Ludzie Roku 2013

Według redakcji "Gościa Niedzielnego" są to:

Ludzie Roku 2013   Bartłomiej Zborowski /PAP Jak sklonować Orbána?

Śledząc drogę Victora Orbána, można stać się zwolennikiem klonowania ludzi.

Węgierski premier praktycznie co 12 miesięcy mógłby zostawać człowiekiem roku. I nie ma w tych peanach cienia bałwochwalstwa. To raczej zwykła zazdrość, że Węgrzy mają prawdziwego gospodarza, a nie albo marionetkowego premiera sterowanego z tylnego siedzenia, albo wprawdzie ideowca, ale trochę cynicznego, trochę też nieradzącego sobie z równie cynicznymi współpracownikami, albo wystraszonego woźnego, najpewniej czującego się w uścisku to zachodnich, to wschodnich białych kołnierzyków. Zazdrość tym większa, że alternatywy na horyzoncie nie widać.

Odkąd Orbán przejął władzę na Węgrzech, nie przestaje imponować konsekwencją, z jaką wyprowadza swój kraj z zapaści gospodarczej, zafundowanej najpierw przez dziesięciolecia komunizmu, a potem pogłębionej przez „demokratycznych” socjalistów. Konsekwencja Orbána imponuje z dwóch powodów. Po pierwsze przeprowadził reformy wewnętrzne pod nieustannym obstrzałem międzynarodowych instytucji, od UE po Międzynarodowy Fundusz Walutowy, które rozpętały prawdziwą histerię, gdy premier małego państwa, zamiast zachowywać się jak „prawdziwy Europejczyk”, zaczął robić wszystko po swojemu. Po drugie konsekwencja Orbana nie jest tylko prężeniem muskułów, ale przynosi wymierne efekty. Odczuwają je na przykład rodziny: wprowadzone na Węgrzech ulgi podatkowe na dzieci są takie, że posiadająca trójkę dzieci rodzina o przeciętnych dochodach praktycznie nie płaci podatku dochodowego!

W tym roku tytuł człowieka roku należy się Orbánowi za… zapowiedź zamknięcia stałego przedstawicielstwa Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Budapeszcie.

Do końca roku Węgry miały spłacić (przed terminem) ostatnią ratę pożyczki zaciągniętej w Funduszu przez poprzedników. I  nie zamierzają już więcej uzależniać się od instytucji, która wypracowała skuteczny mechanizm wciągania państw w spiralę zadłużenia, hamującą ich rozwój i tworzącą z nich kolonie międzynarodowej finansjery. „Bycie na cudzym to wstyd” – powtarzał premier Victor Orbán. Od 2010 r. jego relacje z Międzynarodowym Funduszem Walutowym były nieustanną próbą sił. Zaraz po przejęciu władzy, chcąc utrzymać w ryzach deficyt budżetowy, rząd Orbána wprowadził podatek bankowy. MFW i UE powtarzały, że podatek ten zabiera pieniądze z gospodarki i zbytnio obciąża węgierski sektor bankowy. Orbán przekonywał, że banki, także te, których centrale znajdują się poza Węgrami, też muszą wziąć na siebie ciężar walki z kryzysem. I że MFW nie będzie dyktował suwerennemu państwu, jak ma prowadzić politykę finansową. Szantaż ze strony międzynarodowej finansjery był ogromny. Mimo to Orbán postawił na swoim.

„Od wielu dziesięcioleci nie byliśmy tak potężni jak dzisiaj i nie mieliśmy tak wielu środków politycznych, konstytucyjnych i ekonomicznych do uwolnienia się od zależności” – mówił ponad rok temu Orbán w czasie obchodów rocznicy węgierskiej rewolucji z lat 1848–1849, skierowanej przeciwko rządom absolutnym Habsburgów. Jego zdaniem ci, którzy wzięli udział w powstaniu, już wtedy rozumieli, że niepodległość Węgier zależy od niezawisłości gospodarki. „Bank narodowy Węgier będzie niezależny tylko pod warunkiem, że będzie bronił węgierskiej gospodarki przed interesami zagranicy” – dodawał Orbán przy głośnym aplauzie tysięcy Węgrów zebranych pod siedzibą parlamentu. A w jednym z wywiadów określił MFW jako „zwykły bank”, któremu zależy tylko na tym, by rząd Węgier zniósł podatek od banków i w zamian opodatkował własnych obywateli. Jak to możliwe, że w duszącej się własną poprawnością polityczną Europie uchował się taki Orbán?

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama