Papieska wizja bycia biskupem jest bardzo osobista, ale jednocześnie obiektywna, nieco jak wykład. Autor należy do pokolenia, w którym nadmierne ujawnianie własnych uczuć było uważane za dowód złego smaku, i w tej książce, wbrew pozorom, warstwa osobista została ukryta. Ale jest, i jest dramatyczna.
W Kościele (dla biskupa) ważny jest głos najmniejszych. Stąd w tych rozważaniach - jako przykład “prostaczka”, któremu Bóg objawił swoje sprawy - zjawia się wizjoner z Guadalupe, Juan Diego. Ale czy do tych “najmniejszych w oczach świata” Papież nie zalicza i siebie, gdy pisze, że on, “proletariusz” (cudzysłów w książce), został arcybiskupem w Krakowie, stolicy tradycyjnie obsadzanej przez arystokratów?
Wspominając swój arcybiskupi ingres do wawelskiej katedry Jan Paweł II wyznaje, że nie pamięta, co wtedy powiedział w kazaniu. Jako skromny kronikarz jego życia chciałbym to przypomnieć, bo - jak sądzę - w tamtych słowach zawarł syntezę tego, co dziś rozwinął we “Wstańcie, chodźmy!”: “Myślę, że być pasterzem to umieć brać to wszystko, co wszyscy wnoszą - mówił nowy arcybiskup Krakowa. - Umieć brać, to w dużej mierze umieć dawać - umieć to jakoś koordynować, scalać, ażeby z tego rosło wspólne dobro wszystkich i żeby w tym dobru wszystkich było dobro każdego, bo każdy z nas ma swoją pozycję w Dziele Odkupienia, ma swoje miejsce w planie Bożym. Każdy z nas jest wielkim skarbem”.
Nie wiem, czy ktoś, kto nie był świadkiem tamtej działalności biskupa Wojtyły, może sobie wyobrazić, czym i jaka wtedy była jego obecność wśród “swojego ludu”. Zwięzłe wspomnienie związków ze środowiskiem uniwersyteckim (“przede wszystkim przez fizyków”), z “Tygodnikiem Powszechnym”, z młodzieżą, nieograniczone możliwości dostępu do arcybiskupa każdego, kto tego chciał, udział w niezliczonych rekolekcjach i tak dalej - to materiał do ogromnej opowieści.
Dziś wiadomo, że znaczenie tych kontaktów doceniały służby bezpieczeństwa. Usiłując dociec, gdzie kryje się siła arcybiskupa, doszły do wniosku, że w jego związkach z uniwersytetem i “Tygodnikiem”. Postanowiły więc nieznośnego hierarchę z nimi (z nami) skłócić. Nic z tego nie wyszło, a władze i tak były w błędzie. Owszem: powiązania te dla obu stron odgrywały ważną rolę, jednak źródło siły kardynała znajdowało się gdzie indziej.
Mówi o tym bodaj najpiękniejszy rozdział książki: “Kaplica przy Franciszkańskiej 3”. “Po to jest kaplica w domu biskupa - czytamy - żeby wszystko się zaczynało u stóp Chrystusa”. Wiele miejsca w tym krótkim rozdziale poświęcone jest wspomnieniu kardynała Sapiehy, a jednak czuje się, jak to wszystko jest osobiste, jak ważne i jak aktualne. Tu, panowie ubecy, ukryte było źródło siły.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Przyboczna straż papieża uczestniczyła w tajnych operacjach, także podczas drugiej wojny światowej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.