Tłumaczenie bezpośrednich odpowiedzi papieża Benedykta XVI na pytania podczas
spotkania z biskupami USA, 16 kwietnia w bazylice Niepokalanego Poczęcia NMP w
Waszyngtonie
2. Ojca świętego zapytano o „pewien milczący proces”, w którego wyniku katolicy zarzucają praktykę wiary, niekiedy na mocy wyraźnej decyzji, ale znacznie częściej cicho i stopniowo oddalają się od udziału we Mszy św. i od utożsamiania się z Kościołem. - Z pewnością wiele z tego wszystkiego zależy od stopniowego kurczenia się kultury religijnej, niekiedy porównywanej pejoratywnie do „getta”, co mogłoby wzmocnić udział i utożsamianie się z Kościołem. Przed chwilą powiedziałem, że jednym z wielkich wyzwań, stojących przed Kościołem w tym kraju, jest sprawa pielęgnowania tożsamości katolickiej opartej nie tyle na elementach zewnętrznych, ile raczej na sposobie myślenia i działania, zakorzenionym w Ewangelii i wzbogaconym u podstaw o żywą tradycję Kościoła. Temat wyraźnie łączy w sobie takie czynniki, jak indywidualizm religijny i skandal. Ale przejdźmy do sedna sprawy: czy wiara nie może przeżyć, jeśli nie jest karmiona, jeśli nie „działa przez miłość” (Gal 5,6). Czy ludzie mają dzisiaj trudności ze spotkaniem Boga w naszych kościołach? Czy nasze przepowiadanie traci może własną sól? A może należałoby to przypisać faktowi, że wielu zapomniało lub wręcz nigdy się nie nauczyło, jak modlić się w Kościele i nim?
Nie mówię tu o osobach, które opuściły Kościół w poszukiwaniu subiektywnych „doświadczeń” religijnych; jest to temat duszpasterski, który należy podjąć we właściwym zakresie. Myślę, że mówimy o osobach, które pozostały na ulicy, nie odrzucając świadomie wiary w Chrystusa, ale które – z różnych powodów – nie otrzymały żywotnej siły liturgii, sakramentów, kaznodziejstwa. A jednak wiara chrześcijańska, jak wiemy, jest zasadniczo kościelna i bez żywej więzi ze wspólnotą wiara jednostki nigdy nie będzie wzrastać aż do dojrzałości. Wracając do sprawy świeżo dyskutowanej: wynikiem tego może być milcząca apostazja.
Pozwólcie mi zatem poczynić dwa krótkie spostrzeżenia na temat „procesu porzucania”, które – mam nadzieję – pobudzą do dalszych przemyśleń. Po pierwsze, jak wiecie, coraz trudniej jest rozmawiać w społeczeństwach zachodnich w sposób rozsądny o „zbawieniu”. Niemniej jednak zbawienie – wyzwolenie z rzeczywistości zła oraz dar nowego i wolnego życia w Chrystusie – jest w samym sercu Ewangelii. Musimy odkryć na nowo, jak już powiedziałem, nowe i porywające sposoby dla głoszenia tego przesłania i obudzenia pragnienia owej pełni, którą tylko Chrystus może dać. To w liturgii Kościoła, przede wszystkim w sakramencie Eucharystii rzeczywistości te przejawiają się najsilniej i są przeżywane w istnieniu wiernych; być może jest jeszcze wiele d zrobienia, aby urzeczywistnić wizję Soboru na temat liturgii jako zadania kapłaństwa wspólnego i jako zapału na rzecz owocnego apostolstwa na świecie.
Po drugie, musimy przyznać z troską prawie całkowity zanik poczucia eschatologicznego w wielu naszych społeczeństwach tradycyjnie chrześcijańskich. Jak wiecie, podniosłem ten problem w encyklice „Spe salvi”. Niech wystarczy stwierdzenie, iż wiara i nadzieja nie są ograniczone do tego świata: jako cnoty teologalne łączą nas one z Panem i prowadzą do spełnienia przeznaczenia nie tylko naszego, ale także całego stworzenia. Wiara i nadzieja stanowią natchnienie i podstawę naszych wysiłków a rzecz przygotowania się na nadejście Królestwa Bożego. W chrześcijaństwie nie może być miejsca na religię czysto prywatną: Chrystus jest Zbawicielem świata i my jako członkowie Jego Ciała i uczestnicy Jego „munera” proroczego, kapłańskiego i królewskiego, nie możemy oddzielać naszej miłości do Niego od zaangażowania na rzecz budowy Kościoła i rozszerzania Królestwa. W miarę, jak religia staje się sprawą czysto prywatną, traci ona własną duszę.
Pozwólcie mi na zakończenie potwierdzić coś oczywistego. Pola są na dziś całkowicie gotowe na żniwa (por. J 4,35); Bóg nadal sprawia, że żniwo wzrasta (por. 1 Kor 3,6). Możemy i powinniśmy wierzyć, wraz ze zmarłym papieżem Janem Pawłem II, że Bóg przygotowuje nową wiosnę dla chrześcijaństwa (por. Redemptoris missio, 86). Tym, czego najbardziej potrzebujemy w tym szczególnym okresie dziejów Kościoła w Ameryce, jest odnowa tej gorliwości apostolskiej, która inspirowała w sposób aktywny jej pasterzy do szukania zagubionych, do opatrywania rannych i do umacniania słabych (por. Ez 34,16). To zaś, jak powiedziałem, wymaga nowych sposobów myślenia opartych na zdrowej diagnozie dzisiejszych wyzwań i na zaangażowaniu na rzecz jedności w służbie misji Kościoła wobec obecnych pokoleń.