Agresywny ateizm jest dziś podstawowym „znakiem czasu”, zaś Polakom zagraża kult pychy – uważa ks. prof. Jerzy Szymik, teolog, eseista i poeta. Jego zdaniem część mediów „diabelsko inteligentną” pracą stara się zniweczyć wysiłki Kościoła.
Czy jakieś pozytywy też Ksiądz w naszych czasach dostrzega?
– Bardzo dużo. W sumie znacznie więcej niż ciemności. Na pierwszym miejscu wymieniłbym papiestwo. To jedyna instytucja, która za mojego życia nigdy się nie skompromitowała. Papiestwo to wielkie, jasne światło dla wszystkich ludzi dobrej woli, nie tylko dla katolików i chrześcijan. Ale jednak katolicyzm najbardziej korzysta z owocu swojej ciężko okupionej wierności skale świętego Piotra. Wydawało się to całymi trudnymi epokami nie opłacać. Aż tu nagle, w centrum ponowoczesnej płynności, opoka okazuje się opoką – czymś na czym można oprzeć nadzieję na przyszłość świata. Czy to jest Benedykt XVI z głębią i odwagą swojej przenikliwej teologii, czy Jan Paweł II z niesłychanie nośną ewangelizacyjnie postawą życiową i charyzmatycznym stylem nauczania, czy to jest bezwzględnie wierna Chrystusowi melancholijna subtelność Pawła VI czy przemądra dobroć Jana XXIII – papiestwo jest najjaśniejszym dziś znakiem czasu, od wielu dziesięcioleci. Drogowskazem epoki. Kefasem, czyli skałą.
W ostatnich latach spektakularnym znakiem czasu była też śmierć błogosławionego Jana Pawła II. Myślę, że właśnie odejście papieża i tamten czas, rok 2005, był rokiem decydującej przemiany, jakiegoś przełomu. Z pewnym uproszczeniem: całe lata 90. królowała w mediach, w kulturze właściwie jedna „bezalternatywna”, wydawało się, opcja; dyktat jednej strony. Wydawało się, że tak „musi być”, bo taka jest prawda o naszej rzeczywistości i naszej drodze. A tymczasem rok 2005 okazał się przebudzeniem duchowym o dalekosiężnych, jak przewiduję, skutkach. Jak dwadzieścia pięć lat wcześniej polski sierpień. Policzyliśmy się, jego śmierć nam na to pozwoliła. Poznaliśmy i swoją liczbę i swoją duchową moc. I raz jeszcze uwierzyliśmy w jego „nie lękajcie się”... Ziarno pszeniczne, obumierając, przynosi największy owoc... Oto „co może jeden człowiek, i jak działa świętość”, jak to genialnie wyraził Miłosz w „Odzie na osiemdziesiąte urodziny Jana Pawła II”.
A trzeci jasny znak czasu – wymienię trzy dla równowagi z tamtymi trzema mrocznymi – niezwykle mnie pocieszający we wszelkich frustracjach, to nowoczesne formy dobra, współgenerowane przez przemiany mentalnościowe i technologiczne. To cudowne, nie tylko w Polsce, zjawisko: wystarczy, że w telewizji czy radiu powiedzą, że dziewczynka uległa ciężkiemu wypadkowi i że trzeba 100 tys. na operację – jeszcze tej nocy pieniądze są. Tak dzieje się od lat, niezmiennie, to niesamowite. Ktokolwiek zaapeluje – Owsiak, Caritas czy anonimowy sołtys anonimowej wsi – to, w sytuacji powodzi na Śląsku czy tajfunu gdziekolwiek na świecie, rusza natychmiast wielka, powszechna pomoc, bo ludzie chcą i umieją dawać. Znieczulica i materializm nas nie przeżarły. Co ciekawe i bardzo jasne: wydaje mi się, że obecne pokolenie ludzi młodych jest znacznie lepsze od mojego jeśli chodzi, na przykład, o zaangażowanie w wolontariat. Widać to wśród studentów. Oni są w stanie bezinteresownie poświęcać czas, dawać zdrowie i swoją bezcenną młodość poharatanym bliźnim, pomagać w hospicjach. Owszem, muszę nieraz „zmuszać” moich studentów do wysiłku intelektualnego, ale nie do tego, żeby chodzili z zupami do okolicznych babć. To robią sami. I takiego dobra – często cichego, dyskrecja należy do natury dobra – jest naprawdę niemało.
Wspomniał Ksiądz, że znaki dobra to swoista terapia, która pomaga mu wyjść frustracji. Jakie mianowicie przeżywa Ksiądz frustracje?
– Normalne, płynące z miłości. Kocham mój świat i bardzo mi na nim zależy – na moich bliźnich, braciach i siostrach. Pracuję poza parafią, na uczelni, a powołanie i naturę mam frontowego duszpasterza. Pracuję ze studentami i boję się o nich. To jest moja podstawowa frustracja.
Bo ten świat jest taki zły?
– Nie, nie, on jest trochę dobry, trochę zły... Już wyjaśniam. Kiedy jako młody wykładowca (pamiętam nawet kolor nieba nad Lublinem w tamtej chwili) po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego jaką mam władzę nad mózgiem dwudziestoletniej dziewczyny, włosy stanęły mi dęba po cebulki. Od poczucia odpowiedzialności. Od lęku bym się nie okazał szarlatanem, ale bym był mistrzem prowadzącym do Mistrza. Bo część młodych ludzi jest w rękach szarlatanów, co źle rokuje. Młody człowiek nie bardzo ma jak się bronić.
Są w rękach szarlatanów, bo nie mają rodziców, chociaż formalnie ich mają?
– Uderzenie w rodzinę jest skuteczne, niestety. Pokolenie bez ojców jest tragedią, ofiary są tu często nie do odratowania. Oczywiście, Bóg potrafi pisać prosto na liniach krzywych, powtórzmy, i On umie wyprowadzić ze wszystkiego dobro. Ufam Mu, On jest Panem historii... Ale też my naprawdę jesteśmy wolni, to nie jest żart Pana Boga. Możemy ten świat wysadzić w powietrze, albo pomóc Mu go zbawić. A tymczasem inżynieria społeczna, praca nad mózgami młodych ludzi idzie pełną parą... Rozmawia pan z systematycznym i uważnym czytelnikiem niejednego tytułu prasowego, portalu... Pozwoli pan, że z kilku racji, pominę tytuły.
I cóż ksiądz, teolog, poeta odnajduje w tychże?
– Mało poezji, jeszcze mniej teologii i sporo ciężkiej roboty, diabelsko inteligentnej, żeby zniweczyć pracę Kościoła.
A ta robota to?
– Systematyczna inżynieria, praca nad dwudziestokilkulatkami. Nad ich sercami i mózgami.
A efektem ma być nowy człowiek?
– Tak. Nowa kobieta, nowy mężczyzna. Bolszewicy nad tym pracowali, nazizm też. Nad nowym człowiekiem, który byłby głęboko, fundamentalnie skonfliktowany z chrześcijaństwem. W tym sensie jest to praca demoniczna. Nie mam narzędzi, żeby zbadać skuteczność takiego działania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.