Łatwo oburzyć się, skrytykować i się odciąć. Znacznie trudniej przyznać, że winni to moi bracia.
Franciszek wraca już do Watykanu. Nie będzie chyba przesadą jeśli powiem, że jego pielgrzymka do Irlandii była najtrudniejszą z tych, które podczas swojego pontyfikatu odbył. Przybywał do Irlandii z okazji pięknego wydarzenia – IX Światowego Spotkania Rodzin. Ale w tle był skandal związany z całkiem nieewangelicznym sposobem postępowania części tamtejszego duchowieństwa i osób konsekrowanych. I chodzi o cały niemal wiek XX.
W mediach koncentrowano się na nadużyciach z zakresu szóstego przykazania, trzeba jednak też pamiętać o oskarżeniach, jakoby kościelne instytucje tego kraju były odpowiedzialne za nieludzkie traktowanie samotnych matek, którym odbierano dzieci, a nawet te dzieci mordowały. W te pierwsze nie wątpię, jednak skala zjawiska wydaje mi się mocno przesadzona. Dziś w Irlandii mieszka niespełna 5 milionów ludzi, na początku lat 60. ubiegłego wieku nie było ich nawet 3 miliony. Mówienie papieżowi – jak to miało miejsce podczas jego spotkania z ofiarami pedofilów - że chodzi o „co najmniej 100 tysięcy dziewcząt – matek” oddzielonych od swoich dzieci nie brzmi prawdopodobnie. Zwłaszcza że wedle znanych danych przez azyle dla samotnych matek w ciągu 150 lat ich istnienia nie tylko w Irlandii, ale i Wielkiej Brytanii przewinęło się w sumie 30 tysięcy osób.
Zaś co do morderstw dzieci... Jeśli liczba zmarłych w takich ośrodkach dzieci była znacząco większa niż średnia umieralność niemowląt i starszych dzieci w tym czasie, to oczywiście można takie pytanie stawiać. Jednak do stawiania tezy o celowych zaniedbaniach czy nawet działaniach droga powinna być daleka.
Problemy o których wspomniałem, jasno pokazują, dlaczego uważam tę pielgrzymkę za najtrudniejszą w całym pontyfikacie papieża Franciszka. Ojciec święty musiał zmierzyć się ze wstydem za postępowanie współbraci w wierze; nie odciąć się od irlandzkiego Kościoła, a jednocześnie milczeniem o problemie nie rozsierdzić jego przeciwników. Nie mógł chwalić tamtejszego Kościoła, ale nie miał za co chwalić irlandzkiego społeczeństwa, które ostatnio zdecydowało o ułatwieniach w zabijaniu nienarodzonych czy o legalizacji związków jednopłciowych. Zdecydowanie nie wypadało mu wchodzić w rolę pouczającego nauczyciela. Mógł wystąpić tylko jako pokorny świadek; nie przemilczeć problemów, a jednocześnie skoncentrować się na dobru. I tak to chyba próbował zrobić, ale w moim odczuciu nie wyszło mu to zbyt dobrze. Chyba trzeba było lepiej wykorzystać fakt, że przecież nie przybył tylko do poranionego grzechami irlandzkiego Kościoła, ale także na spotkanie rodzin z całego świata. Niestety, wyszło jak wyszło. Niemrawo i dość defensywnie. Po ludzku oczywiście, działania Bożej łaski w sercach poszczególnych ludzi nie jestem w stanie zobaczyć. Ale kto uważnie słuchał papieża, usłyszał też jego wezwanie, by wiernie trwać przy Bożych wartościach, na przekór temu, co niesie ze sobą świat.
W homilii podczas Mszy kończącej IX Spotkanie Rodzin, wpisującej się tematyką w tę „defensywność” papieskiej obecności w Irlandii (mowa w niej było o trudzie, jaki nieraz niesie ze sobą trwanie przy Chrystusie) pojawiło się bardzo mocne i ważne przypomnienie. Papież nawiązując do II czytania mówił:
W drugim dzisiejszym czytaniu św. Paweł mówi nam, że małżeństwo jest udziałem w tajemnicy odwiecznej wierności Chrystusa dla swej oblubienicy, Kościoła (por. Ef 5,32). Jednak ta nauka, choć wspaniała, może się wydawać komuś „twardym słowem”. Ponieważ życie w miłości, tak jak Chrystus nas umiłował (Ef 5,2), wiąże się z naśladowaniem Jego ofiary z siebie samego, wiąże się z umieraniem dla siebie, by odrodzić się do wspanialszej i bardziej trwałej miłości. Tylko ta miłość może ocalić świat od niewoli grzechu, od egoizmu, od chciwości i obojętności wobec potrzeb tych, którym się mniej poszczęściło. To jest miłość, którą poznaliśmy w Jezusie Chrystusie. Ucieleśniła się ona w naszym świecie za pośrednictwem rodziny, i poprzez świadectwo rodzin chrześcijańskich w każdym pokoleniu ma moc przełamać wszelkie bariery, aby pojednać świat z Bogiem i uczynić z nas to, do czego jesteśmy od zawsze przeznaczeni: jedną rodziną ludzką, żyjącą razem w sprawiedliwości, świętości i pokoju.
Nawet zawodowi krytycy Franciszka powinni to zauważyć. Wyraźnie jest tu mowa o Chrystusowym zamyśle nierozerwalności małżeństwa, które obrazuje przecież wieczną miłość Boga do Kościoła, Jego ludu. To nie jest uleganie wpływom świata. To ciche, pokorne przypomnienie drogi, którą powinni kroczyć uczniowie Chrystusa. I myślę, że dla wszystkich, w różnych okolicznościach zasmuconych grzechem swoich braci, to jedyny sensowny kierunek. Krytyka, ostre słowa, odcinanie się, dobre są dla tych, którzy spotkanie z żywym Panem zastępują przyjęciem „chrześcijańskiej ideologii”. Odpowiedzią, jaką prawdziwy uczeń daje w takich sytuacjach, jest wierne trwanie w miłości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.