Wysokie poczucie własnej odpowiedzialności pasterskiej
Przede wszystkim uderza Nas to, że przejęty był największą czcią dla urzędu pasterskiego. Taka była jego pokora, tak bardzo przez wiarę świadom był ceny za zbawienie ludzi, że stale z lękiem sprawował urząd proboszczowski. "Przyjacielu - tak odtworzył przed pewnym kolegą przeżycia swej duszy - nie wiesz, jak trwożliwą jest rzeczą dla kapłana duszpasterza stawać przed trybunałem Bożym" (por. Arch. Secr. Vat. t. 227. s. 1210). Zresztą wiadomo - jak już wspomnieliśmy - jak długo męczył się pragnieniem, by uciec na samotnię, aby tam - jak mawiał - opłakiwać swe życie i za nie należycie zadośćuczynić. Wiadomo też, że jedynie posłuszeństwo i troska o cudze zbawienie skłoniły go, by wracał na opuszczoną placówkę apostolską.
Jeśli tak bardzo odczuwał wielkość tego ciężaru, że niekiedy zdawał się jakby złamany, to dlatego, że duch jego przejęty był wielkością jego urzędu i obowiązków pasterskich, wielkości, której sprostać może jedynie nieugięte męstwo duszy. W początkach bowiem swej pracy proboszczowskiej takie ku niebu słał błagalne prośby: "Boże mój, spraw, by nawróciły się powierzone mi owieczki. Gotów jestem przez całe moje życie przyjmować wszelkie cierpienia, które zechcesz na mnie zsyłać" (por. Arch. Secr. Vat. t. 227, str. 53). Bóg gorące te prośby łaskawie wysłuchał. Lecz później Święty musiał wyznać: "Gdybym był, idąc do Ars, przewidywał cierpienia, które mnie czekały, byłbym ze strachu przed nimi na pewno umarł" (por. tamże, t. 227, str. 991). Za przykładem apostolskich mężów wszystkich czasów wiedział on, że przez krzyż najskuteczniej może się przyczynić do zbawienia tych, którzy zostali powierzeni jego pieczy. Dla nich znosił bez skargi oszczerstwa, osądy pełne uprzedzeń i wszelkiego rodzaju przeciwności; dla nich znosił nawet najbardziej gorzkie utrapienia moralne i fizyczne, jakie przynosiło ze sobą codzienne szafarstwo sakramentu pokuty, sprawowane bez przerwy przez trzydzieści prawie lat; dla nich jak atleta Chrystusowy, walczył z wrogiem piekielnym; dla nich wreszcie dobrowolnym umartwianiem podbijał ciało w niewolę. Na ten temat znana jest odpowiedź, którą dał pewnemu kapłanowi, żalącemu się mu na bezpłodność swoich apostolskich wysiłków: "Modliłeś się błagalnie, płakałeś, wzdychałeś, jęczałeś. A czy dodawałeś także post, czuwania, spanie na gołej ziemi, leżenie krzyżem, ćwiczenia ciała? Dopóki do tego nie dojdziesz, nie myśl, że uczyniłeś wszystko" (por. tamże, t. 227, str. 991).
Ponownie przeto zwracamy się do kapłanów, którym zawierzone jest duszpasterstwo i gorąco ich prosimy, by wzięli do serca potęgę tych poważnych słów. Każdy, według nadprzyrodzonej mądrości, która winna zawsze kierować naszymi czynami, niechaj zastanawia się nad swoim sposobem życia, czy jest ono takim, jakiego wymaga pasterska gorliwość około zawierzonego mu ludu. Nie wątpiąc nigdy w miłosierdzie Boże, które spieszy z pomocą naszej słabości, niechaj kapłani rozważają w swej duszy przyjęte obowiązki i zadania, wpatrując się w św. Jana M. Vianney niby w lustro. "Wielkim oczywiście nieszczęściem dla nas proboszczów jest - żalił się ten święty mąż - gdy duch drętwieje lenistwem i obojętnością", a miał przez to na myśli katastrofalny stan duszy tych pasterzy, którzy już się nie przejmują, że tak wiele zawierzonych im owieczek marnuje się w niewoli grzechów. Jeśli kapłani ci szczerze chcą naśladować Proboszcza z Ars, który żył przekonaniem, że "aby ludziom dobrze czynić, trzeba ich miłować" (por. Arch. Secr. Vat. t. 227, str. 1002), niechaj się badają, jaką to miłością kochają tych, których pieczę Bóg im zlecił i za których umarł Chrystus!
Jest prawdą, że wolność ludzka i niektóre sytuacje, niezależne od woli ludzkiej, mogą niekiedy zniweczyć wysiłki najświętszych mężów. Jednakże kapłan musi pamiętać, że na mocy niezbadanych zrządzeń Opatrzności Bożej wiekuisty los wielu dusz zawisł od jego gorliwości pasterskiej i od przykładu jego kapłańskiego życia. Czyż więc ta myśl nie zdoła zbawiennie wstrząsnąć letnimi, a gorliwych robotników Chrystusa pobudzić do żarliwszych wysiłków?