publikacja 01.10.2025 11:16
Tematem papieskiej katechezy było zmartwychwstanie Chrystusa.
Sercem misji Kościoła nie jest sprawowanie władzy nad innymi, lecz przekazywanie radości tych, którzy zostali umiłowani, właśnie wtedy, gdy na to nie zasługiwali – powiedział Ojciec Święty podczas dzisiejszej audiencji ogólnej. Tematem jego katechezy było zmartwychwstanie Chrystusa.
Drodzy Bracia i Siostry, dzień dobry!
Centrum naszej wiary i serce naszej nadziei mają swoje głębokie zakorzenienie w zmartwychwstaniu Chrystusa. Czytając uważnie Ewangelie, zdajemy sobie sprawę, że tajemnica ta jest zaskakująca nie tylko dlatego, że człowiek – Syn Boży – powstał z martwych, ale także ze względu na sposób, w jaki postanowił to uczynić. Zmartwychwstanie Jezusa nie jest bowiem pompatycznym triumfem, nie jest zemstą ani odwetem na Jego wrogach. Jest cudownym świadectwem tego, jak miłość potrafi podnieść się po wielkiej porażce, aby kontynuować swoją drogę, której nie da się powstrzymać.
Kiedy podnosimy się po zranieniu spowodowanym przez innych, często pierwszą reakcją jest gniew, pragnienie, aby ktoś zapłacił za to, czego doznaliśmy. Zmartwychwstały nie reaguje w taki sposób. Po wyjściu z otchłani śmierci, Jezus nie szuka odwetu. Nie powraca z gestami potęgi, ale z łagodnością ukazuje radość miłości większej niż wszelka rana i silniejszej niż każda zdrada.
Zmartwychwstały nie odczuwa jakiejkolwiek potrzeby uznania ani potwierdzania swojej wyższości. Ukazuje się swoim przyjaciołom – uczniom – i czyni to z niezwykłą dyskrecją, nie przyspieszając ich zdolności przyjęcia Go. Jego jedynym pragnieniem jest powrót do jedności z nimi, pomagając im przezwyciężyć poczucie winy. Widzimy to bardzo wyraźnie w Wieczerniku, gdzie Pan ukazuje się swoim przyjaciołom zamkniętym w lęku. Jest to chwila, który wyraża niezwykłą siłę: Jezus, po zstąpieniu w otchłań śmierci, by uwolnić tych, którzy byli w niej uwięzieni, wchodzi do zamkniętego pomieszczenia tych, którzy byli sparaliżowani strachem, niosąc dar, którego nikt nie odważyłby się oczekiwać: pokój.
Jego pozdrowienie jest proste, niemal zwyczajne: „Pokój wam!” (J 20, 19). Towarzyszy mu jednak gest tak piękny, że wydaje się niemal niestosowny: Jezus pokazuje uczniom ręce i bok ze znakami męki. Dlaczego pokazywać rany właśnie tym, którzy w owych dramatycznych godzinach zaparli się Go i opuścili? Dlaczego nie ukryć tych znaków cierpienia i uniknąć ponownego otwarcia rany wstydu?
A jednak Ewangelia mówi, że uczniowie uradowali się, ujrzawszy Pana (por. J 20, 20). Powód jest głęboki: Jezus jest już w pełni pojednany ze wszystkim, co wycierpiał. Nie ma cienia urazy. Rany nie służą do czynienia wyrzutów, lecz do potwierdzenia miłości silniejszej od każdej niewierność. Są one dowodem, że właśnie w momencie naszego upadku Bóg się nie wycofał. Nie zrezygnował z nas.
Tak oto Pan ukazuje się nagi i bezbronny. Nie żąda, nie szantażuje. Jego miłość nie upokarza; jest to pokój Tego, kto cierpiał z miłości i teraz może wreszcie stwierdzić, że było warto.
My natomiast często maskujemy nasze rany z powodu pychy lub z obawy, że okażemy się słabymi. Mówimy: „to nie ma znaczenia”, „to już przeszłość”, ale tak naprawdę nie pogodziliśmy się ze zdradami, które nas zraniły. Czasami wolimy ukrywać naszą trudność przebaczenia, aby nie jawić się jako bezbronni i nie ryzykować ponownego cierpienia. Jezus przeciwnie. On ofiarowuje swoje rany jako gwarancję przebaczenia. I pokazuje, że zmartwychwstanie nie jest przekreśleniem przeszłości, ale jej przemianą w nadzieję miłosierdzia.
Następnie Pan powtarza: „Pokój wam!”. I dodaje: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (w. 21). Tymi słowami powierza apostołom zadanie, które jest nie tyle władzą, ile odpowiedzialnością: być w świecie narzędziami pojednania. Jakby mówił: „Kto może głosić miłosierne oblicze Ojca, jeśli nie wy, którzy doświadczyliście porażki i przebaczenia?”.
Jezus tchnie na nich i daje im Ducha Świętego (w. 22). Jest to ten sam Duch, który wspierał Go w posłuszeństwie Ojcu i w miłości aż po krzyż. Od tego momentu apostołowie nie będą już mogli milczeć o tym, co widzieli i słyszeli: że Bóg przebacza, podnosi, przywraca ufność.
To jest serce misji Kościoła: nie sprawować władzy nad innymi, lecz przekazywać radość tych, którzy zostali umiłowani, właśnie wtedy, gdy na to nie zasługiwali. Jest to siła, która zrodziła i rozwinęła wspólnotę chrześcijańską: mężczyzn i kobiet, którzy odkryli piękno powrotu do życia, aby móc je ofiarować innym.
Drodzy bracia i siostry, my również jesteśmy posłani. Również nam Pan pokazuje swoje rany i mówi: „Pokój wam”. Nie bójcie się ukazywać waszych ran uzdrowionych przez miłosierdzie. Nie lękajcie się zbliżać do tych, którzy są zamknięci w lęku lub w poczuciu winy. Niech tchnienie Ducha uczyni także i nas świadkami tego pokoju i tej miłości, silniejszej niż każda porażka.
Leon XIV: Istotą misji Kościoła jest przekazywanie radości bycia umiłowanymi Boga