George już przy pierwszym spotkaniu i wzajemnym przedstawieniu z dumą pokazuje mi krzyż wytatuowany na przegubie dłoni. Uczy się polskiego, bo pracuje w turystyce. Egzotyczny w Egipcie język ułatwi mu karierę zawodową.
Dzielnica śmieciarzy
W pewien piątek (bo niedziela w Egipcie to zwykły dzień pracy) udaliśmy się na wycieczkę do wydrążonego w skale Muqattam kościoła św. Szymona Szewca (według innej wersji Garbarza), cudotwórcy z X wieku. Dostępu do świątyni – pieczary i klasztoru – „broni” dzielnica śmieciarzy. Około 30 tysięcy chrześcijan co noc zbiera odpadki z całego 17-milionowego miasta, segreguje je całymi rodzinami i sprzedaje w punktach skupu surowców. Żyją tu w nieopisanym smrodzie, hodując na znalezionych odpadkach spożywczych jedyne w muzułmańskim kraju świnie.
Bierzemy koptyjską taksówkę, bo kierowcy bez obrazków chrześcijańskich świętych, krzyżyka czy różańca nie lubią w ogóle tu wjeżdżać. Mieszkańcy słyną ponoć z zaciętości religijnej. Przed wjazdem przykręcamy do oporu szyby, ale smród i tak znajduje drogę do naszych nosów. Hajj az-Zabbalin (dzielnica śmieciarzy) – triumfalnie obwieszcza George. Kierowca też jest dumny. Na razie nie wiem, z czego.
Na wielu drzwiach prowadzących do piętrzących się wokół slumsów widzę nakreślone kredą krzyże i przylepione reprodukcje obrazów Matki Boskiej, św. Jerzego, św. Miny i innych. W nędznych sklepach leżą tylko najbardziej podstawowe artykuły, a sprzedawcy wykrzykują zachęty, które powinny sprowadzić tu wszystkie sknery Kairu. Co chwilę mam wrażenie, jakbyśmy mieli ugrzęznąć w błocie. Gdy samochód zwalnia, widać w przerwach między budynkami sterty śmieci i sortujących je pracowicie ludzi.
Nad dzielnicą wisi skała. Zakosami wjeżdżamy ponad linię ostatnich domów. Wita nas nieoczekiwanie porządna brama klasztorna. Za nią, wśród budynków i płaskorzeźb naskalnych, otwiera się czeluść pieczary z równymi rzędami ławek. To kościół św. Szymona Szewca, który przenosił góry – dosłownie. I czyni cuda do dziś.
– Słuchaj – nakazuje uroczystym tonem George, widząc moje niekłamane zdumienie dla kontrastu, jaki stanowi ta świątynia, z nędzą u jej stóp. – Kiedy budowano tę świątynię w 1977 roku, ciągnik ze zbiornikiem na wodę najechał na małego chłopca. Nazywał się Adham Kamil Abd al-Masih i miał 6 lat. Koło zgniotło mu głowę. Wzięli go do szpitala. Wieczorem tego dnia wszyscy modlili się o cud. Po czterech dniach od wypadku krew leciała mu wciąż z ust, uszu i nosa. Dwóch ludzi z naszej dzielnicy modliło się u jego łoża o wstawiennictwo św. Szymona Szewca. Po siedmiu dniach Bóg odpowiedział i dał mu nową głowę. Adham wrócił do domu cały i zdrowy.
Patrzę z góry na dzielnicę śmieciarzy, świnie i ludzi krążących po śmieciach. W oddali stare miasto ze szpalerem minaretów średniowiecznych meczetów. Wiatr co chwila przynosi żrący odór zgnilizny. Z czego tu być dumnym? George mi tego nie wytłumaczył. Pewnie chodzi o cud wiary biednych ludzi, którzy wykuli w skale imponujący dom Boży, choć ich własne przybytki wołają o pomstę do nieba.
Ale do końca trudno to człowiekowi Zachodu zrozumieć. Przypomniałem sobie w tym momencie podobną scenę z Iranu, gdzie kilka lat wcześniej zwiedzałem niewykończone jeszcze mauzoleum Chomeiniego. Ozdoby z kryształu, złota, falujące szepty modlitw… ale ja na przekór entuzjazmowi moich irańskich gospodarzy czułem przede wszystkim woń tysięcy skarpetek ubogich szyickich pielgrzymów z całego Iranu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.