Cóż można wtedy zrobić ze słowami o piekle innego, jak wyśmiać? Cóż można wtedy zrobić z pytaniem o życie wieczne, jak powiedzieć: nie wierzę?
Wracam do krótkiej i niemal niezauważonej w Polsce wizyty papieża Franciszka w Fatimie. Sto lat minęło od objawień w Fatimie. Wiek, który minął, to wiek wojen i przemocy, nie tylko w miejscach o których pamiętamy, także w wielu tych, które umykają nam z oczu. To wiek kontrastów: wielkiego rozwoju i dramatycznej nędzy. Ale chyba przede wszystkim to wiek, w którym bardzo trudno jest o nadzieję. I to zarówno tam, gdzie odbierają ją warunki życia i przemoc, jak i tam, gdzie niszczy ją pustka i brak więzi. Między ludźmi i z Bogiem.
W homilii podczas Mszy św. kanonizacyjnej papież powiedział, że Bóg nas stworzył rzeczywiście jako nadzieję dla innych, nadzieję realną i możliwą do spełnienia w zależności od stanu życia każdego. „Prosząc” i „wymagając” od każdego z nas wypełniania obowiązków swego stanu. Niebo uruchamia tutaj prawdziwą i w pełnym tego słowa znaczeniu mobilizację powszechną przeciwko tej obojętności, która oziębia nam serce i pogłębia naszą krótkowzroczność. Jesteśmy, mamy być, nadzieją dla innych. Jesteśmy, mamy być, nadzieją dla świata. To nie jest zadanie ponad nasze siły. To nie jest zadanie, które wymaga zbyt wiele. Wymaga – bagatela – wypełnienia obowiązków swego stanu. W domu. W rodzinie. W pracy. We wspólnocie. W Kościele. Wobec ludzi nam powierzonych, tych którzy zostali nam dani, byśmy ich karmili nadzieją. Ludzi, którzy zostali nam dani, by podjąć o nich walkę.
Sposoby tej walki mogą być różne. Jednym z nich jest ten, który podjęły kanonizowane dziś dzieci: droga modlitwy za grzeszników. Modlitwy za tych, którzy najbardziej potrzebują Bożego miłosierdzia, za tych, którzy wrócić już – być może – sami nie potrafią. Być może ich nadzieja utonęła gdzieś w bezradności wobec siebie i życia. Być może są od jej utraty o krok...
O czułości Boga, o Jego miłosierdziu, papież Franciszek mówi chyba zawsze. To jedno wielkie wołanie, że jest nadzieja, że zawsze istnieje droga powrotu. Zawsze (!) Przez wiele lat straszono piekłem. Papież nie neguje tej rzeczywistości. Ale nie straszy. Mam głębokie przekonanie, że strach dziś już nie działa. Nie, nie tylko dlatego, że straszenie irytuje. Nie tylko dlatego, że łatwo go dziś wyśmiać i znaleźć w tym poparcie. Przede wszystkim dlatego, że żadne straszenie potępieniem nie pomoże, jeśli człowiek nie widzi dla siebie innej drogi. Jeśli się tak w życiu zaplątał, że nie przypuszcza, że jest dla niego wyjście. Jeśli nie wierzy, że Bóg mu przebaczy. Jeśli jest przekonany, że musi zasłużyć, że musi się zmienić, ale nie potrafi. Jeśli sam w swoim sumieniu się potępił. W skrócie: jeśli jego nadzieja jest niemal umarła.
Cóż można wtedy zrobić ze słowami o piekle innego, jak wyśmiać? Cóż można wtedy zrobić z pytaniem o życie wieczne, jak powiedzieć: nie wierzę? Człowiek może żyć tylko wtedy, jeśli przyszłość jawi mu się jako rzeczywistość pozytywna – zauważył kiedyś Benedykt XVI. Człowiek musi mieć nadzieję. Życie z perspektywą piekła, wziętą na poważnie, jest niemożliwe. Ale śmierć przecież niczego w tej sytuacji nie załatwia: umiera tylko ciało, w dodatku nie na zawsze, bo kiedyś zmartwychwstanie. Dusza w ogóle jest nieśmiertelna. Bez nadziei na Boga z tej klatki nie ma ucieczki, a wieczność staje się przekleństwem. Jest tylko jedno, złudne ale skuteczne wyjście: wybór niewiary. Często wówczas: agresywnej niewiary.
Chyba że gdzieś pojawi się choć cień nadziei. Czyjeś słowo. Gest czułości. Czyjaś wyciągnięta ręka. Strach, który pogrzebał człowieka na dnie rozpaczy, jakby się rozrzedza. Przebija się odblask światła.
Bóg stworzył nas rzeczywiście jako nadzieję dla innych. Mamy być świadkami nadziei. Świadkami Jego miłości, świadkami Jego miłosierdzia, świadkami Jego czułości. Bóg wchodzi przez najmniejszą pozostawioną mu szczelinę, przez najdrobniejsze pęknięcie, przez jedno: „a może?” Z całą mocą biegnie na ratunek. Czasem trzeba więcej... ale czasem wystarczy, byśmy stali się akuszerami pęknięcia, które stworzy szczelinę. To może wystarczyć, by człowiekowi zajaśniało światło życia.
Niebo uruchamia tutaj prawdziwą i w pełnym tego słowa znaczeniu mobilizację powszechną przeciwko tej obojętności, która oziębia nam serce i pogłębia naszą krótkowzroczność. Tylko czy zechcemy posłuchać?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.