Jak Karol Wojtyła został nazwany ZDRAJCĄ

Arcybiskup krakowski, późniejszy papież we wspomnieniach o. Leona Knabita OSB

(...) Potem nadszedł dla Kościoła w Polsce szczególnie trudny okres w związku z Orędziem biskupów polskich do biskupów niemieckich, ogłoszonym 18 listopada 1965 roku, w czasie II Soboru Watykańskiego. Był to jeden z pierwszych oficjalnych kroków, które miały doprowadzić do unormowania stosunków między narodami polskim i niemieckim. Słowa Orędzia: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, stały się pretekstem do rozpętania nie przebierającej w środkach kampanii przeciw polskim biskupom, a szczególnie przeciw Księdzu Prymasowi i Metropolicie Krakowskiemu. Na murach domu biskupiego w Krakowie pojawił się napis „Wojtyła zdrajca”. Prasa krakowska opublikowała list otwarty pracowników fabryki „Solvay”, gdzie młody Karol Wojtyła pracował jako robotnik w czasie okupacji niemieckiej. W tym liście, którego autorzy nie znali nawet treści Orędzia, zarzucano dawnemu koledze nieobywatelską postawę i powtarzano ostre zarzuty publikowane przedtem w prasie partyjnej. Oczywiście, żadna gazeta nie chciała wydrukować odpowiedzi Księdza Arcybiskupa, który z godnością przedstawiał, jak się rzeczy miały naprawdę.

W sam dzień Bożego Narodzenia tegoż roku uczestniczyłem w uroczystej sumie w katedrze wawelskiej. Proszono mnie o pełnienie funkcji komentatora liturgicznego. We Mszy świętej używano wciąż jeszcze języka łacińskiego. Chodziło więc o przybliżenie treści modlitw mszalnych i pokierowanie uczestnictwem wiernych, którzy tego dnia wypełnili katedrę i znaczną część wawelskiego dziedzińca. Po Ewangelii powiedziałem, że w ostatnich czasach słyszeliśmy wiele głosów na temat Orędzia. „Teraz usłyszymy prawdę”. W przejmującej ciszy, jaka zapanowała w katedrze, słychać było tylko kroki Księdza Arcybiskupa, zmierzającego do miejsca, z którego miał przemawiać. Po obszernym omówieniu istoty Kościoła doby Soboru w świetle uroczystości Bożego Narodzenia Kaznodzieja przeszedł do sprawy Orędzia (cytuję Jego słowa z pamięci):

– To co mieliśmy im powiedzieć? Że nie przebaczamy? To po co byłoby tysiąc obchodów świąt Bożego Narodzenia w Polsce? Po co tyle razy odmawiana Modlitwa Pańska ze słowami: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”?

Wrażenie było ogromne. Gdy po Mszy świętej Ksiądz Arcybiskup z biskupami pomocniczymi wychodził z katedry, zgromadzone tłumy przywitały ich okrzykami: „Niech żyje Ksiądz Arcybiskup, niech żyją Biskupi!” Widziałem, jak dwóch gapiowatych młodzieńców stało wśród wiwatujących wiernych w czapkach na głowach z minami takimi, jakby niewiele z tego wszystkiego rozumieli. Jakaś krewka krakowianka, dość leciwa, huknęła na nich: „Jak idą polscy biskupi, to trzeba czapki zdjąć!” Za chwilę i oni stali na tym bożonarodzeniowym mroziku z odkrytymi głowami w radosnym tłumie, stanowiącym jedno ze swymi biskupami.

Uroczystości Tysiąclecia Chrztu Polski odbywały się w kraju w atmosferze ostrej konfrontacji z czynnikami oficjalnymi. Władze państwowe były po Orędziu nieprzejednane i utrudniały wszelkimi sposobami obchody kościelne, organizując, gdzie się dało, konkurencyjne imprezy partyjno-rządowe. Mimo to, a może nawet w jakimś stopniu dzięki temu, udział wiernych w nabożeństwach był imponujący i stawał się wielkim wyznaniem wiary. Kraków witał na uroczystości św. Stanisława cały Episkopat Polski i niezliczone rzesze wiernych nie tylko z południa kraju. Uroczystości odbywały się pod patronatem Matki Bożej w obecności kopii Jej Jasnogórskiego Obrazu. Wiernych nie zniechęciły szykany, jak choćby wyłączanie światła w całych dzielnicach czy też zmiana (w ostatniej chwili!) trasy przejazdu Obrazu. W podsumowaniu uroczystości milenijnych na spotkaniu z kapłanami krakowskimi pod koniec maja Arcybiskup Krakowski, radosny i mocny, dziękował duchowieństwu i wiernym za pełne zaangażowanie, które przyniosło oczekiwane owoce.

