Papieska pielgrzymka do Afryki, to nie tylko przywracanie tego kontynentu wspólnocie. To również poznawanie samego Franciszka.
Nowości stają się normą. Czarna teczka niesiona osobiście przez papieża do samolotu nikogo już nie dziwi. Tak samo, jak jego podróżowanie zwykłymi samochodami, czy też powszechnie znana niechęć do przesadnych środków bezpieczeństwa, które ograniczają jego kontakt z ludźmi. Przez te kilka lat poznaliśmy już trochę zwyczaje papieża z krańca świata. Okazją ku temu są m.in. pielgrzymki. Więcej się wówczas dzieje, Franciszek jest wśród ludzi, a na dodatek na bieżąco wszystko pokazują kamery. Można mieć wrażenie, że wraz z nim podróżujemy i odkrywamy nieznane lądy, a przy okazji i jego samego. Jednym zachowanie papieża się podoba, innych zdecydowanie gorszy.
Zewnętrzne gesty pozwalają odkryć jego szacunek dla drugiego człowieka, szczery, niewystudiowany, nieustawiony wymogami protokołu czy konwenansów, jak też głęboką wiarę, że jego życie jest w rękach Boga. Choć przed podróżą dziennikarze spekulowali, że poprosił o białą kamizelkę kuloodporną, w miejscach naznaczonych wojną i terroryzmem jeździ odkrytym papamobilem. Zatroskanym o jego bezpieczeństwo pismakom odparł z humorem, że „obawia się jedynie komarów”, a pilota samolotu uprzedził, że jak ten nie zawiezie go do Republiki Środkowoafrykańskiej, to „ma przynajmniej przelecieć nad tym krajem, a wcześniej dać mu spadochron”. Oczywiście to papieskie żarty, ale głęboko oddają determinację Franciszka.
Wychodząc wczoraj ze spotkania z kenijskim duchowieństwem i konsekrowanymi Franciszek dłuższą chwilę rozmawiał ze schorowanym misjonarzem. Siedział na wózku inwalidzkim i był kwintesencją papieskiego przemówienia o spalaniu siebie dla Chrystusa na misyjnej ziemi i ofiarnej służbie do końca. Franciszek przytoczył w nim stwierdzenie znajomego kardynała, że misyjne cmentarze pełne są grobów niekanonizowanych świętych. Może ktoś powie, że piszę na wyrost. Uważam jednak, że przed jednym z takich świętych papież schylił wczoraj głowę i poprosił o błogosławieństwo. Misjonarz drżącą ręką nakreślił znak krzyża na czole Namiestnika Chrystusa. Czole, które w tych dniach w czasie liturgii uciska szczególna mitra. Jest ona wykonana z owczej skóry. W Rzymie ofiarował ją papieżowi misjonarz pracujący wśród ludów pasterskich Kenii. Franciszek, który na wszystkich watykańskich liturgiach używa prostej mitry przywiezionej przez siebie z Buenos Aires tym razem zrobił wyjątek. Na Czarnym Lądzie pachnie zapachem afrykańskich owiec.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.