Przed kilkoma dniami w Tok FM-ie Jacek Żakowski rzucił hasło różnicowania pomocy dla rodziców niepełnosprawnych dzieci w zależności od tego, czy wada danego dziecka zdiagnozowana była prenatalnie, czy już po narodzinach. Żakowski ustawia się w ten sposób w jednym rzędzie z nazi-specami od czystości rasy i racjonalizacji budżetu.
Osoba piastująca wysokie stanowisko państwowe, oddany orędownik „kompromisu" aborcyjnego, tłumaczyła mi kiedyś w trakcie spotkania, że powinnam się cieszyć z kształtu obecnych przepisów dotyczących dopuszczalności tzw. „przerywania ciąży". Ponieważ spotkanie nie było protokołowane, nie mogę niestety napisać, kto to był, ale przytoczę tę historię, bo jest ona dobrym punktem wyjścia do zrozumienia pewnego zjawiska, które jest skutkiem ubocznym obowiązywania dzisiejszych przepisów aborcyjnych.
Otóż dowiedziałam się, że dzięki temu, że ustawa dopuszcza zabijanie podejrzanych o niepełnosprawność dzieci, ja jestem cudowną i nieprzeciętną matką. A to dlatego, że mogłam swojego dziecka nie urodzić (czytaj: mogłam zażądać, żeby mi je zabili), a jednak urodziłam. Dzięki wyborowi, jaki mi dano, mogłam podjąć tak piękną, heroiczną decyzję.
Gdyby był zakaz aborcji, to byłabym taką sobie zwykłą matką, która rodząc dziecko, nie dokonała niczego specjalnego, byłoby to zwykłe przestrzeganie prawa, a nie heroiczny, godzien niezwykłego szacunku czyn.
Próbowałam wytłumaczyć to, co zawsze przy takiej okazji mówię: że właśnie jestem zupełnie zwyczajną matką, że urodziłam moje dziecko nie dlatego, że tak zdecydowałam, ale dlatego, że byłam w ciąży. Że to nie jest żadna decyzja, że się dziecka nie zabija, że to norma. Że obecna ustawa jest do zmiany między innymi właśnie dlatego, że doprowadza do odwrócenia pojęć: z normy jaką jest dbanie, aby dziecku nikt nie zrobił krzywdy, czyni rzecz nadzwyczajną, natomiast za standardowe i zupełnie zrozumiałe postępowanie w przypadku stwierdzenia choroby dziecka uznaje dokonanie na nim zwykłego morderstwa.
Mówiłam też o dyskryminacji, jakiej dopuszcza się ustawodawca pozwalając na aborcję chorych dzieci, tłumaczyłam, że ta dyskryminacja dotyka ich wszystkich, także tych, którym uda się przeżyć do porodu, że obecne przepisy odbierają im godność i szacunek, że to nie pozostaje bez wpływu na ich dalsze życie, na postrzeganie przez innych, na status w społeczeństwie.
Nie udało mi się mojego rozmówcy przekonać. Usłyszałam, że przesadzam, że dzieci już narodzone są zawsze traktowane w taki sam sposób, niezależnie od tego, kiedy zdiagnozowano ich problemy zdrowotne i że z chwilą urodzenia mają identyczne prawa jak ich zdrowi rówieśnicy.
Parę tygodni później razem z sejmową większością osoba, o której wspominam, zagłosowała za utrzymaniem możliwości zabijania niepełnosprawnych dzieci.
Przed kilkoma dniami w Tok FM-ie Jacek Żakowski rzucił hasło różnicowania pomocy dla rodziców niepełnosprawnych dzieci w zależności od tego, czy wada danego dziecka zdiagnozowana była prenatalnie, czy już po narodzinach. Potem w tekście Pomówmy o zasadach w „Gazecie Wyborczej" zdziwił się, że jego pomysł oburzył. Przecież trzeba rozmawiać o tym, jak przyznawać ludziom wsparcie. Bo budżet nie jest z gumy. I że to zupełnie co innego, gdy przeżywa się trudności, których się nie przewidziało, a co innego, gdy się ponosi skutki heroicznej decyzji.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.