Prof. Melloni: kto chciałby wskazać papieżowi linię polityczną, zderzyłby się z murem

“W reformie Kurii Rzymskiej jest kilka spraw bardzo istotnych, a niektóre są wręcz zaskakujące”

“W reformie Kurii Rzymskiej jest kilka spraw bardzo istotnych, a niektóre są wręcz zaskakujące” – mówi w rozmowie KAI prof. Alberto Melloni z wydziału Historii Chrześcijaństwa na Uniwersytecie w Modenie. Wyjaśnia, że nowością jest na pewno rola świeckich.

Piotr Dziubak (KAI Rzym): W sobotę 27 sierpnia papież nakreślił jakby nową mapę Kościoła, mianując kardynałami biskupów pochodzących z odległych miejsc na świecie. Nie obdarzył tą godnością biskupów miast, które historycznie, jakby „automatycznie” miały kardynałów.

Prof. Alberto Melloni: To żadna nowość. W 2013 papież dokonał dwóch wyborów. Jednym z nich było to, żeby nie mianować kardynałami biskupów z miast, w których historycznie i tradycyjnie oni byli. Pociągnęło to oczywiście za sobą skutki, przede wszystkim w postaci spadku liczby kardynałów włoskich oraz europejskich i amerykańskich. Papież postanowił, że kapelusze kardynalskie otrzymają te Kościoły lokalne, które dotychczas były poza obiegiem takich wpływów kościelnych. To też ma poważne następstwa, częściowo paradoksalne. Franciszek “zlikwidował” historyczne siedziby kardynalskie, żeby nie tworzyły się grupy wpływu i nacisku, które w rzeczywistości były zawsze niewielkie. Uznał on to za rzecz szkodliwą. Kardynałowie, pochodzący z Kościołów, położonych bardzo daleko od Rzymu, niestety często ograniczają się do patrzenia na głównych graczy, czy to w sprawach kościelnych, czy w czasie konklawe.

KAI: A może Franciszek chce zmienić sposób patrzenia na „odległe” Kościoły, chce, aby odgrywały one większą rolę?

– W świecie kardynałów liczy się ich formacja i duchowość, do której się odwołują. Problemem obecnego Kolegium Kardynalskiego jest to, że jego członkowie się nie znają. Obecny konsystorz, był poświęcony reformie Kurii Rzymskiej, był pierwszym od 1993 roku, którego program pozostał otwarty. Dotyczy to „circuli minores”, czyli małych grup roboczych, które dzielą się z kolei na grupy językowe. To oczywiście pozwoliło uczestnikom nieco się poznać, ale nie było to możliwe na forum całego Kolegium Kardynalskiego. A właśnie ono ma bardzo odpowiedzialną rolę, ponieważ decyduje o wyborze biskupa Rzymu, czyli papieża.

Jest to ważne zagadnienie i duży problem. Kolegium Kardynałów nie jest pierwszym lepszym organem. Papież zwołał kardynałów na dyskusję na temat reformy Kurii. Po części jest to dziwne, ponieważ reforma jest już ogłoszona, a zatem kardynałowie nie mogli powiedzieć czegoś znaczącego. Zarazem jednak była to pierwsza okazja, żeby mogli między sobą porozmawiać, ponieważ w reformie Kurii Rzymskiej jest kilka spraw bardzo istotnych, a niektóre są wręcz zaskakujące. Rodzi się pytanie, dlaczego konsystorz nie odbył się wcześniej, czyli przed ogłoszeniem reformy.

KAI: Jakie są, według Pana, istotne elementy reformy Kurii Rzymskiej?

