W obronie świętego Jana Pawła Wielkiego – po dwóch tygodniach

Nie ślepa miłość, ale fakty bronią kardynała Karola Wojtyłę.

Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Nie wolno tak sprawy zostawić. Mijają dwa tygodnie od emisji oskarżycielskiego filmu Marcina Gutowskiego poświęconego rzekomym zaniedbaniom kardynała Karola Wojtyły w sprawie księży wykorzystujących seksualnie dzieci. Pisałem wtedy, że co innego intencjonalnie, świadomie i dobrowolnie wybrać zło – także przez zaniedbanie – co innego popełnienie błędu; Kościół mówiąc o winie zawsze jedno od drugiego rozróżnia. Wskazywałem na odmienny od dzisiejszego kontekst kulturowy, prawny i polityczny tamtych wydarzeń. Wyraziłem też opinię, że na temat rzetelności poczynionych przez autora filmu badań (tudzież autora książki) wypowiedzieć się powinni specjaliści. No i wypowiedzieli się. Teraz, po dwóch tygodniach, widać jeszcze wyraźniej, jak grubymi nićmi szyte były oskarżenia pod adresem przyszłego papieża.

Insynuacje a fakty

Przede wszystkim stało się już jasnym, że w jednym z przypadków, ks. L., sprawa została załatwiona wręcz wzorcowo – szybka reakcja, proces cywilny, proces kościelny zakończony zaniechaniem wymierzenia dodatkowej kary (po odbyciu kary więzienia) i ostrożne, stopniowe powierzanie obowiązków kapłańskich niezwiązanych z kontaktem z dziećmi. Co zresztą w dużej mierze już wiadome było przed projekcją oskarżycielskiego filmu. Czynienie zarzutu kardynałowi Wojtyle, jakoby w tej sprawie nie reagował właściwie na ujawniony przypadek, jest w kontekście faktów zupełnie niezrozumiałe. W pozostałych dwóch wypadkach – ks. Sg i ks. Sd – podstawy do oskarżeń są co najmniej kruche.

Pierwszy z nich, nie będący kapłanem archidiecezji krakowskiej, po pierwszych w zasadzie doniesieniach na temat jego zdrożnego postępowania, został z pracy w archidiecezji usunięty, a jego sprawa na gruncie kościelnym powinna toczyć się już poza archidiecezją krakowską. Podejrzenia, że wiedziano już o czymś wcześniej, bo często przenoszono go z parafii do parafii nie wytrzymują krytyki o tyle, że znane są powody tych przenosin: konflikty z kolejnymi proboszczami tudzież zaognianie stosunków z miejscowymi władzami (przypomnijmy: generalnie walczącymi z Kościołem). A ks. Sd… Oskarżenia pod jego adresem zawarte w teczkach IPN zdają się dotyczyć nie pedofilii, a homoseksualizmu. Nie ma się czym szczycić, ale sugerowanie w tym kontekście, ze Kardynał ukrył tego księdza (nota bene współpracownika SB) za granicą z powodu pedofilii do teza grubymi nićmi szyta. O sugestii, że Karol Wojtyła był protegowanym rzekomego seksualnego drapieżcy – kard. Adama Sapiehy – już nawet nie mówmy, bo takich donosów pod adresem tego ostatniego nawet ówczesne służby nie wzięły na serio.

Takie na dziś znamy fakty. Na podstawie takich właśnie faktów padły pod adresem kardynała Karola Wojtyły owe bardzo poważne oskarżenia. Dwa tygodnie temu mogliśmy być zwiedzeni zręczną narracją i komentarzami różnych „autorytetów”. Dziś już wiemy nie tylko jak słabe były ku tym oskarżeniom podstawy, ale także jak skrzętnie w oskarżeniach marginalizowano to wszystko, co świadczyło o prawości działań przyszłego papieża.

Niewiarygodny oskarżyciel

Ale to nie wszystko. Dwa tygodnie temu można było napisać tylko, że akta SB to trudne w interpretacji i dlatego słabo nadające się do formułowania jednoznacznych twierdzeń źródło poznania prawdy o Polsce przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Te dwa tygodnie wystarczyły, by dowiedzieć się też o innych manipulacjach oskarżyciela kardynała Karola Wojtyły. Wiemy już na przykład, że autor filmu wbrew sugestiom w ogóle się o dostęp do kościelnych archiwów nie starał. Przynajmniej nie oficjalnie. Nie musiał, OK. Ale czemu takie wrażenie starał się wywołać? Po drugie zaś, autorytetem mającym poświadczyć winę Karola Wojtyły jest w filmie niejaki Rembert Weakland. Arcybiskup Milwaukee w latach 1977–2002, były opat. Pięknie? Nie dowiedzieliśmy się tylko, że znany z licznych skandali obyczajowych, w końcu także finansowego. Drobiazgi? Może gdyby nie chodziło o oskarżanie – tak. Ale te niby drobiazgi posłużyły autorowi filmu do namalowania obrazu złego, ukrywającego pedofili Kościoła. Widać że nie tylko opisując konkretne winy żongluje faktami tak, by pasowały pod jego tezy. Tworzy też w ten sposób złowieszcze tło dla swojej narracji. 

Wszystko to pokazuje, że formułując swoje oskarżenia autor filmu jest zwyczajnie niewiarygodny. Jak każdy naciągający fakty pod swoje tezy propagandzista. Ufać mu? Skoro nie w jednej sprawie wodzi odbiorców za nos?

Mierzenie dzisiejszą (niekoniecznie najmądrzejszą) miarą

Dwa tygodnie temu pisałem też (jak potem wielu innych), że nie można patrzyć na działania kardynała Karola Wojtyły pomijając kontekst historyczny w którym działał. Nie chodziło mi tylko o to, że były to czasy, kiedy komuniści wszelkimi sposobami starali się zwalczać Kościół, co powinno przecież wpływać na ocenę wiarygodności doniesień o czynach niektórych księży i tłumaczyć nie zawsze natychmiastowe reakcje. Chodziło też o atmosferę tamtych czasów dotyczącą wstydliwości i seksualności. Dwie sprawy, o których wtedy nie pisałem, chciałbym teraz koniecznie w tym kontekście zauważyć.

Po pierwsze, kary cielesne w szkole... Starsi je pamiętają, prawda? Nie wiem kiedy ich „szkolna kariera” się skończyła, ale dla mnie gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych. Przez moje pierwsze cztery lata w szkole bez przerwy ktoś dostawał od wychowawczyń „po łapach”. Mieliśmy się cieszyć, że linijką, nie drewnianym piórnikiem. Pamiętam jednak też straszenie, że „jak jeszcze raz”, to wtedy nie po łapach, ale ściągniesz spodnie i… No wiadomo. Po gołych pośladkach może nie boi bardziej ale „nauczka” większa, bo zdecydowanie większe jest upokorzenie. Nie wiem kiedy tego typu kara zniknęła ze szkół, ale kiedy byłem w młodszych klasach podstawówki ciągle jeszcze echo jej istnienia było dobrze słyszalne. Wcześniej – nie wiem do kiedy – była widać normą. Proszę pomyśleć: dziś to dla nas przejaw kompletnego barbarzyństwa. Tymczasem przez dziesięciolecia, a pewnie i dłużej, tak właśnie było: dzieci były nie tylko bite, ale upokarzane koniecznością wystawienia swojego gołego tyłka na widok publiczny…. W ilu wypadkach stosownie tej kary motywowane było lubieżnymi zapędami karzących nie chcę nawet myśleć. Mający dobrą pamięć jeden czy drugi film z tym problemem w tle pewnie kojarzą… Tymczasem taka kara była kiedyś normą. Tak na nią patrzono. Koniec i kropka.

Po drugie… Tego typu działania były nie tylko domeną wychowania – w domu, w szkole. Proszę znów pokojarzyć: co przechodził każdy osiemnastolatek płci męskiej wchodzący w dorosłe życie? Brawo: stawał prze komisja poborową. W moich czasach – pamiętny rok 1982 – już jakoś tam ubrany. Wcześniej jednak… Czyż nie było tak, że poborowy musiał paradować przed komisją jak go matka urodziła? Przed wojskowymi, mężczyznami, owszem. Ale też różnymi sekretarkami, pielęgniarkami – nieraz właściwie rówieśnicami tuż po pielęgniarskiej szkole… Jak dziś byśmy na to spojrzeli? Niejeden usłyszał pod swoim adresem jakie walory ma, jakich nie ma itd. itp… Państwo, wojsko - nie tylko polskie! - pokazywało w ten sposób młodemu mężczyźnie kim jest. Że jest niczym, że jest śmieciem, że może upodlić go kiedy chce i jak chce, więc ma się podporządkować i koniec, bo choćby gryzł, kopał i wył i tak nic to nie da. Typowe dla gwałcicieli, prawda? A społeczeństwo milczało uznając, że tak już widać musi być.

