Młody Argentyńczyk po ŚDM zagapił się w Krakowie i spóźnił na pociąg do Wiednia. Na szczęście troje mieszkańców Mysłowic ruszyło w środku nocy z odsieczą pożyczonym autem.
Ratunek pod globusem
Już z autostrady mysłowiczanie zadzwonili na policję. Zastanawiali się, czy funkcjonariuszy w ogóle będzie interesowało takie zgłoszenie. Okazało się, że policjanci spisali się na medal: szybko chłopaka znaleźli. Zdobyli dla niego nawet ładowarkę do telefonu. Wkrótce Argentyńczyk włączył swoją komórkę.
– Gdy dojeżdżaliśmy do Krakowa, Christian już zadzwonił, że nawiązali łączność z chłopakiem i że on siedzi na dworcu pod jakimś globusem. Była pierwsza w nocy, kiedy go znaleźliśmy. Siedział pod tym globusem totalnie załamany – relacjonuje Tomasz. Christian pytał przez telefon, czy mysłowiczanie nie zawieźliby chłopaka do Monachium, skąd odlatywał ich samolot. Mówił, że pokryje koszty paliwa. – Wiesz co, do Monachium jest 1000 km, a do Wiednia 500 – odpowiedział Tomasz Wrona. – A zdążysz? – zdziwił się Argentyńczyk. Mysłowiczanie sprawdzili zaraz w internecie, że jeśli nie będzie korków, powinni być w stolicy Austrii o tej samej porze co pociąg – czyli około 7.00 rano. Bez zwłoki wsiedli więc do samochodu.
Mysłowicka grupa ratunkowa
Na dworzec w Wiedniu wraz z odnalezionym chłopakiem wkroczyli o 7.15. Zdążyli. Ich przyjaciele z Argentyny przywitali ich z wielkim entuzjazmem. Kiedy sobie policzyli, że Polacy przebyli z ich kolegą podobny dystans, jaki dzieli ich rodzinne Santa Fe od stołecznego Buenos Aires, łapali się za głowy. – Nawet żech od nich usłyszoł, żech jest święty... – wybucha śmiechem Tomasz. – Normalnie santo subito!
Wkrótce mysłowicka grupa ratunkowa pożegnała Argentyńczyków, wsiadających – tym razem już w komplecie – do pociągu w stronę Monachium. Przez następnych kilka godzin Ślązacy zwiedzali w trójkę Wiedeń – po czym wrócili do domu.
Rodzina Wronów nadal utrzymuje przez internet serdeczny kontakt z Argentyńczykami. – Kiedy jeden z nich zgubił się w Krakowie, dzięki internetowi zaraz dowiedziały się o tym ich rodziny. Pół Argentyny pewnie umierało z przerażenia... – mówi Tomasz Wrona. – Dostałem potem piękny list z podziękowaniami od matki tego chłopaka, którego zawieźliśmy. Napisała, że jak będę czegoś potrzebował, to mam do niej zadzwonić. Odpisałem jej, że jak się za mnie pomodli, to mi wystarczy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.