– Zmiany Kurii w tradycji katolickiej są bardzo rzadkim wydarzeniem. Pierwszą reformę Kurii przeprowadził Sykstus V w 1588 i pozostała ona w zasadzie nietknięta przez 320 lat. Następne duże zmiany wprowadził św. Pius X w 1908, ale usankcjonował je dopiero Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 roku. Tę reformę z kolei wyhamował Pius XII, m.in. nie powołując sekretarza stanu. Po 1953 roku nie mianował żadnego kardynała. Św. Jan XXIII postawił na czele Soboru Watykańskiego II swojego sekretarza stanu. Powierzył mu tym samym rolę, której wcześniej nie miał. Św. Paweł VI przeprowadził w 1965 własną reformę. Następna była dziełem św. Jana Pawła II, który najpierw w 1983 ogłosił nowy Kodeks Prawa Kanonicznego a w 1988 zreformował Kurię Rzymską.

Teraz mamy zmiany, wprowadzone przez Franciszka, a ich treść nie wydaje mi się znacząca. Jego następca przeprowadzi z pewnością własną reformę kurialną. To, co ogłosił papież, wyraża się w trzech ważnych aspektach. W preambule zapisano, że Kuria nie znajduje się między papieżem a biskupami, ale służy papieżowi i biskupom jako jednostkom i ich organizacjom, czyli regionalnym albo ogólnokrajowym konferencjom biskupów. Jest to bardzo ważne stwierdzenie, likwiduje bowiem pojęcie, że zwierzchnicy dykasterii są jedynie wikariuszami władzy papieskiej.

W obecnej reformie jest coś, co trudno wytłumaczyć. Jedynym organem zlikwidowanym jest Rada Kardynałów – tzw. K-9. Papież powołał ją jako pierwszy organ skutecznej kolegialności, jaki istniał w Kościele rzymskim. Nie za bardzo można zrozumieć powód likwidacji tej Rady.

KAI: Nowością jest na pewno rola świeckich…

– To największa zmiana i problem. Papież chce, żeby osoby świeckie objęły w Watykanie odpowiedzialne stanowiska. Na przykład Paolo Ruffini jest prefektem Dykasterii ds. Komunikacji. W tekście, który 29 sierpnia bp Marco Mellino, sekretarz Rady Kardynałów, przedstawił Kolegium Kardynalskiemu, zapisano, że zostaje wskrzeszona różnica władzy rządzenia wynikająca ze święceń a władzą jurysdykcyjną. Szefowie dykasterii otrzymują od papieża pełnomocnictwa władzy jurysdykcyjnej, którą zniósł Sobór Watykański II, stanowiąc, że święcenia biskupa daje mu pełnię władzy i łaski, której potrzebuje. Rola papieża w zagwarantowaniu włączenia Kościoła partykularnego do Kościoła powszechnego przez biskupa, który dzięki konsekracji wchodzi do kolegium apostołów, to jedno, natomiast uczynienie konsekracji czymś zastępczym trąci jakimś przekazaniem jurysdykcji przez papieża, jakby był jej jedynym właścicielem, podczas gdy w konsekracji jest już substrat jurysdykcji, który oznacza przypuszczenie najpoważniejszego ataku na Sobór od czasu jego zakończenia.

To wszystko zostało zrobione ze względu na jakąś formę unowocześniającego estetyzmu, który nie ma większego ciężaru gatunkowego. Można było napisać, że osoby świeckie mogą pełnić władzę w jakimkolwiek urzędzie, no bo trudno wtedy zrozumieć, że osoba świecka może być prefektem dykasterii a nie proboszczem, dlaczego papież może mu udzielić pełnomocnictwa w sprawach dotyczących Kurii, czerpiąc z jego powołania. Natomiast biskup nie ma takiego samego prawa w stosunku do osób świeckich, przez co jest przywracane to bezsensowne rozróżnienie między dwiema formami władzy i nikt tego nie zauważa.

Tu nie chodzi o to, żeby biskupom zapewnić jakąś funkcję przewodnictwa w Kurii Rzymskiej w sposób abstrakcyjny. Chodzi o to, żeby ustalić, że biskup ze względu na swą konsekrację reprezentuje w Kościele powszechnym Kościół lokalny a w Kościele lokalnym Kościół powszechny. Stwierdzenie, że coś takiego może zaistnieć poza sakramentem, ze względu na zwykłe pełnomocnictwo papieskie, technicznie zastępuje boskie prawo w Kościele łacińskim. Oczywiście papież może tak postąpić, ale tu zaczynają pojawiać się sprzeczności teologiczne. Trochę to wygląda tak, jakbyśmy się rozkochali w brzmieniu niektórych wyrażeń, zapominając o ich skutkach.

KAI: Powróćmy do codziennych “gorących” spraw, które szeroko odbiły się w mediach… W tych dniach bardzo mocno komentowano słowa papieża na temat Darii Duginy.

– Uważam, że wypowiedź papieża należy dobrze zrozumieć i umieścić ją we właściwym kontekście. Z jednej strony jest on nadal przekonany, że wojna nie jest jedynym rozwiązaniem. Franciszek mówi o szaleństwie wojny. Chyba tylko on zauważył, że im więcej czasu mija w toczącej się wojnie, tym bardziej następuje łamanie różnych tabu. Złamano tabu inwazji, w podobny sposób można by złamać tabu nuklearne. Wszyscy możemy sobie wyobrazić skutki czegoś takiego.

Jeśli chodzi o zamach, w którym zginęła Dugina, ciągle nie wiemy, kto to zorganizował. Raczej trudno myśleć, żeby ten aspekt papieża interesował. Jeśli ktoś uważa, że można mu wmówić, za kogo ma się modlić a za kogo nie, to bardzo się myli. Papieże modlili się za tych, którzy zginęli w Hiroszimie. Ofiary były poddanymi imperium japońskiego i część z nich wspierała swojego cesarza. Określenie „niewinna” w odniesieniu do Duginy nie jest poprawne. Ona nie była przypadkową ofiarą jakiegoś zamachu, ale była polityczną zabójczynią. Trudno jednak, żeby papież przeprowadził jakieś dochodzenie w celu ustalenia, jakie zbrodnie polityczne są godne polecenia a jakie się odradza.

Z chwilą, gdy patriarcha Cyryl ogłosił, że nie pojedzie do Kazachstanu i upadły związane z tym nadzieje Rzymu, żeby zrobić coś pozytywnego dla pokoju w wojnie Rosji przeciwko Ukrainie, stało się oczywiste, że papież będzie się starał nie utożsamiać zbytnio z zachodnią interpretacją wojny. Zawiera ona wiele słusznych i wręcz świętych elementów, np. nie można mylić agresora z ofiarą, zła z rozsądkiem. Z drugiej jednak strony trzeba się zastanowić, czy jedynym przyjętym kryterium jest kryterium zwycięstwa a nie zawieszenia broni. Myślenie, że Stolica Apostolska mogłaby się utożsamiać właśnie z opcją zwycięstwa wydaje się być jakąś iluzją. Coś takiego nigdy nie było stylem Stolicy Apostolskiej. Kiedy alianci wylądowali w Europie, Watykan nie rozpoczął żadnych modlitw, żeby oni jak najszybciej albo jak najpóźniej dotarli do Berlina. Zdaję sobie sprawę, że wypowiedź Papieża o Darii Duginie wywołała duże zamieszanie, ponieważ od sześciu miesięcy rządy państw proszą Kościoły o wsparcie polityczne. Najlepsi byli w tym rosyjscy prawosławni wobec Kremla. Papież też czuje presję, żeby zrobić coś podobnego na Zachodzie. Papież w dość mocnym wyrażeniu określił patriarchę Cyryla jako ministranta Putina. Franciszek nie chce być ministrantem NATO. Byłoby to niemożliwe nie tylko ze względu na ogólną politykę Watykanu, ale także ze względu na to, że papież Bergoglio pochodzi z Ameryki Łacińskiej i nie patrzy oczyma Europejczyków na Stany Zjednoczone.

KAI: Czy komentarz ambasadora Ukrainy przy Stolicy Apostolskiej opublikowany na Twitterze zaraz po wypowiedzi Papieża można uznać za normę przyjętą w dyplomacji?

– To było zupełnie nie do zaakceptowania. Jeśli prezydent Wołodymyr Zełenski chce coś przekazać zabiera głos jako głowa państwa. Jeśli ambasador chce się na coś poskarżyć prosi o spotkanie z sekretarzem stanu i mówi, co jest krzywdzące albo niewłaściwe. Jeśli aktualnie rezydujący ambasador atakuje słownie przywódcę państwa, przy którym jest akredytowany to coś jest nie tak, w innych okolicznościach pewnie by zasłużył, żeby cofnięto mu agrément.[w prawie dyplomatycznym wstępna zgoda państwa na przyjęcie określonej osoby w charakterze szefa misji dyplomatycznej obcego państwa, przyp. KAI) Kilka lat temu miał miejsce przypadek francuskiego dyplomaty Laurenta Stefaniniego. On był w związku „małżeńskim” z mężczyzną. Paryż chciał go akredytować przy Stolicy Apostolskiej, która jednak odrzuciła agrément wobec jego osoby. Stefanini był bardzo kompetentną osobą. Jednak w Watykanie zdecydowano, że przyjęcia akredytacji ambasadora, który ma „męża” można by uznać za prowokację. Z całą przyjętą uprzejmością odmówiono akredytacji Stefaniniemu. To co zrobił ambasador Ukrainy to bardzo duża anomalia dyplomatyczna, ponieważ nie ma on takich uprawnień.

KAI: Papież Franciszek jest prorosyjski? Wspiera Putina?

– Nie ma podstaw, żeby powiedzieć, że Papież jest prorosyjski. I myślę, a dotyczyłoby to każdego innego papieża, że kto chciałby wskazać Papieżowi linię polityczną, zderzyłby się z murem. Wszyscy już zapomnieli chyba jak Jan Paweł II wobec kryzysu irackiego w czasie modlitwy Anioł Pański podniósł do góry palec wskazujący i powiedział: „my widzieliśmy czym jest wojna!” Wszyscy wiedzą jak zaczyna się wojna. To była wypowiedź przeciwko Amerykanom. I chyba nikt nie myślał po tych słowach, że Jan Paweł II jest proislamski, czy wspiera może tymi słowami terroryzm. Papież był przekonany, że Kościół katolicki nigdy nie może zaakceptować, że wojna jest jedynym możliwym rozwiązaniem w konflikcie.

Błędem jest myślenie, że Franciszek jest prorosyjski. Jeszcze bardziej błędnym jest próba zastraszania go wzywając “na dywanik” nuncjusza apostolskiego w Kijowie. Papież czegoś takiego nie akceptuje. To pierwszy Papież “wojskowy” a nie cywil od czasów Juliusza II (1503-1513). Jezuici są i myślą jak wojskowi. Franciszek płaci dzisiaj bardzo wysoką cenę za to, że Kościół katolicki i inne Kościoły nie doceniły rozłamu w Kościele prawosławnym w czasie ich Wielkiego Soboru. Jestem co do tego bardzo przekonany. Rosjanie nie pojechali na Wielki Sobór Kościoła Prawosławnego na Krecie w 2016 roku. Moskwa odcięła się od Konstantynopola, kiedy Prawosławnemu Kościołowi Ukrainy Konstantynopol przyznał autokefalię i tym samym niezależność od patriarchatu moskiewskiego. Myślę, że wojna zaczęła się wtedy. My należący do Kościoła łacińskiego nie doceniliśmy, nie pomyśleliśmy, że podziały w prawosławiu mogą wywołać takie zło. Myślę, że wtedy Kościół katolicki i Kościoły protestanckie powinny były zrobić dużo więcej, żeby uchronić Kościoły prawosławne od schizmy. Niestety wszystkie Kościoły zachodnie powiedziały, że to wewnętrzna sprawa prawosławia i nie mamy prawa, żeby się mieszać do tego i cokolwiek powiemy będzie złe. Lepiej zaczekać i zobaczymy co się stanie. Niestety podział w prawosławiu pogłębił się.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg