Dyskusja o etykietce

Roztropne wyjście jest jedno: trzeba sprawdzać, co się kryje pod etykietką. Nie zadowalać się słowem-hasłem. Sięgać do sedna. Z pewnością to trudniejsze, ale dużo bardziej owocne.

Od pewnego czasu obserwuję dyskusję wokół gender. Coraz bardziej jestem przekonana, że nie jest ona w stanie do niczego dobrego doprowadzić. Jedyne, co może spowodować, to okopanie się na swoich pozycjach po dwóch stronach muru, który tworzy… etykietka.

Niedawno słuchaliśmy listu biskupów. To prawda, całą opisywana przez nich ideologia jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Stwierdzenie że płeć biologiczna nie ma znaczenia społecznego, i że liczy się przede wszystkim płeć kulturowa, którą człowiek może swobodnie modelować i definiować, niezależnie od uwarunkowań biologicznych jest głęboko destrukcyjne dla tożsamości człowieka, zwłaszcza dziecka. W efekcie człowiek traci świadomość tego, kim jest, a bez tej świadomości niezmiernie trudno żyć. Prawdą jest również, że to co opisują nosi znamiona ideologii – oraz że przynajmniej część środowisk w ten sposób rozumie pojęcie gender. Z ideologią i jej wyznawcami dyskutować jest bardzo trudno, dyskusja na poziomie naukowym wymaga dopuszczenia własnego błędu.

Niemniej trzeba powiedzieć, że są środowiska, które używają określenia angielskiego gender w zupełnie innym znaczeniu. O. Karol Meissner OSB tłumaczył je jako „płciowość”, odróżniając tym samym od określenia "seksualność", które ma po polsku zupełnie odmienne konotacje. Tłumaczył, że człowiek każdą – nawet najbardziej „naturalną” czynność wykonuje „po ludzku”, a zatem za pomocą kultury. Wszystkie nasze czynności – choćby „naturalne” jedzenie czy wydalanie – są zapośredniczone przez kulturę. Płciowość nie jest tu wyjątkiem. Badanie „płci kulturowej” czyli – z jednej strony – wpływu zastanej kultury na przeżywanie własnej płci, z drugiej – sposobu jej wyrażania przez kulturę nie ma nic wspólnego z opisaną w liście ideologią. W jednej z wersji listu znalazło się zresztą stwierdzenie: Nie jest czymś niewłaściwym prowadzenie badań nad wpływem kultury na płeć. Groźne jest natomiast ideologiczne twierdzenie, że płeć biologiczna nie ma żadnego istotnego znaczenia dla życia społecznego.

Innymi słowy: tutaj nie ma sporu. Nie ma też sporu w kwestii przemocy czy dyskryminacji. Toczy się tylko spór o to, co mamy określać słowem gender. Spór dotyczy etykietki.

Owszem, istnieje ryzyko „wciskania” ideologii pod płaszczykiem walki z przemocą, dyskryminacją, czy badań naukowych. Chciałoby się od osób prowadzących działalność naukową czy dydaktyczną na uczelniach, tym bardziej z tytułami naukowymi, oczekiwać naukowego, nie ideologicznego podejścia. Niestety, takie zaufanie do naukowców jako grupy byłoby naiwnością. Zjawisko to – przykro to pisać – nie ogranicza się do jednej tematyki, jest dzisiaj powszechne i nie omija żadnej ze stron. Także na uniwersytetach może być studentom – mówiąc kolokwialnie – wciskany kit ideologiczny. Nie sposób jednak założyć, że wszyscy naukowcy są niegodni zaufania (przypominam: nie dotyczy to jednej dziedziny). Tym bardziej nieroztropnym byłoby zarzucenie badań nad tematem wpływu kultury na płeć. To wielki wymiar wiedzy o nas samych.

Roztropne wyjście jest jedno: trzeba sprawdzać, co się kryje pod etykietką. Nie zadowalać się słowem-hasłem. Sięgać do sedna. Z pewnością to trudniejsze, ale dużo bardziej owocne. Ma jeszcze jedną zaletę: pozwala na rozmowę o faktycznych problemach: dyskryminacji i przemocy. Nie, to nie jest fikcja i wymysł. O konieczności przeciwstawienia się tym zjawiskom pisał Jan Paweł II, ostatnio także papież Franciszek. To jest zadanie także Kościoła. Może jednak warto pogadać?

Do tego trzeba jednak przestać dyskutować o definicji słowa gender. To akurat naprawdę nie ma znaczenia.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama