Listy z obozu w Bouar

wiara.pl

publikacja 21.01.2014 14:56

Co dzieje się w Republice Środkowej Afryki? Prasowe relacje nie zastąpią opowieści naocznych świadków.

Listy z obozu w Bouar Joanna Stępczyńska Znowu mamy w Bouar obozy uchodźców pod gołym niebem - bez wody, jedzenia, lekarstw... Syryjczykom przynajmniej to zapewniają, a naszym „przeżyj, jeśli potrafisz”...

Publikujemy listy, jakie otrzymujemy od misjonarzy z obozu w Bouar

Zobacz też:

Bouar, 18 lutego 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Przed chwileczka mieliśmy wizytę żołnierzy francuskich z Sangaris. Patrolują miasto. Słyszę hałas na zewnątrz, patrzę przez okno : znowu oni – tym razem inny patrol – 3 samochody (poprzedni – 2 samochody). Schodzę ich zobaczyć….

Pogadałem z «sergent-chef» Laurent. Nie maja łatwej misji. Chodzą po zaminowanym polu. Jeden nierozważny krok i ….. Kwestia Séleka jest jeszcze w miarę klarowna, natomiast jak się wziąć za anty-balaka to już naprawdę skomplikowana sprawa. Ich zryw był jak najbardziej zrozumiały. To co Séleka robiła z ludźmi i całym krajem było czymś, co wołało o pomst1) do nieba. Trzeba było reagować. Tylko ze czasami poszli śladami Séleka : zabójstwa, kradzież, przemoc….

Nadto tutaj w Bouar, jak anty-balaka weszła do miasta, pojawiło się mnóstwo fałszywych anty-balaka, tzn. mlodych z Bouar. Poczuli koniunkturę nosem, wiec znaleźli sobie jakąś pukawkę, jakąś część ubrania (spodnie lub koszule lub bluzę) mniej więcej przypominajacą mundur wojskowy, kilka talizmanów strzegących przed kulą karabinową i mówią,  że są anty-balaka. Pytam się: by co robić? Przecież Séleka juz wyjechało ! A na koniec trzeba jeszcze dorzucić zwykłych złodziejaszków, którzy korzystają z bezkrólewia. Samo anty-balaka też nie jest jednorodne : jest grupa generała Ndale, grupa z Boukaya (wioska na drodze do Bozoum) i eks-Faca. A może i jeszcze jakieś inne grupy są ?

Francuzi przyjechali do Bouar zdaje sie w czwartek. Część z nich obozuje przy lotnisku, a główne siły w Camp Leclerc – swoich koszarach wojskowych sprzed 15 lat. Jednym z pierwszych efektów ich obecności było to,  że z ulic zniknęli mężczyźni paradujący ze swoja bronią. Jak nożem uciął. Widać też jak powoli wraca do miasta życie: targowiska się na nowo zapełniają, centrum miasta zaczyna tętnić życiem, szkoły, fakt, z opóźnieniem i często tylko częściowo, ale na nowo otwierają swoje podwoje. Jednocześnie Francuzi zaczęli energicznie przeczesywać miasto  w poszukiwaniu broni. I znajdują jej sporo i u muzułmanów i u anty-balaka.

Przed chwileczka wróciłem z Yolé (Andrzej od pewnego czasu choruje) i radosna niespodzianka: powitał mnie tu, w St Laurent Lamine,  nasz znajomy muzułmanin, u którego kupujemy paliwo i inne rzeczy. Wyszedł w końcu ze swego domu. Mówi, że teraz w mieście jest spokojniej, nikt go nie zaczepiał. Zresztą wczoraj w centrum miasta spotkałem Maliki – rzeźnika. Też jest muzułmaninem. Kupowałem u niego od czasu do czasu mięso. Lamine powiedział mi,  że większość muzułmanów już opuściła ich obóz uchodźców zorganizowany przy meczecie. Kamień mi spadł z serca. Chyba jednak naprawdę uniknęliśmy najgorszego. Fakt, sporo muzułmanów chce mimo wszystko wyjechać do Kamerunu. Myślę jednak, że po pewnym czasie (musza dojść do siebie, odpocząć ; tu też wszystko musi się ustabilizować) sporo z nich tu wróci. Ale wielu jest jak Lamine czy Maliki, którzy nie chcą nigdzie wyjeżdzać.

Patrząc  na to co Bouar przeżył,  to Opatrzność chyba czuwała nad tym miastem. Jeden brat powiedział, że to dzięki modlitwom klarysek, które tu są. Nadto nie do przecenienia były różne inicjatywy Mirka ,a przede wszystkim Platforma Religijna którą powołał do życia,  a która pozwalała spotykać się razem muzułmanom, protestantom i katolikom i wspólnie szukać rozwiązań dla naszego miasta. Oczywiście obecność od kilku miesięcy MISCA tez swoje zrobiła.

Nadto i szef lokalnego Séleka i szef lokalnego anty-balaka nie byli twardogłowi. Generał Saïd Souleymane (szef Séleka), mimo że był przebiegłą  kanalią, można było z nim pertraktować i trzymał w ryzach swoich żołnierzy. Oszczędzil Bouar najgorszego. General Ndale (szef anty-balaka) w naszym Radiu Siriri mówił. że nie chce by muzułmanie opuszczali Bouar i zachęcał ich do chwytania złodziei,  którzy chcą okradać ich domy. Kilka dni temu przybyli tu wysłannicy anty-balaka z innych miejscowości (Bozoum, Baoro czy Carnot). Byli niezadowoleni ze muzułmanie są jeszcze cały czas w Bouar….

Zaczyna być na tyle spokojnie, ze misjonarze odważają się przemieszczać. W zeszły weekend Mirek z Renatą oraz Jacek z Serge’em (nasz przełożony) pojechali na północ, do Bocaranga, Ndim i Ngaoundaye. Mirek z Renata wzięli siostry z Ngaoundaye by tu w Bouar doszły do siebie. Natomiast Jacek z Serge’em zawieźli lekarstwa do ośrodków zdrowia i żywność dla braci. Ale najważniejsze były same odwiedziny i dodanie im otuchy. ,

Tydzień temu Gabończycy z MSCA nas opuścili - pojechali do Baoro. Myśleliśmy, że juz nie będziemy mieli ochrony MISCA, ale 2 dni później przyjechali Kameruńczycy. Jest ich 4.

Sprzątanie po uchodźcach zajęło nam sporo czasu: dom kilka dni, ogród, pole, sad itp. tydzień. I jeszcze jest co robić…

Teraz myślę powoli o tym coś trzeba zacząć robi we wioskach...

Pozdrawiam Was wszystkich.

Piotrek

Bouar, 9 lutego 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Zeszłej niedzieli (2. lutego) po południu otrzymałem list : «Niedziela, 2 luty 2014. Czcigodny ojcze Piotrze. Séleka spaliła kaplice w Yongoro, a także dom duszpasterski (maison des jeunes) i inne domy we wiosce. Oto nowina z naszego sektora. Pozdrawiam. Katechista Antoine Bafondo». Jęknąłem wewnętrznie i zacząłem sobie zadawać pytania: a ludzie, nic im się nie stało ? Jak mogli spalić budynek kryty blacha a nie słomą? Dlaczego to zrobili ? W każdym bądź razie to byli ci sam, i co w piątek złożyli nam nocna wizytę.

Wiem że musze tam pojechać, ale na razie jest to niemożliwe. Cały czas mamy tu uchodźców – roboty jest w bród na miejscu. Nadto jak na razie nie ma klarownych wiadomości na temat przemieszczania się Séleka. Jest duże prawdopodobieństwo napotkania ich na drodze. Dlatego wyprawę pozostawiam na najbliższa przyszłość.

Poniedziałek i wtorek – uchodźcy cały czas u nas. Fakt, pierwsi juz powrócili do domów, jednak na miejscu jest ich jeszcze dużo.

Środa – jest konwój MISCA do Garoua Boulaï (Kamerun). Natychmiast się organizujemy i z Jackiem oraz Andrzejem korzystamy z okazji. Wywozimy też kolejnych muzułmanów do Kamerunu. Zakupy są te same : paliwo i żywność.

Czwartek – nie ma juz uchodźców u nas. Sprzątanie. Ponowne. Robimy najważniejsze rzeczy. Jutro z chłopakami z powołaniówki «zaatakujemy» ogród – to dopiero będzie sprzątanie…

Piątek. Rano różne prace. Zaraz po obiedzie jadę po s. Renatę i jedziemy obejrzeć Yongoro.

Zatrzymujemy się w Dongue Yoyo (20 km od Bouar). Spotykamy Antoine. Chce jechać z nami. Bierzemy go. Widzę kilka spalonych domów. Pytam Antoine czy nie było zabitych. Mówi, że dzięki ogłoszeniu naszego Radia Siriri,  które ostrzegło wszystkich ludzi o zbliżaniu się kolumny Séleka,  w dosłownie ostatniej chwili ludzie uciekli do buszu. W tej wiosce Séleka porzuciła dużą ciężarówkę. Zepsuła się im i nie potrafili jej naprawić. Na szczęście nie spalili jej jak ten samochód przed naszym domem. Ludzie z wioski, by kolejny konwój Séleka nie spalił porzuconej ciężarówki, wypchali ja do buszu, tak by z drogi nie była widoczna.

Opuszczamy Dongue Yoyo. To była ostatnia wioska gdzie spotkaliśmy ludzi. Jeszcze trochę ludzi było widocznych w Vakap. Wszystkie inne wioski – bezludne. Kolejne wioski spalone przez Séleka – Kela Doukou i Yongoro.

Gdy wjeżdżamy do Yongoro (40 km od Bouar) – ani jednej żywej duszy. A wioska jest  naprawdę duża. Odczuwam atmosferę grozy. Myślę,  że większość domów jest spalona. Podjeżdżamy pod kaplicę. Widzę spalone domy katechistów. Kątem oka patrzę na kaplice – dzięki Bogu nie jest cała zniszczona. Zaczynamy dokładniejsze oględziny. Zniszczona i spalona jest zakrystia. Musieli użyć «lance-roquettes» (bazooka czy jak to się zwie) – dach jest rozerwany w tym miejscu na strzępy.  Co gorsza, murom też się oberwało. Są popękane i nawet jeden filar nośny jest złamany w pół (choć nadal stoi..).  W zakrystii tlą się jeszcze płody rolne (kukurydza itp.) złożone tam przez ludzi z wioski.

Idziemy do domu duszpasterskiego. Też nie cały zniszczony. Jedno z pomieszczeń zamienionych w magazyn, tak jak zakrystia dostała z bazooki: dach rozerwany, wszystkie rzeczy złożone tu na przechowane, bo to miejsce «pewne», spalone. Na szczęście wydaje się, że mur wytrzymał to wszystko.

Wsiadamy do samochodu i podjeżdżamy do przychodni zdrowia. Tutaj na placu przed nim nocowała Séleka. Świadczą o tym śmieci porozrzucane po całym placu (puste puszki po sardynkach, rzeczy zrabowane wcześniej a tu wyrzucone jako niepotrzebne itp.). Jest też kilka zasuszonych juz skór kóz. Kilka materacy do spania pod drzewem. Tutaj też kolejny samochód odmówił im posłuszeństwa. Tym razem nie zapomnieli go spalić… A sam ośrodek zdrowia splądrowany doszczętnie. Renata z Antoine zaczęli zbierać to co można by jeszcze uratować.

Spaceruje dookoła. W pewnym momencie czuje odór rozkładającego się ciała. Widzę że na końcu wioski jakiś człowiek jest. Jednak boi się zbliżyć – widzi samochód, nie wie kim jesteśmy. Po pewnym czasie ktoś w końcu do nas podchodzi. Jest to André Balakoutou – baptysta. Każdego wieczoru kilku młodych śmiałków przychodzi pomodlić się do ich kościoła.

To on nam wyjaśnia co się tutaj działo. To przed jego domem rozbili obozowisko. Za jego domem pogrzebali we wspólnym grobie 5-6 Séleka rannych w walkach w Bouar, którzy zmarli w drodze. Gdy zatrzymali się tu, od razu wystawili straże przy każdej, nawet najmniejszej ścieżynie prowadzącej do wioski. I oczywiście strzelali bez ostrzeżenia do każdego,  kto odważył się zblizyć do wioski. W ten sposób zabili około 8 osób, które pochowano byle szybciej, tam gdzie znaleziono ich ciała. To jeden z nich, pochowany pod kamieniami, wydzielał ten odór, który poczułem wcześniej…

Wracamy. Nie za bardzo nam się chce rozmawiać. Nadal mamy przed oczyma to co widzieliśmy w Yongoro. I pytamy samych siebie: kiedy na nowo ta wioska zacznie żyć

Pozdrawiam serdecznie

Piotrek

Bouar, 1 lutego 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

To byłoby zbyt pięknie, by tak szybko wszystko się skończyło.

Wczoraj, gdzieś w południe, otrzymaliśmy informację, że Séleka zbliża się do Bouar. Od kilku dni słyszeliśmy, że od Bayanga (pd-zach koniuszek RCA) do Carnot (w pół drogi miedzy Bayanga i Bouar), Séleka rabuje co się da, a zwłaszcza samochody, także misyjne. Ponownie się grupują. To oznacza, że szykują się do wyjazdu. Tylko którędy?

Od 13 ludzie zaczęli się schodzić. Informacje są sprzeczne. Z Baoro skierowali się do Bouar? Do Bossentele? Czy w Bouar będą konwojowani przez MISCA by uniknąć wymiany ognia i rabunku? Podobno to konwój 52 samochodów i wielu motocykli. General anty-balaka przyjechał o 16 powiedzieć, żeby ludzie wrócili do domów, bo Séleka wybrała drogę do Bossentele. Wielu ludzi wróciło. A anty-balaka zostawiło jeden ze swoich samochodów przed naszym domem – na przechowanie…

Około 17 dały się słyszeć pierwsze strzały. Szybko nabrały intensywności i zaczęło je być słychać z rożnych dzielnic. Walczą? Czy strzelają dla postrachu? W ciągu kilku minut mamy tysiące uciekinierów. Wiele kobiet niesiono na rękach: nadciśnienie, słabe serce, kłopoty z oddychaniem… Wszyscy się boją: co oni jeszcze wymyślili? Chcą tylko przejechać przez Bouar czy tez złupić miasto?

Próbujemy naprędce na nowo zorganizować obóz uchodźców. Jesteśmy zmęczeni, niektórzy chorzy (przeziębienie – tak, tak, tu w Afryce) i przede wszystkim przybici sytuacją. Każdy mobilizuje się, jak umie.

Około 20 zobaczyliśmy samochody jadące w kierunku Bocaranga. Gasimy wszędzie światło, by nasz dom nie był widoczny z daleka i nie przyciągał niechcianych intruzów. W sąsiadującej z nami dzielnicy (Martineau) widzimy jakieś płonące domy. Komu podpalili, ile podpalili? (dziś zobaczyłem ze to knajpka w której stacjonowali anty-balaka spłonęła). Jacek liczył przejeżdżające samochody: 22. Pozostało jeszcze 30…

O 20:40 gasimy nasza prądnicę. Jesteśmy w całkowitej ciemności. W mieście cały czas intensywna wymiana ognia. O 20:50 pod nasz dom podjeżdża kolumna samochodów. Wśród uchodźców panika. Każdy szuka jakiegoś kącika, by się schronić. Samochodów jest z dziesięć. Strzelają. Oświetlają reflektorami nasza bramę. Zdaje się, że w tym momencie nasza MISCA dała serię w powietrze, by im dać znać, że są tutaj. Nasza MISCA nie jest liczna, kilka dni temu część z nich wyjechała by obstawić meczet z uchodźcami muzułmańskimi. Jest ich obecnie zaledwie sześciu. Séleka jednak tego na szczęście nie wiedziała. Myślę, że tylko dzięki MISCA nie mieliśmy tu tej nocy ani masakry ani łupienia domu. W

W pewnej chwili napastnicy robią w tył zwrot i odjeżdżają. Jednak dwa samochody pozostały. Po co? Chcą jednak wejść do domu? Dużo dyskutują miedzy sobą. Oświetlają nasz dom i nasza bramę. Od czasu do czasu strzelają. Obserwujemy ich z naszego tarasu. Jak strzelają, odruchowo chowamy się za murem. Ludzie w naszym domu siedzą w całkowitej ciszy. Tylko od czasu do czasu jakieś dziecko zapłacze. Czas leci a oni cały czas są tam. Nie mogę już tak patrzeć. Gdzieś na korytarzu kucam i modle się. Patrzeniem nic nie wskóram, a modlitwą, kto wie?

Po pewnym czasie wypychają jeden samochód i podpalają go. Pewnie się zepsuł i nie udało im się go naprawić. A że prowadza politykę spalonej ziemi, wiec nie porzucą go ot tak. Wszyscy wsiadają do sprawnego samochodu i odjeżdżają. Jest 21:20. Jeszcze nie dowierzamy. Trochę czasu upłynęło zanim malutka ulga ogarnęła serca. Obserwujemy palące się auto. Regularnie eksplodują pozostawione w nim naboje. Dopiero teraz ludzie przerwali milczenie. Każdy dzieli się swoimi przeżyciami. W końcu idę spać, ale sen nie przychodzi.

Dziś rano mieliśmy atrakcję turystyczną. Każdy szedł zobaczyć spalony samochód. Był to Land Cruiser. Na pace miał silnik jakiegoś innego samochodu. Napisałem «mieliśmy», w czasie przeszłym. Od samego rana różnej maści spece zaczęli go rozbierać, by wziąć co się da i co może się przydać (a wszystko może się przydać). Do wieczora zostanie pewnie tylko podwozie.

Dziś żadnych strzałów. Każdy zadaje sobie tylko jedno pytanie: czy wszyscy Séleka wyjechali z miasta? Czy można wrócić do domów? Wielu ludzi poszło zobaczyć, jaka jest sytuacja w mieście. Wiele osób widziałem wychodzących już z całym dobytkiem – czyli według nich wszystko jest już w porządku.

Dziś Jacek poinformował mnie ze jedna kula wpadła do ich kuchni. Rozerwała kratę, zbiła szybę i wpadła do pomieszczenia. Na szczęście nic więcej.

Zadzwonił Mirek. Samochód który pożyczyliśmy Lekarzom bez Granic został zabrany przez Séleka. Na szczęście odzyskano go. Jakim cudem, nie wiem jeszcze. W jakim jest stanie, też nie wiem. Im wystarczy kilka minut by zniszczyć dobry samochód…

Ile jeszcze takich «wizyt» Séleka będziemy mieli w Bouar? Wydaje się, że już co najwyżej małe grupki pozostały na południe od Bouar. Przyszłość zweryfikuje te przypuszczenia. No i pytanie, jak teraz ta kolumna 51 samochodów zachowa się w Bocaranga i Ngaoundaye. Tam ludność i nasi bracia i siostry są zupełnie bezbronni…

Nie ustawajcie w modlitwie za nas.

Pozdrawiam serdecznie

Piotrek

PS. Przed godziną udało mi się odzyskać nasz samochód pożyczony Lekarzom bez Granic. Wczoraj wpadł w ręce Séleka (wraz z 2 pozostałymi samochodami Lekarzy), następne w walce został odzyskany przez anty-balaka, a jak pojechałem go szukać, byli w trakcie naprawy. Ślady dwóch kul w karoserii, rozrusznik zniszczony, akumulator zniknął, szyba wybita… Mówię że obowiązkowo chcemy go odzyskać od zaraz – teraz to jedyny samochód Lekarzy… Chcą by im zapłacić za trud odzyskania i naprawę. Kontaktuje Lekarzy – zajmą się tym. Na moich oczach samochód wrócił do misji przy katedrze….

PS 2. Dziś o 13 kolejna kolumna Séleka przejechała przez Bossentele. Kierunek – Bouar (droga do Bozoum jest zablokowana – rozebrano jeden most…) Mówi się o 12 samochodach.

Bouar, 29 stycznia 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Dziś rozpoczęliśmy wielkie sprzątanie. Do południa ostatnie osoby wróciły do siebie. Jakoś dziwnie cicho się zrobiło, ale przywyknę. Czas, gdy nasz dom zamienił się w obóz dla uchodźców był wielkim doświadczeniem dla naszej wspólnoty. Rytm życia prawie całkowicie wywrócony do góry nogami, trzeba było się zająć wszystkim, nawet tym, o czym dotychczas człowiek nie miał zielonego pojęcia. Na szczęście wszyscy bracia dali z siebie wszystko, a i wśród uchodźców od razu zawiązała się grupa odpowiedzialnych,  która wzięła na siebie ciężar organizacji obozu…. Jestem im wszystkim naprawdę wdzięczny. Nie mogę tu zapomnieć o MISCA. Z punktu widzenia bezpieczeństwa obozu zrobili naprawdę dobrą robotę. Również organizacje pozarządowe miały swój udział w funkcjonowaniu obozu, choć w większości ich akcje były przynajmniej  o tydzień spóźnione i …, no nieważne, dziękuje im. Oczywiście nasz brak doświadczenia w materii tez powodował nieporozumienia….. Następnym razem człowiek będzie mądrzejszy. Oby jednak tego następnego razu nigdy już nie było.

W poniedziałek wstałem wcześnie, pomodliłem się sam i o 6h 20 wyjazd: ja, 4 Mauretańczyków i Eryk z MISCA do obstawy. Jedziemy do garnizonu by dołączyć się do konwoju Kameruńczyków z MISCA, który jedzie do Garoua Boulaï – miasta przygranicznego w Kamerunie, 150 km stąd. Musimy przejechać przez całe miasto. Wszędzie pełno anty-balaka. Lustrują nasz samochód uważnie, ale nie reagują. Dopiero gdy skręcaliśmy juz do samego garnizonu MISCA i przejeżdżaliśmy koło bariery anty-balaka, jak tylko zauważyli Mauretańczyków w samochodzie, od razu zaczęli się im odgrażać...

W garnizonie Eryk zostaje, a na jego miejsce wsiada Michael – Kameruńczyk angielskojęzyczny. Teraz on będzie naszą obstawą. Trochę czekamy. Nagle pojawił się zasięg telefonów. Dzwonie do Andrzeja Barszcza, żeby szybciutko się spakował i czekał na konwój przy głównej drodze. Też chce kupić paliwo i żywność w Kamerunie dla Niższego Seminarium. Włączamy światła awaryjne i jedziemy.

Najpierw kapitan ze swoim Land Cruiserem i karabinem maszynowym na pace, potem ja, następnie ciężarówka z materiałami (duży namiot itp.), by zorganizować ich obóz przy granicy i na koniec jakiś mały gazik. Jak tylko dojechaliśmy do bariery anty-balaka, kapitan wyskoczył z samochodu i zaczął ich opieprzać za ta barierę. Zrobiło się gorąco, dziesiątki anty-balaka zleciało się zewsząd, tumult rósł. A moi Mauretańczycy maleli, najchętniej by zniknęli… W końcu kapitan jakoś się dogadał z ich szefem.

Podjeżdżamy pod katedrę. Samochód jakiejś organizacji pozarządowej też ma z nami jechać. Dzwoni Mateusz z Baboua – tez chce dołączyć do naszego konwoju. Będzie na nas czekał. Siostra. Renata, pasterzanka, jeszcze zdążyła mi dać listę zakupów dla nich i jedziemy.

W Yolé Andrzej juz czekał i wskakuje przede mnie. Żołnierze jada szybko – aż mnie to dziwi. Po kolejnych 10 km samochód organizacji pozarządowej pada. Kierowca daje mi kanistry,  by kupić im 100 litrów paliwa. Jedziemy. Po kolejnych 15 km pada samochód Andrzeja. Musi zawrócić (jak się później okazało sam nie mógł, bracia wzięli go na hol; poważniejsza awaria samochodu). Teraz już jestem sam z żolnierzami. Jada ostro – 100-120 km/h. Po drodze praktycznie prawie w każdej wiosce mijamy anty-balaka. Co za kraj, gdzie każdy kto chce to może sobie paradować z bronią po drodze ? Bariery anty-balaka na widok konwoju otwierają się bez słowa dyskusji. Nie mogłem na czas uprzedzić Mateusza w Baboua (mój telefon tam nie działa) i popędziliśmy do granicy bez niego. Dopiero w wiosce przygranicznej (po stronie RCA) Cantonnier, gdy zatrzymaliśmy się w tworzącym się obozie MISCA, zadzwoniłem do Mateusza i informuję go o sytuacji. Postanawia sam jechać by do nas dołączyć tutaj.

Tu MISCA zostawia broń i już bardzo spokojnie zbliżamy się do granicy. Po stronie RCA oczywiście żadnych formalności. Witamy jakichś żandarmów, ale chyba jeszcze nie za bardzo funkcjonują. Zresztą tego dnia mieli spotkanie z MISCA, anty-balaka itp. by zastanowić się,  jak doprowadzić do normalnego funkcjonowania granicy. W strefie niczyjej część schodzi z samochodu i idzie na piechotę. Widać taka procedura.

Po stronie Kamerunu też mi nie robili historii. Zostawiam Mauretańczyków by dopełnili formalności, kapitan informuje mnie że zbiórka o godzinie 14 i odjazd o 15.  Jadę do miasta. Jaki to rażący kontrast: zobaczyć miasto normalnie funkcjonujące. Ludzie zachowują się normalnie, dzieci idą do szkoły…. Dawno czegoś takiego nie widziałem… Robię zakupy. Wszędzie pytają się o sytuacje w RCA, ale człowiekowi juz się nawet nie chce o tym mówić… Spotykam Mateusza – dojechał bez problemów. Też «przemycił» jednego muzułmanina do Kamerunu. Na koniec wpadamy do polskich sióstr dominikanek. Mimo że bez zapowiedzi i tylko na chwileczkę (godzina 14h zbliżała się nieubłagalnie) dostaliśmy zaimprowizowany naprędce obiad.

Pędzę na granicę. Jest 14:05. Nikogo jeszcze nie ma. Przyjeżdża Mateusz. 15 mija, nic. Przed 16 samochód kapitana przyjeżdża. Pytam kiedy odjazd. Nie za szybko. Rozumiem – wyskoczyli sobie na miasto… Mateusz, który ma kłopoty techniczne z samochodem postanawia nie czekać – wraca sam. Dojechał do Baboua bez problemów. My wyjeżdżamy po 17. Z Cantonnier przed 18h. Za chwile robi się ciemno. Normalnie tego nie lubię, ale z obstawa – nich będzie. Wróciliśmy bez problemów.


Poniedziałek i wtorek było rozdawanie żywności w St Laurent. To zawsze bardzo delikatny moment. Dużo przepychania się, krzyku a nawet rękoczynów (hmmm, miedzy kobietami – sam byłem świadkiem).


Wczoraj kolejne spotkanie z prefektem. Po raz pierwszy byli na nim anty-balaka. «Mój» generał Ndale też. Deklaracje były ładne, teraz czas zobaczyć ich realizację. Np. mówiono o tym, by wewnątrz miasta nie było barier. Mówiono konkretnie o barierze przy targowisku w dzielnicy Herman. Generał dał słowo, że zaraz po spotkaniu pojedzie załatwić ta sprawę. Wieczorem jechałem na spowiedź do karmelitów – bariera cały czas tam była

W powrotnej drodze mnie zatrzymali. Gdy powiedziałem im co myśle na temat tej bariery, to powiedzieli że to sam generał kazał im ją zrobić – za dużo kradzieży w tym regionie… Pożegnaliśmy się w milej atmosferze…


Dziś do południa ostatnie spotkanie odpowiedzialnych obozu. Podziękowania, ewaluacja naszych działań, dzielenie się doświadczeniem…No i sprzątanie. Dziś, jutro, pojutrze….

I żeby juz nie trzeba było ponownie otwierać naszych bram dla tysięcy bojących się ludzi….

Pozdrawiam serdecznie

Piotrek

 

 

Bouar, 26 stycznia 2014.

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Jeśli ktoś myślał ze wraz z wyjazdem eks-Seleka najgorsze jest za nami, to się … pomylił.

Właśnie przed chwileczka (z 30 minut temu) nagle wybuchła panika w obozie. Wszyscy biegną by się gdzieś schronić. Słychać wystrzały. Ktoś krzyczy że anty-balaka atakuje….

Okazało się że jeden czy dwa motory z uzbrojonymi facetami podjechały pod bramę i zaczęli strzelać. W powietrze ? Do MISCA? Kto to wie ? MISCA dla strachu strzeliła w gore. Uciekli. Jeden motor pozostał. Podobno wiedza kto to był. Jutro będą poszukiwania.

Wczoraj syn jakiejś szychy lokalnej wszczął  awanturę z MISCA, która po godzinie nie chciała wpuścić go do obozu. Nawet jednego żołnierza wziął «za fraki». Nasz szef MISCA załagodził sprawę, ale stwierdził że jak przyjdzie dziś ponownie, to przetrzepią mu skórę. Przyszedł. Przetrzepali mu skórę. Jednak chyba za mało, bo zdaje się,  że nic nie zrozumiał. Zresztą on albo jakiś jego kumpel przyszedł z granatem który chcieli odbezpieczyć…

Po południu przyszedł gen. Ndale (szef anty-balaka) i stwierdził, że jak znowu taki przypadek się trafi, to należy go zatrzymać i oddać w ich ręce, a jeśli będzie próbował grozić bronią, to … zabić.

W mieście co krok, to ludzie z bronią: eks-Faca, anty-balaka prawdziwa, anty-balaka fałszywa (mieszkańcy Bouar którzy w tych dniach stwierdzili, że są anty-balaka; ja się pytam po co, eks-Seleka już uciekło), bandyci i złodzieje. Rabują co jeszcze pozostało do obrabowania, przede wszystkim muzułmanów (n.p. piekarnia Abou Belo, samochody, motocykle, domy prywatne), ale i misje. Złożyli «wizytę» w niższym seminarium diecezjalnym w Yole czy w parafii w Baboua (obydwie placówki prowadzone przez księży diecezjalnych z Tarnowa). Teraz rozumiem, że czas wojny jest trudny, ale czas bezpośrednio po wojnie jest jeszcze trudniejszy (jest to czas bezkrólewia, gdy ludzie bez żadnych skrupułów próbują wykorzystać okazję by się obłowić,  wyrównać rachunki osobiste itp.)

Resztki władzy lokalnej próbują się zorganizować by uniknąć najgorszego tzn. masakr i bezprawia zgeneralizowanego. Oczywiście najważniejsza sprawą jest tu opanować nowych zwycięzców. Skoszarować, zidentyfikować, dać jeść i zmobilizować ich do zapewnienia bezpieczeństwa w Bouar. W słownych deklaracjach są jak najbardziej za porządkiem i uniknięciem przelewu krwi, ale rzeczywistość jak na razie nie pokrywa się z tymi słowami….

Mieli dziś przyjechać z Pam by przygotować sposób rozdzielania żywności. Nie przyjechali. Wczoraj rozładowali już dwie ciężarówki. Jeszcze jedna ma przyjechać.  Mam nadzieję, że jutro rozpocznie się rozdzielanie. Już tylko nasz obóz w Bouar pozostał. 

Jutro z rana jadę do Garoua Boulaï. Została nam tylko resztka paliwa. A i inne zakupy też są do zrobienia. Tym bardziej że nie ma gdzie ich robić w Bouar. Biorę ze sobą Mauretańczyków. Oczywiście nie jadę sam. Korzystam z konwoju eskortowanego przez MISCA. Ciężarówka która przywiozła lekarstwa wraca do Kamerunu, a kolejna ma przyjechać. Inne osoby też chcą skorzystać z tej okazji. M. in. Andrzej Barszcz. Tylko nie mam jak go poinformować – telefon nie działa. Jutro z rana postaram się szybciej pojechać i go postawić na nogi. Będzie miał 15 minut na wyruszenie….
Pozdrawiam serdecznie
Piotrek

 

Bouar, 23 stycznia 2014

ks. Mirosław Gucwa, wikariusz diecezji:

Wiadomości z Bouar

Kilka dni temu,  dokładnie nocą 20 stycznia, generał Souleyman, który dowodził byłymi rebeliantami Seleka w Bouar, został postrzelony i zabity na granicy z Kamerunem (w Garowa Boualai). Próbował przekroczyć granicę wbrew ostrzeżeniom straży granicznej ze strony Kamerunu.

Śmierć generała przyspieszyła wyjazd Seleka z Bouar. Opuścili kompletnie koszary wojskowe, pozostawiając za sobą zniszczone lokale. Ludzie odetchnęli. Nie na długo jednak. W mieście pojawili się bojownicy Antibalakas i byli żołnierze Faca, którzy natychmiast wprowadzili się do opuszczonych koszar. Wśród niech nie brak elementów niekontrolowanych, którzy po południu i w nocy strzelali z broni. Ci którzy nimi dowodzą przyszli na misję (wcześniej chcieliśmy ich spotkać w koszarach, ale ich nie zastaliśmy). Zapewnili, że nie maja zamiaru czynić zła ani ludności zgromadzonej w katedrze i w innych miejscach miasta ani muzułmanom, którzy zgromadzili się w meczecie. W nocy jednak słychać było strzały i reszta sklepów i magazynów została opróżniona.

W ciągu dnia natomiast przyjechali z Baboua rebelianci Seleka, udający się do Czadu. W centrum miasta wywiązała się walka pomiędzy nimi i Antibalakas. Trwała przez ponad godzinę. Bojownicy podchodzili pod katedrę. Zostali jednak odepchnięci przez wojska z Gabonu. Akurat w tym czasie w centrum diecezjalnym odbywało się spotkanie władz miejskich i kościelnych z członkami rożnych organizacji humanitarnych i agencji ONZ. Na godzinę musieliśmy zawiesić spotkanie.

Doszły do nas wieści z Bocaranga i z Ngaoundaye. Uciekający żołnierze Seleka wtargnęli w tych miastach na tereny parafii, gdzie byli zgromadzeni ludzie. W Bocaranga zastrzelili młoda dziewczynę i zranili dwóch mężczyzn. Opróżnili wszystkie pokoje księży i sióstr, zabrali trzy samochody. Podobnie w Ngaoundaye, gdzie dodatkowo zabrali ze sobą jako zakładnika brata Rolanda (Srodkowoafrykanczyk) jako kierowcę.

Inni rebelianci Seleka, którzy opuścili Baoro, Carnot i Berberati zbliżają się do Bouar. Poinformowani zostali o tym żołnierze MISCA, Antibalakas i byli żolnierze Faca. Mają im pozwolić spokojnie przejść przez Bouar i kontynuować wędrówkę w stronę granicy z Czadem. Lęk jednak gnieździ się w sercach ludzkich. Są to bowiem istoty wyzute z ludzkich odruchów. Każdy spotkany człowiek na drodze albo przy drodze stanowi dla nich zagrożenie i bez wahania zabijają dzieci, kobiety, mężczyzn.

Informujemy na bieżąco odpowiednie władze wojskowe w Bangui. Jednakże wszystkie apele i krzyk ludzi pozostają bez odpowiedzi. Ile potrzeba jeszcze trupów, by ktoś zareagował? Jak długo jeszcze terytorium RCA dla wielkich tego świata będzie się ograniczało tylko do stolicy, albo co najwyżej do obszarów o promieniu 12 km od centrum Bangui?

Musimy być wdzięczni za obecność żołnierzy gabońskich w Bouar, ale ich liczba nie pozwala na interwencje we wszystkich sytuacjach konfliktowych w Bouar i jego okolicach. Na przykład nie mogli zainterweniować w Bohong (65 km od Bouar) ani dzisiaj w Baoro (60 km) gdzie bojownicy niszczą sklepy i osiedla muzułmańskie.

Organizacje Międzynarodowe gotowe są do niesienia pomocy mieszkańcom w Bouar. Ich przemieszczenia jednak zależa od bezpieczeństwa w mieście, którego dotychczas brakuje.

Polecamy się Waszym modlitwom. Tylko one mogą przyspieszyć nadejście pokoju w RCA.

ks. Mirosław Gucwa

Bouar, 23 stycznia 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Nad ranem kolejne dziecko nam się urodziło. Chłopczyk. Chyba wszystkie dzieci urodzone tutaj będą miały imiona typu Laurent, Laurentine, Laurence, Lorenta…

O pierwszej w nocy w jednej części obozu panika. Ktoś widział anty-balaka którzy przeskakiwali mur… Jacek wezwał MISCA. Zrobili obchód – wszystko w porządku…

Dziś w Bouar zabrakło maki. Ktoś, kto nie jest uzależniony od chleba przeżyje. Można pączki z mąki kukurydzianej kupić. Jeśli jednak w miarę szybko nie otworzy się droga do Kamerunu (kwestia bezpieczeństwa na drodze i by Kameruńczycy na nowo otworzyli granice) niedługo jednak zacznie brakować bardziej podstawowych produktów.

Zawiozłem 20 litrów ropy do sióstr pasterzanek przy katedrze. One jadą już na ostatnich litrach. Telefon znowu nie działa. Powód ? Brak paliwa. Podpowiedziano mi tutaj by jechać do kapitana isca i prosić o 100l dla tych od telefonu. W momentach kryzysu telefon jest niezastąpiony (jak np. wczoraj w czasie strzelaniny).

Ta noc była pierwszą od tygodnia bez odgłosów broni. Kompletna cisza. Może tak już zostanie ? Eks-Balaka z Baoro i Carnot jeszcze nie przejechała (chyba chodzi o eks-Seleka – red.). Pozwolą im przejechać przez Bouar w spokoju ? Zobaczymy.

Za chwile mam odwieźć lekarza do szpitala i prosić o tę ropę dla telefonii.

Z braterskim pozdrowieniem

Piotrek

PS. Módlcie się za nas nieustannie

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Bouar, 22 stycznia 2014

Króciutko

Brat Roland z Ngaoundaye wrócił cały i zdrów. W Ngaoundaye misja znowu była ostrzelana. Bracia i siostry z Ngaoundaye i z Bocaranga postanowili spać w buszu.

A co w Bouar ?

Wczoraj wieczorem zrobiliśmy ponownie spis uchodźców. Jest ich 10 621. Jest to największy obóz w Bouar. A dziś doszła kolejna fala uchodźców (dlaczego – za chwile wyjaśnię). W tej chwili po naszych korytarzach można przejść chodząc po matach czy materacach – przejścia choćby najwęższego juz nie ma…. Tej nocy był kolejny poród – tym razem chłopczyk, żywy… Dziś widziałem kolejne mamy, które na dniach maja rodzic…

Wczorajsza radość była przedwczesna…

O dziesiątej pojechałem do katedry na spotkanie kryzysowe : prefekt, organizacje humanitarne, szefowie żandarmerii i policji, odpowiedzialni obozów dla uchodźców.  Jadąc mijam samochód pełen anty-balaka. Na motorach też jest ich sporo. Dokładnie w tym momencie gdy ktoś stwierdził, że teraz brak bezpieczeństwa jest większy niż wtedy gdy była tu eks-Seleka rozpoczęła się piekielna wymiana ognia. Centrum miasta. W pewnym momencie bardzo blisko nas. Spotkanie przerwane.

Co się stało? Dwa samochody pełne ludzi Baba Ladé (rebeliant z Czadu który kilka lat temu działał w środkowej pólnocy RCA, a których gen Suleymane sprowdził tu i uzbroił po zęby i wysłał gdzieś za Babouba – to w kierunku na Kamerun) przybyły do miasta by następnie pojechać na Bocaranga i Czad. Anty-balaka ich godnie przyjęła w centrum miasta. Jednak ci od Baba Ladé są chytrzy. Wiedzieli że na nich czekają, wiec na rogatkach miasta z 30 wysiadło i poszło na pierwszy ogień by anty-balaka skoncentrowało się na nich. W tym czasie samochody «prześlizgnęły się» przez miasto i zatrzymały w Beninga,  by poczekać na tych, którzy poszli piechotą.  Najpierw było gorąco przy katedrze – tędy przejechały samochody. MISCA też otworzyła ogień. Trochę później gorąco zrobiło się w St Laurent, bo ci idący na piechotę przeszli bardzo blisko naszej wspólnoty i czy specjalnie czy nie – nie wiem, ale kilka kul trafiło w naszą nową kaplicę. Zabili też jednego naszego z naszych uchodźców,  który akurat poszedł do swego domu cos tam wziąć… Innego zranili.

Teraz już rozumiecie dlaczego nowa fala uchodźców do nasz dotarła. Wróciłem do St Laurent dopiero kiedy upewniłem się, że piechurzy doszli do Beninga i ich samochody odjechały.

Jednocześnie doszły do nas kolejne niepokojące wieści. W Baoro (60 km na wschód od Bouar) walki i masakra. W końcu tamtejsze eks-Seleka, do którego dołaczyło to z Carnot wyruszyło do Bouar by następnie też wziąć kierunek Bocaranga i Czad. Wszyscy którzy maja możliwość, starają się przekonać anty-balaka by ich nie atakowały, tylko pozwoliły im spokojnie, bez rozróby przejechać przez  Bouar bez Tylko co oni będą robić dalej na trasie ?!?! Proponowaliśmy by MISCA ich eskortowała aż do granicy, ale to marzenie ściętej głowy… Tych tu na miejscu jest za mało, nadto musza mieć pozwolenie z Bangui (od ich szefów) a tego nie dostana.

Tu Mirek cały czas staje na głowie by Bangui (MISCA, Sangaris) się ruszyło i wysłało tu dodatkowe siły, jednak skutek jest jak gadanie przysłowiowego dziadka do obrazu… Wiadomo, maja potężne problemy w stolicy, ale…

Przed osiemnastą byłem przy głównej bramie z naszym szefem MISCA, jak przyszło anty-balaka. Jednego poznałem od razu. To ten z którym rozmawialiśmy (ja i Mirek) w jednej z wiosek. Przyszli powiadomić, że na drodze leży ciało jakiegoś zabitego przez Baba Lade człowieka. Dzwonie do Mirka, a on do Czerwonego Krzyża. Zdążą przed nocą zabrać ciało ?

Nasz szef MISCA nie chce widzieć uzbrojonych anty-balaka w pobliżu obozu. Nikt nie wie jak sie zachowają. W tej chwili w mieście można spotkać anty-balaka różnej maści, eks-Faca, zorganizowane bandy złodziei. I niekiedy trudno ich rozróżnić. Ciśnienie wzrosło. Przykład. Nasi MISCA ustawili karabin maszynowy na piętrze naszego domu w pobliżu bramy wejściowej. Nigdy wcześniej tego nie robili…

Pozdrawiam, proszę o modlitwę.

Piotrek

PS. Ktoś mi powiedział że eks-Seleka która wyjechała do Czadu mówi, że pojechali tylko odstawić rodziny i że wrócą…

Bouar, 21 stycznia 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Bouar wolny. Nie ma już tu eks-Seleka. Wczoraj wieczorem 23-25 samochodów plus ileś tam motocykli wyjechało, dziś o dziewiątej 7 samochodów plus ileś tam motocykli, a o jedenastej ostatnie 4 samochody. Nie od razu dociera to do świadomości. Trudno uwierzyć. Potem radość, a na koniec wątpliwość : coś zbyt łatwo to wszystko poszło, co oni jeszcze knują…

Przed południem z Mirkiem objeżdżamy misje. Najpierw Wantiguera. Przejeżdżamy przed koszarami jeszcze kilka godzin temu zajmowanymi przez eks-Seleka. Pusto. Tylko MISCA, a w powrotnej drodze juz są tam anty-balaka. Nieliczni, ale są. Potem jedziemy do wszystkich trzech seminariów w Yole. Wszędzie, na każdej misji, są uchodźcy. Na jednej mniej, na innej więcej.

Z Mirkiem zastanawiamy się : kto teraz zapewni bezpieczeństwo ? Żandarmeria i policja  nie istnieje. MISCA może jeździć po mieście, ale włamania w dzielnicach? Tym się nie zajmie. A jak będzie zachowywało się anty-balaka ? Złodzieje na pewno będą próbowali skorzystać z tego okresu bezkrólewia…

Niestety nie wszystko potoczyło się dobrze. Eks-Seleka które opuściło Bouar dotarło do Bocaranga i zaatakowało misję katolicką prowadzona przez naszych współbraci. Mimo obecności uchodźców ostro ostrzelali nasz dom: jedna kobieta zabita, druga i jeden nasz współbrat ranny. A później kradli i u nas i u sióstr: wszystkie samochody, komputery, telefony, aparaty fotograficzne, pieniądze… To co im wpadło w ręce.

Pojechali dalej. Na razie nie mamy wiadomości o tym co zrobili w Ndim (nasz dom nowicjacki). Natomiast w Ngaoundaye powtórzyl sie scenariusz z Bocaranga – kradzież wszystkiego. Właśnie przeczytałem mail Benka – bracia uciekli do buszu. Eks-Seleka wzieła jednego naszego brata (środkowoafrykanczyka) jako zakładnika – ma prowadzić jeden z ukradzionych samochodów do Czadu. Jeszcze nie wrócił…

Pomódlcie się za te kolejne ofiary tego współczesnego razzia. I niech pokój w końcu naprawdę zapanuje w tym kraju.

Pozdrawiam serdecznie

Piotrek

PS

Dopiero teraz widać jakim dobrodziejstwem jest obecność MISCA w Bouar…

 

 

Bouar, 20 stycznia 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Dziś po raz drugi byłem zablokowany w katedrze. Mieliśmy spotkanie z prefektem i ONZ oraz organizacjami pozarządowymi. Gdy juz mieliśmy w powrotnej drodze wjechać na drogę, na 2 motorach przed nami przejechali eks-Seleka. Strzelali. Do tylu zwrot i jestem świadkiem ogólnej bieganiny. Ludzie chcą schronić się w katedrze. Widzę MISCA która staje na wyznaczonych stanowiskach w pełnej gotowości.

Jak się póżniej dowiedziałem - wczoraj wieczorem generał eks-Seleka Soleymane Saïd eskortował kolumnę złożoną z 7 dużych samochodów pełnych bagaży (łupy ?) i muzułmanów (ich rodziny ?) do Kamerunu. O 23. przybył do granicy i chciał wjechać do Kamerunu. Ponieważ była noc i granica zamknięta, nadto Kameruńczycy już złapali wielu muzułmanów uciekających z RCA,  którzy chcieli wejść do ich kraju z bronią (a wiadomo ze generał był uzbrojony i to nieźle), absolutnie nie chcieli go wpuścić. Zaczęło się od słownej wymiany ognia, skończyło się tak, że przemówiła broń. Efekt: generał 3 innych eks-Seleka zabitych i jeden poważnie ranny. Pewnie chciał to wszystko przepchnąć przez Kamerun bo droga z Bouar na północ jest zbyt niebezpieczna: anty-balaka w Vakap, Bocaranga już też w ich rękach.

Zdaje się że cały konwój został zawrócony i dziś wieczorem widziano (i słyszano, bo strzelali gdzieś blisko naszego domu) chyba ten sam konwój,  który wyruszył na północ – nie maja juz innej możliwości…

Wracając do tych strzałów sprzed katedry. Chyba w ten sposób ogłaszali światu śmierć generała i swoją wściekłość. Zresztą jednego człowieka spotkanego przypadkowo na drodze (nieostrożny widz) zabili, innego ranili… A przecież to Kameruńczycy zabili generała i jego towarzyszy, nie ludzie z RCA …. Ale zrozum ich sposób myślenia…

….

Natomiast tu na miejscu staramy się jakoś wziąć w karb ta fale uchodźców. A nie jest to mała fala bałtycka tylko prawdziwe tsunami. Zliczono ich ponad 10 000 (dziesięć tysięcy) ! Nawet jeśli te liczby być może są deczko przesadzone (podejrzewam że niektóre rodziny są zapisane podwójnie), to tylko niewiele. A w międzyczasie cały czas nowi przybywają.

Kwestia wody - aktualnie stricte racjonowana – tylko do picia, na inne potrzeby muszą szukać w pobliskim potoku lub studniach. Kwestia higieny – sanitariaty i czystość miejsca. Cały czas się przypomina ludziom i jeszcze długo trzeba będzie to robić…. Wychodki są, ale żeby to dzieci (i niestety sporo dorosłych) chciało z nich korzystać…

Kwestia targowiska – dziś rano udało się nam je przenieść przed bramę wjazdowa by uniknać wchodzenia na teren obozu wielu ludzi z miasta którzy tylko potęgowali bałagan. Wielu z nich przychodziło tu by korzystać z okazji, niekiedy w sposób nieuczciwy. Ludzie z obozu zyskali nieco więcej spokoju. Tylko że jak popołudniu gdzieś w pobliżu rozbrzmiała bron, szybko wszyscy ciekli za bramę… Jutro rano znowu spróbujemy od nowa…

Kwestia ochrony zdrowia – mamy juz nasz mały ośrodek zdrowia. Początkowo sam szukałem lekarstw, teraz Merlin (organizacja pozarządowa) dosłała swego pielęgniarza i lekarstwa. Akuszerka tez jest potrzebna. W naszym «męskim klasztorze» urodziło się juz 3-4 dzieci (ostatnie niestety martwe – myślę że to wpływ przeżyć z tych ostatnich dni jego matki). Te które urodziły się żywe maja oczywiście na imię Laurentine (wiem o dwóch dziewczynkach).

Kwestia porządku – od początku była podjęta decyzja: w domu, pod dachem przyjmujemy kobiety i dzieci, mężczyźni i młodzieńcy śpią na świeżym powietrzu. Oczywiście w pierwszych dniach wielu młodzieńców się przemyciło. Dziś się ich wyłapało i wyprosiło. Stanowczo, a czasem nawet bardzo stanowczo. Powod ?

1) Są wśród nich złodzieje (ostatniej nocy ktoś wyłamał jedne drzwi, itp.), a nasz dom w tej chwili jest na oścież otwarty 24h na 24h.

2) Niektórzy przychodzą tu by przespać się z jakąś dziewczyna (takie nagromadzenie pięknych stworzeń i to w jednym miejscu !).

3) Kwestia bezpieczeństwa – MISCA cały czas wyłapuje ludzi, którzy starają się przemycić do obozu białą bron….

Miasto stało się pustynią. Zwłaszcza centrum miasta. Wczoraj poprosiłem naszych Mauretańczyków by pojechali ze mną do centrum bo chciałbym co nieco kupić u nich. Poprosiłem MISCA o eskortę i pojechaliśmy: 2 MISCA, 2 Mauretańczyków i ja. Centrum miasta – normalnie tak ruchliwe i animowane – teraz ani żywej duszy. Dosłownie. Aż człowiek czuł się nieswojo (powiedzieć ze ciarki przebiegały po plecach to przesadzone, ale niewiele). MISCA od razu stanęli po obu stronach samochodu bacznie się rozglądając. Jeden z MISCA – Eryk, nawet gdyby był bez broni, sama swoja postura trzymałby wszystkich o niecnych zamiarach na bezpieczna odległość. Gdzieś tam można było zauważyć jakąś sylwetkę złodzieja przemykającego się miedzy sklepikami.

Pierwszy sklepik – Yayi – juz ograbiony. Wchodzimy. Jakiś mały złodziejaszek spokojnie, nawet nie patrząc na nas zbiera resztki kredy z podłogi. Przez moment myślałem cos z nim zrobić, ale Mauretańczyk mówi mi – zostaw go w spokoju. Jedyne co pozostało na polkach to papier toaletowy, chusteczki higieniczne i serwetki z papieru. Biorę je. Z podłogi zbieram miotły. Niech choć trochę pieniędzy kapnie Yayi. Kolejny sklepik jest Hamdi. Nie ruszyli go. Wchodzimy. Biorę co wydaje mi się przydatne. Biorę tez kilka puszek dla Marka z Wantiguera – prosił o to. Spod towaru wyłażą 2 małe kotki. Przeżyły ten tydzień same. Hamdi dal im trochę jedzenia na następne dni. Spieszymy się, jakoś wszyscy czuja się tu nieswojo i chcemy jak najszybciej opuścić centrum miasta (a propos w sklepiku Yayi eks-Seleka zabila 2 złodziei i trzeciego – dziewczynę – poważnie zraniła). Zamykamy wiec sklepik. Jednak najważniejszych rzeczy nie kupiłem – one są w sklepiku Mahmuda («Malusia»). Jednak on gdzieś zagubił klucze i nie mogliśmy wejść. Umawiamy się na następny dzień – albo znajdzie zapasowe klucze albo wyłamiemy kłódki….

Następnego dnia jednak nie będzie. Tej nocy włamano się do reszty sklepików i wszystko wyniesiono. W Bouar juz nie ma ani jednego sklepiku niesplądrowanego (no może gdzieś tam jakiś jeden się ostał).

Pozdrawiam

Piotrek

PS. Bym zapomniał. Mamy nowego prezydenta ad interim. Jest nim pani Catherine Samba-Penza, burmistrz Bangui. Życzę jej wszystkiego najlepszego i nie zazdroszczę.

Bouar, 17 stycznia 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Już zaczynam mieć dość tego pisania. Dlaczego zawsze złe wiadomości muszę pisać ? To tak jak w np. telewizji – podają tylko złe wiadomości, bo takie są chwytliwe….

Przez 2 dni wytrzymywałem i nic nie pisałem choć tutaj spirala zemsty cały czas się nakręcała i przynosiła coraz bardziej śmiertelny plon….W pewnym momencie wydawało się, że coś ruszyło z miejsca: dialog anty-balaka z eks-Seleka wydawał się na wyciągnięcie reki i … na tym się skończyło.

Wczoraj wieczorem, po ataku (na drodze gdzie są wioski w których pracuję) anty-balaka na potężna ciężarówkę pełna dobytku ludzi i samych ludzi (podobno uzbrojeni ludzie którzy byli na samochodzie pierwsi otworzyli ogień, w wyniku którego przynajmniej 14 osób zginęło i ze 20 zostało rannych), podjąłem decyzje: wszystkie «Małe konferencje» odwołuję. To nie jest czas ani to nie są warunki by takie spotkania robić. Dziś wieczorem miałem je rozpocząć.

Dziś rano jednak miałem jeszcze spotkanie z nauczycielami szkół katolickich z okolicy. Było to przy katedrze. O dwunastej, kiedy została mi może minuta do końca formacyjnego spotkania usłyszeliśmy pierwsze odgłosy detonacji bomb (granatów ?). Anty-balaka zaatakowało koszary eks-Seleka. Ludzie zewsząd zaczęli się zbiegać, by schronić się w katedrze. Żolnierze MISCA (Gabończycy) natychmiast ja obstawili gotowi w każdej chwili w razie potrzeby otworzyć ogień. Początkowo myślałem, że zdołam szybko wrócić do siebie (4 km drogi). Jednak kiedy znalazłem się już przy samochodzie ostrzał stał się  tak intensywny (z broni ciężkiej także) i zaczął dochodzić również z innych stron miasta, że zrezygnowałem. Lepiej odczekać i zobaczyć.

Strzelanina, raz bardziej, raz mniej intensywnie trwała do szesnastej. W pewnym momencie bardzo blisko nas. Zastanawiamy się co robić. Ma ze mną też jechać siostra (dyrektorka jednej ze szkół) i 3 nauczycieli. Oni do Beninga gdzie jest ich szkoła (10 km za Bouar). Nie ma żadnej możliwości poinformowania się jaka jest sytuacja w mieście bo od dziesiątej telefony nie działaja. Mimo to jakieś informacje powoli zaczynają do nas docierać: doliczono się (na razie) 6 zabitych anty-balaka, mówi się o domach zniszczonych przez pociski, eks-Seleka zaczęło palić domy w dwóch dzielnicach (Gombou i Lokoti). Ich generał patroluje ulice miasta. Oznacza to tylko jedno: odparli atak.

Myślimy o tym że trzeba będzie spać na miejscu – szkoda głupio ryzykować. Po pewnym czasie widzę Marysię (siostra pasterzanka) – wróciła z Beninga gdzie pracuje w szpitalu. Przyjechała w konwoju z MISCA. Mówi, że droga jest «wyczyszczona» w mieście. Gdzieś tam tylko widziała anty-balaka, ale nam nie robią krzywdy.

Suma sumarum: siostra z nauczycielami zostają (jutro pojada w konwoju z MISCA). Ja postanawiam jechać. Dowiedziałem się, że jest u nas mnóstwo uchodźców. Znacznie więcej niż ostatnim razem. Chcę być na miejscu – roboty na pewno mi nie zabraknie, a nadto wiadomo, wszędzie dobrze ale w domu najlepiej…

Przejazd szybki i bez historii – tylko kilka machniec ręka do anty-balaka stojących przy drodze. Na miejscu, rzeczywiście, rzesze uchodźcow: w domu, w kaplicy, na podwórzu, w sadzie, wszędzie… Jutro trzeba będzie to wszystko uporządkować. Dziś wieczorem juz pewne rzeczy ustaliłem: jutro z samego rana trzeba wykopać kolejne latryny ósmej spotkanie organizacyjne…

Dobranoc

Bouar, 14 stycznia 2014

Brat Piotr Michalik, kapucyn

Wczoraj wieczorem miałem humor wisielczy. Nie dość że od 3 dni coś mnie wieczorami męczy (malaria?), to wczoraj w czasie sjesty (zwyczaj czy co ?) Mirek wparował do mojego pokoju (poprawnie powinno być „celi”) i dał mi propozycję nie do odrzucenia. Jeden muzułmanin z Bohong (leczył się tu z ran zadanych przez anty-balaka) postanowił wrócić do siebie. Jakiś motorzysta go wziął. Po drodze zostali zatrzymani przez anty-balaka. Motorzyście pozwolili wrócić, muzułmanina wzięli. Mamy jechać i spróbować go odzyskać. Widzę po jego oczach,  że podobnie jak i mnie „strasznie mu się chce jechać”. Tym bardziej ze w nocy w Haoussa (dzielnica muzułmanów w Bouar) jeden muzułmanin został zabity. Postrzelił się przy czyszczeniu broni ? Anty-balaka go zabiło ? Różne wersje krążą. W każdym razie w dzień muzułmanie zbudowali barykady, usunięte później przez MISCA. Napięcie jeszcze bardziej wzrosło.

Jedziemy jednak no bo trzeba. Mam akurat do dyspozycji tylko malutkie suzuki, więc jedziemy tylko we dwójkę (motorzysta czekał - kazaliśmy mu jechać do domu), także dlatego by nikogo nie narażać.

Po drodze dopytujemy się. Na początku drogi (jeszcze w miarę daleko od miejsca napadu) ludzie jeszcze w miarę jasno mówią że słyszeli strzały. Patrzymy na siebie z Mirkiem - to nic dobrego nie zapowiada. Szanse znalezienia go żywego zmalały do minimum. Jednak im bliżej punktu "0", tym bardziej ludzie nabierali wodę w usta. Bali się. Tu logika jest prosta. Znaleziono trupa kolo twej chałupy - ty jesteś winny i ciebie należy ukarać. W jednej wiosce kobiety mówią : nic nie widziały, nic nie słyszały (wymówka klasyczna - właśnie wróciły z pola). Chwilę później doszła kolejna i ona mówi że trzeba nam powiedzieć prawdę: były strzały, deczko dalej, na górce, koło przepustu wodnego. Inne kobiety od razu ja zrugały w ich języku ze farbę puściła, ale ona była zdecydowana.

Jedziemy dalej rozglądając się po buszu uważnie. Oczywiście w malutkiej osadce najbliższej punktu wskazanego nikt nic nie widział i nie słyszał. Od początku cały czas się wahamy czy jechać dalej czy wracać. Znowu podejmujemy decyzje by jechać do kolejnej wioski, zobaczyć katechistę. Mirek jest juz zdecydowany: trzeba koniecznie zorganizować spotkanie anty-balaka z MISCA, prefektem, Platformą Religijną i nawet eks-Seleka., bo jak nic się nie będzie robić, to będzie  „masakra”. Chce poprosić tego katechistę by pomógł skontaktować się z anty-balaka.

Gdy dojechaliśmy do tej wioski przywitało nas .... anty-balaka. Siadamy. Początkowo atmosfera jest niezręczna. Poznaję szefa. To ten co czułem że jest eks-faca. Króciutko : Mirek wysłał go z misja do swoich szefów by otrzymać zgodę na spotkanie i puścił mały apel o unikanie eskalacji przemocy... Zapytaliśmy również o tego muzułmanina: oni tez nic nie widzieli i nie słyszeli .....

Wracamy. W pobliżu punktu "0" ktoś nas zatrzymuje. Mówi że ciało jest tam przy przepuście na lewo, ale z nam nie pójdzie, boi się (ducha zmarłego by się na nim nie mścil - a z drugiej strony chce byśmy go wzięli - nie chce mieć takiego niewygodnego sąsiada). Idziemy. Szukamy. Czas płynie, my juz jesteśmy cali brudni, a ciała nie znajdujemy. Nagle przejeżdżający rowerzysta krzyczy do nas, że to trochę dalej. Wracamy na drogę i idziemy we wskazanym kierunku. Jest. Dwie kule: jedna w ramie, druga w głowę. Klasyczna egzekucja. Mrówki, muchy itp. już się nim zajęły. Najprawdopodobniej czekali specjalnie na niego - podpadł im (słyszałem dwie wersje: on rozdawał bron muzułmanom w Bohong, on pisał list ze to te anty-balaka ukradło krowy).

Zastanawiamy się co robić. Do suzuki nie zmieści się (sztywny juz jest). Przyjechać większym samochodem z imamami ? Z MISCA ? Z żandarmeria ? Wracamy. Już w drodze Mirek decyduje. Zrobimy to sami. Będzie to szybciej i przede wszystkim nie zdradzimy miejsca i ludzie którzy żyja w pobliżu nie będą represjonowani.

Zatrzymujemy się w Beninga u sióstr, pożyczamy większy samochód, nosze i bierzemy jeszcze 2 ludzi do pomocy. Wracamy. W osadach w pobliżu punktu "0" tym razem oczywiście ni żywej duszy. Gdy już byliśmy przy zabitym, jeden z dwóch którzy byli z nami powiedział mu by się nie gniewał na nich, oni przyszli by go zaprowadzić do swoich itp. Ja z Mirkiem odmówiłem krótkie "Wieczny odpoczynek.." i położyliśmy go na noszach i wróciliśmy. Baliśmy się jak muzułmanie nas przyjmą. Dlatego jechać najpierw do MISCA ? Do prefekta ? W Beninga ja się przesiadam do suzuki, a Mirek jedzie dalej już sam. W końcu sam pojechał i wszystko było mniej więcej OK.

15 stycznia 2014

Epilog do tego : dziś się dowiedziałem ze eks-Seleka zabiło jednego człowieka w tamtej okolicy. Ząb za ząb, oko za oko.