Księdza Arcybiskupa zapraszały do siebie wszystkie diecezje, a nawet poszczególne parafie. Miałem możność uczestniczyć 16 lipca 1966 roku w odpustowej Mszy świętej w Sidzinie koło Jordanowa, gdzie Ksiądz Arcybiskup wygłosił kazanie poświęcone postaci wielkiego apostoła Podhala, księdza Wojciecha Blaszyńskiego (1806-1866). Jego idea posyłania świeckich do zadań apostolskich (słynne „sidziniarki”) znalazła potwierdzenie i rozwój w Kościele naszych czasów.

Warto odnotować jeszcze jedną parafialną uroczystość milenijną: u św. Mikołaja w Krakowie. Ksiądz proboszcz Franciszek Walancik poprosił mnie o udział w tym parafialnym święcie ze względu na fakt, że benedyktyni byli fundatorami kościoła i długoletnimi w nim duszpasterzami. Otóż podczas wieczornej sumy odpustowej Ksiądz Arcybiskup wygłosił kazanie, które choć w pierwszej części, jak zwykle, było wzniosłe i teoretyczne, miało bardzo praktyczną duszpasterską część drugą. Obecni kapłani uznali, że u ich Arcypasterza widać doświadczenie posługi biskupiej także wśród zwyczajnych ludzi.

W okresie Bożego Narodzenia Arcybiskup Krakowski zapraszał do swego domu rozmaite grupy na opłatek. Często też sam wpadał z odwiedzinami opłatkowymi do różnych wspólnot lub parafii. Tynieckie matki różańcowe zachęcały mnie jako proboszcza, bym poprosił Księdza Arcybiskupa na opłatek parafi alny, różańcowy. Tłumaczyłem, że Arcypasterz zajęty, że trudno Mu będzie znaleźć czas dla małej grupki starszych pań, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Ale wreszcie uległem. Spotkałem się z pewnym ociąganiem:

– Znów będzie uroczyste przyjęcie, przemówienia…

– Nie – powiedziałem – zajdziemy na chwilę do kościoła, pomodlimy się prywatnie, a potem Ksiądz Arcybiskup pobędzie choć trochę z matkami różańcowymi, tak oddanymi i wiernymi.

– No dobrze, wpadnę na kwadrans.

Ustaliliśmy datę 15 stycznia 1967 i Wujek Karol znalazł aż dwie godziny, by śpiewać razem kolędy, pomodlić się, porozmawiać bodaj czy nie z każdą z uczestniczek i powypytywać o szczegóły ich codziennego życia. Na pożegnanie zrobił jednak poważną minę i rzekł:

– Wszystko było bardzo miłe. Cenię Waszą pracę i oddanie Kościołowi. Ale jedna rzecz mi się zupełnie nie podoba. Strwożone parafianki zaczęły patrzeć po sobie. Czyżby coś się nie udało?

– Jak Wy dbacie – ciągnął dalej – o swego proboszcza? Popatrzcie, jak on wygląda!

Odetchnęły z ulgą. Potem, gdy zostaliśmy sami, skoczyły na mnie:

– No niechże ojciec proboszcz je, niech je. Żeby nam Arcybiskup zwracał uwagę!

Oczywiście nie wpłynęło to i tak na stan proboszczowskiej tuszy. Od lat bowiem niezmiennie wyglądałem tak, iż w teatrze mógłbym zagrać śmierć bez charakteryzacji…

Już przedtem powiedziałem zelatorkom, by zebrały przy tej okazji jakąś ofiarę, choćby na benzynę, aby i w ten sposób dać wyraz wdzięczności za czas nam poświęcony. Wręczyły więc pod koniec spotkania kopertę, prosząc o Mszę świętą w intencji Tyńca. W odpowiedzi na to usłyszeliśmy:

– Mszę odprawię, a pieniądze przeznaczam na odbudowę kościoła.

A już wychodząc, w przejściu, szepnął mi Wujek Karol do ucha cicho, lecz stanowczo:

– Żadnych pieniędzy! Potem powiedzą, że jeżdżę i zbieram pieniądze.

Leon Knabit OSB, Spotkania z Wujkiem Karolem, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg