Światło i mgła

Położone w Pieninach Krościenko jest nie tylko centrum oazowej duchowości. To miejsce, w którym drogę Nowego Człowieka przechodzi się na własnych nogach.

Ten tekst czytasz w całości za darmo w ramach promocji. Chcesz mieć stały dostęp do wszystkich treści? Kup subskrypcję na www.subskrypcja.gosc.pl

Czy przez mgłę można cokolwiek zobaczyć? To zależy. Od pory dnia lub nocy, od dodatkowego oświetlenia, od zdrowia oczu. Symbolicznie rzecz ujmując, zdarza się, że brodzimy we mgle. Kiedy grzech przytępia wzrok albo kiedy wiara wymaga oczyszczenia. Świętym zdarzało się to nagminnie. „Dziś wieczorem błąkałem się po lesie, głośno płacząc i krzycząc z bólu. (...) Straszliwe »nie wiem« stało się rozpaczliwym krzykiem, wołaniem mojej istoty!” – zapisał ks. Franciszek Blachnicki 13 sierpnia 1985 roku. Pominąłem początkowo ostatnie zdanie z tego zapisu: „Przeklinałem swój los i całe to miejsce – Carlsberg”, bo bałem się, że jest za mocne, że może zgorszyć „maluczkich”. Ale trzeba je przytoczyć. To oczywiste, że każdy święty musi mieć swoje ściany, w które wali głową.

Marta i Maria w jednym

Pieniny to idealne miejsce do obserwacji mgieł i słonecznego światła, które je pokonuje. To już wiem. Ale z każdą chwilą w Krościenku nad Dunajcem odkrywam, jak idealnie wpisuje się to w kontekst życia duchowego. Zmarły w Carlsbergu ks. Franciszek Blachnicki spoczywa w tutejszym kościele. Agata Przyłucka poznała go pół roku przed jego śmiercią. Przyjechała wówczas do Carlsbergu i spotkała kogoś zupełnie innego, niż się spodziewała. Miał być silnym, energicznym, sprawnym organizatorem. Okazał się starszym panem, na inwalidzkim wózku, schorowanym. Upłynęło trochę czasu, zanim zorientowała się, że to wciąż niezwykle aktywny, sprawny człowiek, świetny organizator. Przy tym rozmodlony, zatopiony w Bogu podczas wspólnych modlitw. – Jakby było dwóch ludzi – wspomina Agata. I dodaje: – Nie nazywałam go nigdy mistykiem, ale taki był. Jakby Marta i Maria w jednym. Bo życie chrześcijańskie na tym polega, że łączy się te dwie postawy.

Grób i drzewo

Staję przed grobem ks. Blachnickiego wraz z ks. Markiem Sędkiem, od 2015 roku moderatorem generalnym Ruchu Światło-Życie. Kilka dni temu z inicjatywy Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach odbyła się ekshumacja szczątków założyciela oazy. „Działania związane z ekshumacją pozwalają żywić nadzieję, że dzięki prowadzonemu obecnie śledztwu wkrótce przybliżymy się do pełnej prawdy o okolicznościach związanych z końcem ziemskiego życia czcigodnego sługi Bożego ks. Blachnickiego” – stwierdził w swoim komunikacie biskup Adam Wodarczyk, postulator jego procesu beatyfikacyjnego. Widać świeże ślady silikonu. Grób jest z powrotem zamknięty. W półmroku kościoła widać na nim drzewo, którego jeden z konarów obrazuje symbol Światło–Życie. Korzeń schodzi jakby do wnętrza grobu księdza. – To jest drzewo Kościoła – wyjaśnia ksiądz Marek. – A znak Światło–Życie pokazuje, co jest w Kościele najważniejsze. Chodzi o naukę wprowadzoną w życie. Ci, którzy ją realizują, stanowią radosną wspólnotę. To jest drzewo kwitnące – jak Kościół, który jest znakiem zbawienia dla narodów – stąd znalazło się na grobie założyciela Ruchu – dodaje moderator. Ksiądz Blachnicki został w nim złożony 13 lat po śmierci.

Droga Nowego Człowieka

Razem z Agatą Przyłucką wychodzę na przypominającą trochę stacje Drogi Krzyżowej ścieżkę. Prowadzi wzdłuż wzgórza – Kopiej Górki. Otwarto ją 30 czerwca 2018 roku. W zamyśle twórców jest to ścieżka ewangelizacyjno-edukacyjna. Składa się przede wszystkim z rzeźb i artystycznych instalacji, zaprojektowanych przez krakowskiego artystę prof. Karola Badynę, oraz z tablic z tekstami księdza Blachnickiego. Do tego audioprzewodnik – po cztery przyciski przy każdej stacji, cztery poziomy „zaawansowania”. Wędrujący tędy mogą posłuchać o tym, na co patrzą. I słusznie. Postanawiam jednak nie wciskać żadnego guzika. Chcę to przeżyć sam.

Jedna z pierwszych rzeźb, których pominąć się nie da. Zwłaszcza gdy jest się księdzem. Zdjęte z nóg sandały leżą obok. Porcja żółtych, jesiennych liści zdążyła już wpaść do misy z wodą, nad którą pochylony jest Jezus. Trzyma w rękach dzban. Obmywa, bądź będzie obmywał, nogi uczniom. To Chrystus Sługa. Ma tę zdumiewającą właściwość, że z której strony na Niego nie spojrzeć, Jego twarz wydaje się inna. Po ludzku trudno to zrozumieć, ale w tej właśnie stacji logika naszego świata kuleje najbardziej. Pokorny sługa, majestatyczny Pan, kochający Zbawiciel w jednym. Czy nie taka jest tajemnica Jezusa Chrystusa?

