Świetna kondycja Franciszka, rodzina, wykluczenie i figura Chrystusa ukrzyżowanego na sierpie i młocie.
Powitanie Franciszka w Boliwii, ze względu na różnicę czasową, śledzili zapewne najbardziej wytrwali. Nic dziwnego. Spore opóźnienie. Transmisja zakończyła się mocno po północy. W dodatku (o czym jeszcze napiszę niżej) polski światek żyje swoimi tematami. Wytrwałość została jednak nagrodzona. Entuzjazm tłumów i radość papieża porównywalne z wizytą Jana Pawła II w Polsce w roku 1979. Entuzjazm najlepiej wyrażała pieśń, jaka towarzyszyła przejazdowi Franciszka bezpośrednio po powitaniu na lotnisku. „Franciszku, przyjacielu, Boliwia cię kocha.” Melodia trochę przypominała kultowe „El condor pasa”, co nie dziwi, przecież stamtąd się wywodzi.
Na radość papieża, jego świetną kondycję, wskazują chyba wszyscy komentatorzy pielgrzymki. Obserwując relację pisałem na gorąco: „Mam wrażenie, że Franciszek w Ameryce czuje się bardziej u siebie, niż w Watykanie”. Jeden z dziennikarzy zauważył, że „Ameryka służy Franciszkowi i łatwo można się przekonać, że jest szczęśliwy z powrotu do domu, z dala od wszelkich kurialnych intryg i kłopotów.” Jego intuicję miała potwierdzić rozmowa papieża z rzecznikiem prasowym Watykanu, O. Federico Lombardim, w czasie której wyznał, że osobiście dziwi się, skąd u niego ta siła, której brakowało mu w ciągu ostatnich dwóch lat. My, wspominając z jaką czułością święty Jan Paweł II wypowiadał słowa: „Polsko, Ojczyzno moja” nie musimy się dziwić.
Nie ma trudności ze znalezieniem słów-kluczy tej pielgrzymki. To oczywiście rodzina i wykluczenie. Jeszcze w Ekwadorze Andrea Tornielli zauważył w swoim komentarzu na gorąco, że ewangeliczne przesłanie o rodzinie papież głosi na kontynencie, gdzie jest największy (90%) odsetek – jak my nazywamy – związków nieformalnych. Tym samym jeszcze większy podziw wzbudza ufność, z jaką papież spogląda w przyszłość i jak prorok ogłasza czas, gdy będzie nam dane pić najlepsze wino. Ale i konsekwencja, z jaką głosi przesłanie Kościoła przekonany, że destrukcja rodziny musi doprowadzić do destrukcji całych społeczeństw. Do cytowanych już w agencyjnych komentarzach homilii z Ekwadoru warto dodać kolejny, jakże przejmujący fragment przemówienia, wygłoszonego na lotnisku El Alto: „Szczególne miejsce w moim sercu zajmują dzieci tej ziemi, których z różnych powodów tutaj nie ma, musiały szukać „innej ziemi”, która byłaby dla nich schronieniem; inne miejsce, gdzie ta matka uczyniłaby ich owocnymi i umożliwiłaby im życie.”
Ten fragment prowadzi nas do drugiego słowa-klucza. Znamy je z Dokumentu z Aparecida, pojawia się także kilka razy w encyklice Laudato Si’. Wykluczenie, kolonizacja, ubóstwo. Można przypuszczać, że to, co najważniejsze w tej kwestii, usłyszymy podczas dzisiejszej wizyty Franciszka na kongresie ruchów ludowych w Santa Cruz. Jego celem, jak podkreśla kard. Peter Turkson, jest wydobycie na światło dzienne tak zwanego sektora nieformalnego, ok. 3 miliardów ludzi, których nie uznają państwa i rządy.
Przyjęcie zaproszenia na ten kongres, zorganizowany przez Evo Moralesa, ucina spekulacje komentatorów, co do ewentualnych napięć, do jakich mogłoby dojść podczas spotkania prezydenta-socjalisty z papieżem. Więcej, od samego początku można odnieść wrażenie, że obydwaj nadają na tych samych częstotliwościach. Świadczy o tym nie tylko styl, w jakim Morales witał papieża słowami, których do tej pory nie można było usłyszeć z ust jakiegokolwiek polityka – gdy nazwał Franciszka bratem, ale i zwracając uwagę na chrześcijańska opcję na rzecz ubogich: „Kto zdradza ubogiego, zdradza samego Chrystusa”.
Ciekawym komentarzy, jakie pojawią się pod zdjęciem, dokumentującym przekazanie specyficznego upominku, jakim była figura Chrystusa ukrzyżowanego na sierpie i młocie. Można przypuszczać, że odżyją dyskusje o teologii wyzwolenia i mającym socjalistyczne ciągoty papieżu. Mi upominek otrzymany od Evo Moralesa przypominał plakat, jaki krążył w mediach na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, ukazujący Chrystusa z karabinem. Plakat ów miał być rzekomo symbolem ówczesnej teologii wyzwolenia. Choć śmierć arcybiskupa Oskara Romero, a trzy dni wcześniej ojca Luisa Espinal, przed którego grobem Franciszek zatrzymał się na krótka modlitwę w drodze z lotniska była znakiem, że wojowali jedynie Ewangelią, a w swoim zaangażowaniu na rzecz ubogich (wspomniana opcja preferencyjna) konsekwentnie kierowali się zasadą niestosowania przemocy. Mając przed oczami te dwa obrazy i to, co napisałem w akapicie wyżej, z tym większym zainteresowaniem czekam na przemówienie i papieża, i Moralesa, na kongresie w Santa Cruz.
Z pewnym smutkiem i zażenowaniem odkryłem wczorajszego wieczoru, że wizyta Franciszka na kontynencie amerykańskim w Polsce nie cieszy się zbyt wielkim zainteresowaniem. I mediów i duchownych. Kręcimy się po naszym podwórku tocząc boje o sprawy, dotykające niewielkiego odsetka ludzi, nie za bardzo zdając sobie sprawę, że problemy z jakimi spotyka się papież w czasie tej pielgrzymki i przesłanie w niej zawarte, szybciej aniżeli myślimy mogą dotknąć nasz kontynent i nasz kraj. Świadczy o tym tekst, jaki ukazał się przed dwoma tygodniami w jednym z angielskich magazynów. Tamtejsi naukowcy zbudowali model teoretyczny przemian, jakie mają obecnie miejsce w Europie. Z analizy wynika, że za dwadzieścia pięć lat, wskutek zmian społecznych i protestów na podłożu socjalnym, będziemy mieli do czynienia z totalną destrukcją gospodarki, co zaowocuje brakiem żywności i głodem. Syta Europa może poznać co to bieda i wykluczenie. Jeśli nie Ewangelia to właśnie ta prognoza jest motywem, by z uwagą śledzić kolejne kroki papieża po krajach Ameryki Południowej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.