Franciszek zachęca do nadziei. Czy przekona pesymistów?
„Najlepsze wino dopiero nadejdzie”. Marzenie pijaka? Absolutnie nie. To zdanie kazał nam powtarzać sobie i innym papież Franciszek podczas Mszy w Guayaquil. Nawiązując do ewangelicznej sceny wesela w Kanie Galilejskiej mówił tam o nadziei dla tych, którym wydaje się, ze świat się wali i którzy, zrozpaczeni, czują się niekochani. Wino – jak wyjaśniał papież – to znak radości, miłości, obfitości. To ich można i należy oczekiwać.
Miłość zwycięży? Kiedyś na pewno. Że tu na ziemi, jako z natury pesymista, nie byłbym taki pewny. Bardzo ważnym wydaje mi się jednak to, na co zwrócił też w swojej homilii papież, a co bywa w dzisiejszym świecie zupełnie zapomniane: prawdziwym kryterium miłości jest służba. W dobie rozpowszechnionego myślenia o miłości jak o chorobie, która dopada człowieka i unosi go siedem centymetrów nad ziemię, to wskazówka o znaczeniu wręcz fundamentalnym. Miłość to służba. Mężowi, żonie, dzieciom, rodzicom. To postawa służby pielęgnuje miłość i sprawia, że choć mijają młodzieńcze uniesienia, ona trwa.
„Najlepsze wino dopiero nadejdzie” – powtarzam też sobie czytając fragmenty homilii, które nieco mnie zaniepokoiły. Papież mówił: „Jakże wielu z naszych nastolatków i ludzi młodych dostrzega, że w ich domach już od dawna go (wina, czyli radości, miłości, obfitości – AM) nie ma. Jakże wiele kobiet samotnych i zasmuconych zadaje sobie pytanie, czy miłość odeszła, wyparowała z ich życia. Jakże wiele osób starszych czuje się wykluczonych ze świętowania swoich rodzin, zostało postawionych w kącie i nie może napić się codziennej miłości. Brak wina może być również skutkiem braku pracy, choroby, trudnych sytuacji, jakich doświadczają nasze rodziny”.
Czym się tu niepokoić? Tym samym, czym w głośnej przed laty kampanii pod hasłem „bo zupa była za słona”. Są dzieci, są żony i matki, są starsi. A mężowie i ojcowie? Są tak twardzi i zadowoleni z życia, że problemów nie mają, a są tylko sprawcami bólu innych? Trochę zbyt jednostronna wizja. No ale „najlepsze wino jeszcze nadejdzie” – powtarzam sobie żywiąc nadzieję, że w końcu i w kwestii odpowiedzialności za brak miłości w rodzinie nastąpi równouprawnienie.
Trochę zaniepokoiło mnie też stwierdzenie papieża o potrzebie modlitwy w intencji mającego się odbyć synodu o rodzinie. Nie o sama modlitwę chodzi. „Zachęcam was – mówił papież – do wzmożenia modlitwy w tej intencji, aby nawet to, co uważamy za nieczyste, co nas gorszy lub przeraża Bóg, sprawiając, by nadeszła Jego «godzina», zechciał przekształcić w cud”. A mówił – przypominam – o potrzebie prawdziwego duchowego rozeznania, by „znaleźć konkretne rozwiązania wielu trudnych i ważnych wyzwań, z jakimi rodzina musi się dzisiaj zmierzyć”. Co miał konkretnie na myśli, nie wiem. Mam tylko nadzieję, że i dla Kościoła „najlepsze wino dopiero nadejdzie”.
Myślę, że w wielu innych sprawach można żywić podobną nadzieję. Ot, na naszym podwórku, taka klęska w sprawie in vitro. Wydawałoby się, że kiedy sejm przyjął wiadome rozwiązania, uczniom Chrystusa nie pozostało nic innego jak podkulić ogon i narzekać na demoralizacje współczesnego świata. A tymczasem widać już co najmniej trzy pozytywne skutki tej porażki. Po pierwsze Kościół ustami swoich pasterzy jasno powiedział, że głosowanie przeciwko nauce Kościoła to grzeszna niewierność. Mocno utrudni to szukanie wymówek w przyszłości. Po drugie spowodowało to powstanie modlitewnej krucjaty, która ma powstrzymać przyjęcie tego złego prawa przez senat. A po trzecie coraz wyraźniej budzi się świadomość, że istnieje coś takiego jak naprotechnologia. Sejmik województwa mazowieckiego już przyjął uchwałę zobowiązującą zarząd województwa do przygotowania programu wsparcia leczenia niepłodności tą właśnie metodą. Jeśli się rozprzestrzeni, zdecydowana większość klinik in vitro straci rację bytu.
„Najlepsze wino dopiero nadejdzie” – myślę więc sobie czytając też ostatni akapit homilii papieża Franciszka. „Bóg zawsze zbliża się do peryferii tych, którym zabrakło wina, którzy muszą tylko pić strapienia; Jezus ma słabość do marnowania najlepszego wina z tymi, którzy z tego czy innego powodu czują, iż rozbiły się im wszystkie stągwie”. Pięknie powiedziane. I oby ta nadzieja dla nikogo nie okazała się złudna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.