Kard. Ratzinger należał do grona najbliższych współpracowników Jana Pawła II. Mówi się nieraz, że bez niego pontyfikat Jana Pawła II i "polityka" Watykanu miałyby zupełnie inny kształt. Był jednym z pracujących w tle "inżynierów" Soboru Watykańskiego II.
24 marca 1977 r. otrzymał nominację na arcybiskupa Monachium i Fryzyngi. "Miałem wówczas 50 lat, znalazłem swoją wizję teologiczną i mógłbym stworzyć dzieło, którym wniósłbym swój wkład do teologii" – wspominał związane z nominacją rozterki. Był bardzo przywiązany do pracy pedagogicznej i miał poważne kłopoty ze zdrowiem. Nominację jednak przyjął i 28 maja tegoż roku przyjął sakrę w katedrze monachijskiej. "W Monachium nie chowałem się przed konfliktami – mówił kard. Ratzinger – bierność bowiem jest najgorszą formą sprawowania urzędu".
W tym samym roku podczas Synodu Biskupów poznał kard. Karola Wojtyłę. Właściwa znajomość – mówi później kardynał – zaczęła się jednak na konklawe w 1978 r. 25 listopada 1981 r. Jan Paweł II powołał go na prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Niektórzy mówią, że od tego momentu pojawił się "drugi" Ratzinger. Otwarty, postępowy, a nawet liberalny teolog zmienił się w konserwatywnego strażnika doktryny. Sam kardynał uważał jednak, że nieprzerwanie realizował swoje postanowienie wierności Chrystusowi i wierze katolickiej. Pytany, czy chciałby coś wymazać z historii swojej pracy, mówi, że nic takiego nie widzi, choć przyznaje, że czasami reagował zbyt ostro i obcesowo, i dziś wiele spraw rozwiązałby inaczej. Lękał się nowych wyzwań i problemów, które pojawiają się zwłaszcza wskutek postępu techniki np. w medycynie. Zarazem pracę Kongregacji widział nie jako osądzanie i potępianie, lecz jako wspólne szukanie odpowiedzi, pomaganie tym, którzy pytają, którzy mają wątpliwości, czy są wierni nauce chrześcijańskiej.
Oskarżany o czarnowidztwo i katastrofizm odpowiadał, że jasno widzi różne zagrożenia obecne we współczesnym świecie, ma jednak w sobie mocną chrześcijańską nadzieję, opartą na wierze w moc i Opatrzność Bożą. Nadzieję dla Kościoła widzi w nowych ruchach, w których podziwia dynamizm, żywą wiarę i misjonarski zapał. "Wyłania się z nich nowe pokolenie Kościoła, na które patrzę z wielką nadzieją. To cud, że Duch Święty okazał się jeszcze raz silniejszy od wszelkich naszych programów".
"Niczego nie żałuję – stwierdzał – i mam nadzieję, że dokonałem czegoś sensownego, choć wyobrażałem sobie moje życie inaczej. Wiem, że mogę zrobić tylko cząstkę".
Przeszkadzał mu nadmiar pracy. Udzielał się w pięciu kongregacjach, dwóch radach i jednej komisji. Równocześnie chciał pozostać zwykłym człowiekiem i nie zaniechać osobistych kontaktów ludzkich. Był wyrozumiały nawet dla ludzkich przywar, takich jak pęd do kariery, który – jak mówi – jest normalny także w Watykanie. W Stolicy Apostolskiej chciałby zredukować poziom biurokracji, choć uważa, że – biorąc pod uwagę cały Kościół powszechny – administracja watykańska jest stosunkowo niewielka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.