Jest beznadziejnie, a będzie jeszcze gorzej. Chrześcijaństwo na Bliskim Wschodzie wymiera.
To opinia chaldejskiego biskupa z irackiego Kirkuku, Louisa Sako. Wie co mówi. Na własne oczy widzi jak jest. Widzi, że mówienie o demokracji i wolności to zasłona dymna. Mimo (problematycznej) pomocy z Zachodu, górę w tym rejonie świata bierze polityczny islamizm, a chrześcijanie są obywatelami drugiej kategorii. Dlatego uciekają.
Czy w najbliższym czasie – może po wizycie papieża w Libanie – coś się zmieni? Czy dałoby coś silne przywództwo, jak sugeruje Abp. Sako? Czy realne są plany wypracowania arabskiej szkoły teologii, która pomogłaby w ewangelizacji mieszkających na tym terenie niechrześcijan? Obawiam się, że nie. Zwłaszcza że chrześcijanie tego regionu przynależą do wielu Kościołów o różnych tradycjach. Nie zawsze zjednoczonych osobą papieża. Wypracowanie rewolucyjnego modelu współdziałania, gdy jednocześnie walczy się o przetrwanie, śmiało można by nazwać cudem.
Więc co? Za jakiś czas chrześcijan już tam nie będzie? Może i w Ziemi Świętej po chrześcijanach pozostaną tylko szacowne zabytki? Trudno to sobie wyobrazić, ale trzeba się mentalnie przygotować i na tę ewentualność. To, że dziś jeszcze żyją tam chrześcijanie nie znaczy, że muszą tam żyć jutro. Niby dlaczego nie mogliby uciekać do krajów, w których będzie się im żyło spokojniej? Dla ochraniania świętych miejsc i tak zdanych na łaskę nieprzychylnych im społeczności?
Nie twierdzę, że Kościół nie ma przed sobą przyszłości; że pod ciosami wojującego islamu i konsumpcjonistycznego ateizmu zniknie. Musimy się jednak chyba przyzwyczaić, że chrześcijanie skazani są na „dziejową tułaczkę”; silne ośrodki chrześcijańskie mogą tracić swoje znaczenie, a zyskiwać je będą inne, nowe. Po silnym niegdyś na wschodzie Kościele nestoriańskim prawie nic nie zostało. Dziś chrześcijaństwo jakby zamiera w Europie, przeżywa za to wielki wzrost w Afryce i całkiem dobrze ma się w Azji. To tylko nasza nieudolność czy jednak jakiś znak czasu?
Próbuję na sprawę patrzyć teologicznie. „Bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 6, 18) – powiedział kiedyś Jezus o Kościele, zwłaszcza tym zbudowanym na Piotrze. Wielka obietnica, wielka nadzieja. Mam jednak w pamięci choćby takie wydarzenia, jak siejące grozę wśród chrześcijan wschodu hordy Tamerlana, zdobycie przez Turków Konstantynopola czy bardziej współczesne rzezie Ormian. Nie pozwalają na łatwy triumfalizm (problemem było tylko niezachowanie przez te Kościoły jedności z Piotrem?). Przypominam sobie też inne słowa Jezusa, te z mowy misyjnej z Ewangelii Mateusza (Mt 10 i bardzo podobne wygłoszone w późniejszej mowie eschatologicznej, Mt 24)
„Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego. Zaprawdę, powiadam wam: Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy (Mt 10, 22-23)
Jeśli nasi bracia uznają, że trzeba uciekać przed prześladowaniami, niech uciekają. Zwłaszcza że współczesnych „miast Izraela” do obejście nie zostało już tak wiele...
Tak, Kościół umiera. Ale jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w glebę nie obumrze...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.