspólnej historii, nie możemy wymazać. Nad tym muszą pracować i wyjaśniać historycy. Ich praca musi jednak prowadzić nas do przyjęcia chrześcijańskiej postawy i przebaczenia. Nie możemy poprzestać na poprawnie politycznej koegzystencji. Musimy zdobyć się na odwagę i sobie przebaczyć. Bóg nas do tego przynagla!
Nawiązując jeszcze do zbrodni wołyńskiej. Polacy mają na sumieniu wiele grzechów w historii, ale w tym przypadku wina leży po stronie Ukraińców. To Polacy byli mordowani i oczekują słowa: "Przepraszam"....
Za nami jest długa historia. Musimy się zdecydować, czy chcemy zaczynać od przebaczenia, czy rozliczeń, kto więcej zgrzeszył. Znajdziemy wtedy wiele złych rzeczy po obu stronach. Jedynym wyjściem jest jednak wola przebaczenia nie tylko z jednej strony. Jeśli tak zrobimy, to wtedy spokojnie możemy rozważać to, co wydarzyło się złego w naszych dziejach. Inaczej do niczego nie dojdziemy.
Zgadzamy się, ale jak powinna już dzisiaj wyglądać chrześcijańska odpowiedź na zamordowanie ok. 60 tys. Polaków w 1943 r.? Nie możemy mówić chyba o jakieś równowadze win...
Zamordowanie 60 tys. niewinnych ludzi jest straszliwym złem, ale druga strona też będzie mówiła o swoich cierpieniach i ofiarach. Czy dojdziemy wtedy do porozumienia? Każda ze stron ma rację. Trudno będzie się zgodzić na przebaczenie wychodzące tylko z jednej strony. Każda ze stron będzie mówiła wtedy: To ty jesteś grzesznikiem a ja ofiarą, to ja tylko cierpiałem... A przecież obie strony dokonywały haniebnych czynów. Musimy zadawać sobie pytanie, czy chcemy cały czas wytykać sobie winy i krzywdy, czy chcemy naprawdę porozumienia i przebaczenia? Jeśli zaczniemy od historii to nie ma chyba sensu zaczynać procesu pojednania, gdyż nie znajdziemy porozumienia.
W pojednanie polsko-ukraińskie wiele wniósł bł. Jan Paweł II. Testament, który nam zostawił chyba może nam w tym pomóc...
Jan Paweł II w 2000 r. przeprosił całą ludzkość za grzechy popełnione przez ludzi Kościoła. Nie robił wielkiej analizy historycznej win i błędów, lecz wskazał na grzech i poprosił o wybaczenie. I w tym duchu, w obecności papieża w 2001 r. we Lwowie wypowiedziałem słowa, które warto teraz zacytować: "Może się to wydać dziwne, niezrozumiałe i niewłaściwe, że w tej właśnie chwili, gdy Ukraiński Kościół Greckokatolicki zaznaje tak wielkiej chwały, uznajemy także, iż w ubiegłowiecznej historii naszego Kościoła były też chwile mroczne i duchowo tragiczne. Stało się tak, że niektórzy synowie i córki Ukraińskiego Kościoła greckokatolickiego wyrządzali zło - niestety świadomie i dobrowolnie - swoim bliźnim z własnego narodu i z innych narodów. W twojej obecności, Ojcze Święty, i w imieniu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, pragnę za nich wszystkich prosić o przebaczenie Boga, Stwórcę i Ojca nas wszystkich, oraz tych, których my, synowie i córki tego Kościoła, w jakikolwiek sposób skrzywdziliśmy. Aby nie ciążyła na nas straszliwa przeszłość i nie zatruwała naszego życia, chętnie przebaczamy tym, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili nas. Jesteśmy przekonani, że w duchu wzajemnego przebaczenia możemy spokojnie przystąpić do wspólnego z Tobą sprawowania tej Eucharystii, ze świadomością, że w ten sposób wstępujemy ze szczerą i mocną nadzieją w nowe i lepsze stulecie". Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy chcemy dalej walczyć ze sobą, czy szukać porozumienia, w tym ustalenia faktów z naszej dramatycznej historii, i pojednania między Polakami i Ukraińcami, w duchu: "Nie pytajmy, co Pan dla mnie zrobił, lecz przede wszystkim, co ja uczyniłem dla Jezusa Chrystusa". Stańmy w duchu prawdy i zapytajmy: "Czy jesteśmy autentycznie uczniami Chrystusa?"
Rozmawiali: Marcin Przeciszewski i Krzysztof Tomasik
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Przyboczna straż papieża uczestniczyła w tajnych operacjach, także podczas drugiej wojny światowej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.