Idąc dalej, napotykam... cały rycerski rynsztunek. Ta zbroja jest pusta. Można za nią stanąć i poczuć się ubranym w Dobrą Nowinę, wiarę, słowo Boże, sprawiedliwość. Całości dopełnia zbawienie. Gdyby św. Paweł posiadł umiejętność malowania, pisząc w Pierwszym Liście do Tesaloniczan: „odziani w pancerz wiary i miłości oraz hełm nadziei zbawienia”, z pewnością sięgnąłby do tego wyobrażenia z Krościenka. Jest w tej rzeźbie największy chyba potencjał dydaktyczny. Mało poezji. Dużo konkretu. Jakby była katechezą o chrześcijańskiej codzienności. Czy skojarzenie z walką może zgorszyć? Czasem może. Ale tylko wtedy, gdy odejdzie za daleko od tego, co miał na myśli Apostoł Narodów.

Przedsionek. Trzy ściany, troje drzwi, ba – nawet trzy skrzynki pocztowe. Możesz wybrać sam. Na środku przedsionka obelisk, na którym stykają się ze sobą dwie ręce. Nie odróżnisz, czy nadgarstek jednej z nich pokryty jest wydatnymi żyłami, czy to raczej kłębowisko gałęzi winnej latorośli. Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan. Owszem, chodzi z pewnością o odmienność powołań, które w Kościele można podjąć. Ale że uroczystość Wszystkich Świętych za pasem, mnie przychodzi do głowy jeszcze jedno skojarzenie: trzy stany Kościoła. Dopóki On nie przyjdzie w swoim majestacie, jedni z nas pielgrzymują na ziemi, drudzy poddają się oczyszczeniu, a trzeci „zażywają już chwały” (Katechizm Kościoła Katolickiego, 954).

Najpiękniejsza i najbardziej romantyczna rzeźba? No cóż – chodzi przecież o miłość. Małżonkowie patrzą sobie nawzajem w oczy. Ona podaje mu dłonie. Zatrzymany moment lekkiego zetknięcia tych rąk, na które kiedyś nałożyli nawzajem obrączki. Jeszcze sekunda, chwila, i on będzie trzymał jej dłonie w swoich. Na stole Pismo Święte, otwarte strony jakby się poruszały, przerzucały same na kolejne rozdziały ich wspólnego życia. Stół, przy którym siedzą, nie ma nóg. – Ma to oznaczać, że prawdziwą podporą rodzinnego życia jest sakrament małżeństwa – tłumaczy Agata Przyłucka I to jest jedno z najpiękniejszych przedstawień tego sakramentu, jakie kiedykolwiek widziałem. Upływ czasu wyraźnie tu widać, bo czerwone i żółte jesienne liście plączą się między ich stopami. Ale to sprawia, że jest jeszcze piękniej.

Pięć postaci tworzących krąg. Ich ramiona obejmujące nawzajem innych w jednym punkcie pozostają niedomknięte. Jakby czekały na każdego, kto chce w ten krąg wspólnoty wejść. Szeroko otwarta ręka najwyższej postaci zdaje się zapraszać i przygarniać. – Najbardziej lubię tę właśnie rzeźbę – mówi Agata Przyłucka. – Bo jest jakby otwarta, faktycznie ukazuje, że do prawdziwej wspólnoty zawsze można dołączyć. – Owszem, ale i potem jej budowanie może sporo kosztować, kiedy trzeba rezygnować z własnych widzimisię – zauważam prowokacyjnie. – Tak, odpowiada, ale właśnie z powodu tego wysiłku wspólnota jest prawdziwa.

Są tu nie tylko otwarte ramiona wspólnoty, lecz i otwarte łono Matki. Takiego przedstawienia Maryi jeszcze nie widziałem. Mały Jezus leży co prawda, jak zazwyczaj, na Jej kolanach, ale za Jego głową jest pusta przestrzeń. Jakby wycięta, w sposób zamierzony, po to, żeby pokazać coś głębszego niż tylko klasyczną postać Madonny i Jezusa. To zdumiewające, ale On jest wciąż i w Jej łonie, i poza nim. Jakby nieustannie Go wydawała na świat. Matka Kościoła nieprzypadkowo, jak sądzę, znalazła się na tej drodze. Jezus bowiem – jak w Ewangelii Janowej – jest i osobno, i razem. Działa, robi, co uważa, ale w tle zawsze pojawia się Ona, uczestnicząc w Jego zbawczym dziele.

Pora wracać

Październikowe słońce i smugi ciepłych kolorów zdają się nadawać tym artystycznym instalacjom jakiś dodatkowy sens. Wszędzie widać przemijanie. No, może poza rozciągającym się u podnóża Kopiej Górki placem budowy Centrum Ekologii Integralnej. Ono też ma szczególny wymiar, bo wskazuje na pragmatyzm założyciela oazy, nierozłączny z jego głęboką duchowością. Tak, twórca Ruchu Światło–Życie był człowiekiem z krwi i kości. Jak dobrze, że żył tak niedawno, i że chociaż jest kandydatem na ołtarze, łatwiej otrząsnąć go z pyłu słodko-gorzkiej hagiografii. W drodze powrotnej z Krościenka myślę o naszych współczesnych kościelnych dylematach. I z coraz większą pewnością, zbliżając się do redakcji, trzymam się tezy: pora powrócić do Blachnickiego.•

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama