Kościół angolijski jest najstarszym Kościołem Czarnej Afryki. Kościołem,
którego żywotność i wiarygodność dała o sobie znać w tragicznych czasach,
trwającej ponad 40 lat, wojny domowej. 40 zabitych misjonarzy, 70
uprowadzonych, dziesiątki wydalonych z kraju.
- Wszystkie ugrupowania, o których Ojciec mówi, były komunizujące, co je różniło?
Stanisław Wróbel CSsR: FNLA szybko zniknął ze sceny politycznej. NPLA cały czas pozostał bardzo komunizujący i był popierany przez Związek Radziecki oraz kraje satelitarne, w tym szczególnie Kubę. Komunizująca na początku UNITA ostatecznie zwróciła się o pomoc do przeciwnego obozu, czyli USA i RPA, skąd wojska przyszły także do Angoli. Większość żołnierzy pochodziła jednak z Kuby. Również wszystkie czołowe pozycje kierownicze w fabrykach, urzędach, instytucjach były w rękach Kubańczyków. Raz po raz zawierano jakieś porozumienia, jednak prawdziwy proces pokojowy rozpoczął się dopiero w kwietniu 2002 r.
- Po chwilach spokoju rozpoczynały się jeszcze bardziej bezwzględne walki, które nie oszczędzały nikogo. Cierpiała bardzo ludność cywilna.
Stanisław Wróbel CSsR: Pytałem, ilu ludzi zginęło w czasie tej wojny. Współbracia powiedzieli, że miliony. Walka w Mawinga w 1977 r. uważana jest za największą bitwę, jaka po II wojnie światowej odbyła się na świecie. Zginęło tam 20 tys. żołnierzy z jednej i z drugiej strony. Była to więc wojna bardzo okrutna. Mówiło się także, że NPLA zabija ludzi nocą, a UNITA dniem. Jedni i drudzy nie liczyli się z jakimikolwiek zasadami humanitarnymi. Ludność cywilna była mordowana, uprowadzana, prześladowana. Niemożliwa była również jakakolwiek komunikacja, ponieważ miasta pozostały w rękach NPLA, natomiast reszta kraju, który jest cztery razy większy od Polski, była w rękach UNITA. Bojówki atakowały każdy pojazd, który się pojawił. Świadczą o tym wraki spalonych samochodów leżące na poboczach. Praktycznie nie istnieje żaden dom, który nie byłby uszkodzony.
Kolejnym problemem są miny. One sprawiają, że wielu pól wciąż nie można uprawiać. Widać bardzo dużo ludzi bez rąk, bez nóg. Odwiedzaliśmy kilka zakładów, które produkują protezy. Prosperują doskonale, ponieważ jest to pierwsza pomoc, której ci ludzie potrzebują. Ale też są zajazdy, gdzie jest sprzęt ciężki do odminowywania terenów, pól uprawnych, dróg. I na szczęście to się robi. Ileż ten kraj musiał zapłacić, żeby kupić miny? Teraz płaci ogromne pieniądze, by je usunąć. To są właśnie konsekwencje wojny.
- Jak ludzie wspominają ten dramatyczny czas?
Stanisław Wróbel CSsR: Opowiem historię, która w 1994 r. wydarzyła się w Huambo. Wtedy na nowo rozpoczęła się wojna. Miasto było opanowane przez NPLA i zaatakowały go bojówki UNITA. W naszym domu formacyjnym zgromadzili się wszyscy współbracia razem ze studentami oraz wielu świeckich, którzy uważali, że tu będzie im łatwiej przeżyć, że będzie bezpieczniej. Dom był dość solidnie zbudowany. Leżał w centrum miasta. Zaczęto tak bombardować, że na podwórku leżało kilkadziesiąt centymetrów łusek i odłamków różnych pocisków, granatów, bomb. Dom był pod obstrzałem dzień i noc przez 57 dni. W sumie mieszkało w nim 51 osób. Tylko raz dwie z nich odważyły się wyjść po wodę. Natychmiast zginęły. Reszta cały ten czas siedziała w środku. Moi współbracia mówią, że przeżyli cudem. Kilka dni przed atakiem jeden z naszych księży pojechał na targ i kupił worek kukurydzy. Nie wiadomo, po co, bo nie było takiej potrzeby, coś go skłoniło i kupił. Tym workiem kukurydzy przez 57 dni żywiło się 51 osób. Podobno terror był tak wielki, że nawet niemowlęta nie płakały, ponieważ wyczuwały ogromne napięcie. Tę kukurydzę wydzielano każdemu po kilka ziarnek na dzień i w ten sposób ludzie przetrwali. Współbrat, który przeżył te chwile, opowiadał, że w dniu, w którym skończyła się kukurydza, skończyła się wojna. Jej dramat dotykał bezpośrednio każdego. To nie było tak, że wojna toczyła się gdzieś w lasach, ona dotykała ludzi w centrum miasta, w ich własnych domach.