Obie sprawy są w moim przekonaniu ważnym kontekstem dla zrozumienia kwestii postrzegania wykorzystywania seksualnego w społeczeństwie polskim 50 lat temu. Przy okazji zaś powinny stać się przyczynkiem do wyrażania bardziej wyważonych opinii odnośnie do traumy osób wykorzystywanych i psychologicznej terapii jako jedynego sposobu radzenia sobie z nią.

Klakierzy w koleinach

Kiedy 20 lat temu Dan Brown opublikował swój „Kod Leonarda da Vinci” domagał się, by z tezami jego książki podjąć rzeczową dyskusję. Przypomnę, była to powieść (nie dzieło historyczne!) z takimi kwiatkami jak twierdzenie, że Jezus z Nazaretu miał dziecko z Marią Magdaleną, że Kościół koło IV wieku sfałszował Biblię, dopiero wtedy wymyślił bóstwo Chrystusa i temu podobne. O czym tu rzeczowo dyskutować? Równie dobrze można by, powołując się na dzieła Christiana Andersena, braci Grimm, Marii Konopnickiej czy Lucyny Krzemienieckiej - sporo tych autorów - rzeczowo dyskutować o istnieniu… krasnoludków. Mimo to niektórzy próbowali. Z Radą Naukową naszego episkopatu włącznie. A tezy Dana Browna, choć sprzeczne z elementarną i łatwo sprawdzalną wiedzą historyczną, zaczęły mimo to funkcjonować jako dowód na okłamywanie ludzi przez Kościół.

Z filmem Gutowskiego i książką Overebeecka stanie się pewnie podobnie: kto będzie chciał wierzyć, że Karol Wojtyła ukrywał pedofili, będzie na te prace się powoływał. Choćby 867 razy pokazywano zawarte w nich manipulacje, a nawet mocne dowody na nieprawdziwość zawartych w nich tez. Bo to, że ludzie wierzą w to, co chcą wierzyć, dotyczy nie tylko tych, którzy przekonani o niesłuszności zarzutów wobec Kardynała i Papieża w tej sprawie potrafili wyrazić tylko swoje oburzenie. Dotyczy też tych, którzy założywszy, że Kościół zawsze jest winny, nie chcą przyjąć do wiadomości, że przynajmniej w tym wypadku fakty oskarżeniom przeczą.

Niespecjalnie dziwi, kiedy taką postawę przyjmują ci, którzy z rożnych powodów z Kościołem katolickim się nie identyfikują. Już dawno z faktem różnych niesprawiedliwych ataków na Kościół z ich strony trzeba się było pogodzić. Boli jednak, i to bardzo, kiedy tak stawiają sprawę ludzie nie tylko deklarujący się jako wierzący, ale pretendujący wręcz do bycia dla innych drogowskazem. Reakcje wielu z nich na kolejne doniesienia są jak reakcje dobrze wytresowanego psa: do bólu przewidywalne. Do wywołania korzystnej dla oskarżycielskiej narracji reakcji wystarczy więc trącić odpowiednią strunę. Oni już z piedestału swojej moralnej wyższości zrobią swoje. Posuną się nawet do podważenia uczciwości jeszcze nie powołanej (!) komisji, która miałaby pod tym kątem przejrzeć kościelne archiwa. Rozumiem, istnieje coś takiego jak mechanizm zaprzeczania, wierzę, że pewnie istnieje coś takiego jak pragnienie ochrony instytucji. I zapewne faktycznie nikt, kto sam nie był wykorzystywany, nie jest w stanie zrozumieć bólu osób które tego doświadczyły. Tyle że dla oceny „winny – niewinny” podstawą muszą być nie psychologiczne mechanizmy, ale fakty. I tych podpisując się pod oskarżeniami, nigdy nie należy ignorować.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg