Logika życia a spotkanie z Panem

Nawrócenie nie jest skutkiem naszych własnych przemyśleń, ale owocem Bożego działania.

3. PADNIĘCIE KRZYŻEM W UKORZENIU SIĘ

Ks. Stanisław Kudelski (1919 – 2004) pochodził z bardzo wierzącej rodziny, która co piątek klękała przed obrazem Najświętszego Serca Pana Jezusa, modląc się między innymi o łaskę oddania życia za wiarę lub w obronie Ojczyzny. Czworo z sześciorga dzieci wybrało służbę dla Pana Boga (Stanisław i Jan zostali kapłanami, a Teresa i Janina siostrami zakonnymi).

Na wieść o śmierci ks. Stanisława jeden z internautów tak o nim napisał: „Zawsze gotowy do pomocy swym wiernym. Nawracał ludzi na wiarę uśmiechem i dobrocią! Spowiadał w drodze, na ulicy – wszędzie, gdzie należało, bo wszędzie wypadało mu być kapłanem miłującego wszystkich Chrystusa Pana”.

Spełnione życie ks. Kudelskiego wynikało z autentycznej więzi z Jezusem, z wiary, która nie bała się ryzyka i lekcji upokorzenia, była wbrew logice tego świata. Ks. Stanisław przekonał się już na początku swego kapłaństwa, że nasze życie zaczęło się w Bogu i w Bogu się dokonuje. Siła i owocność naszego oddziaływania leży nie tam, gdzie nam się wydaje. Tak sam o tym mówił:

„Wojna się wreszcie skończyła. Zdałem już ostatnie egzaminy z teologii dogmatycznej. Byłem przekonany, że w rozmowie z niewierzącym poradzę sobie z obroną tajemnic naszej wiary. W czasie wakacji niemal każdego dnia udawałem się do baraków dla bezrobotnych, aby się zająć dziećmi tam mieszkającymi. Raz, gdy wracałem do domu, zaczepił mnie pijany, proponując, abym udał się do jego mieszkania i wypędził stamtąd szatana, bo jego pomocnicami są żona i córka, która dopiero wróciła z Niemiec, ale razem z chłopakiem, którego jeszcze nie poślubiła.

Chcąc jak najszybciej przerwać rozmowę, bezmyślnie obiecałem, że przyjdę nazajutrz, jak on wytrzeźwieje, a ja będę miał więcej czasu niż obecnie. Nie upierał się wcale. Odszedł powtarzając: „A więc jutro o tej samej porze”. Początkowo nie brałem tej obiecanki poważnie, ale w miarę zbliżania się terminu tej wizyty nie mogłem się wyzwolić od powracającej z uporem myśli, że będąc w sutannie nie mogę sobie pozwolić na okłamanie człowieka.

Nie pomogły samousprawiedliwienia, że ten pijak już na pewno nie pamięta naszej rozmowy, że nie jestem jego proboszczem, bo przyjąłem zaledwie święcenia diakonatu. Poszedłem, ale z wielkimi oporami.

Zapukałem do drzwi. Zastałem pokój wysprzątany, jak przed wizytą kolędową. Pani domu przywitała mnie bardzo uprzejmie oświadczając, że mąż ją zawiadomił o moim przyjściu. Nie tylko ona była ciekawa tego spotkania, bo zaczęli się schodzić sąsiedzi i sąsiadki, aby popytać Stasia Kudelskiego, jak mu się udało przeżyć okupację (…).

Gospodyni, bez ogródek wobec otoczenia, oznajmiła mi, że jej mąż, który mnie tu właśnie sprowadził, nie tylko jest alkoholikiem, ale co gorsza – bluźniercą w nic nie wierzącym. Mąż zakpił z księdza (…). Widać się zawstydził, bo na księdza czekał, ale jak zobaczył, że ksiądz nadchodzi, uciekł z domu. My z córką, jak ksiądz widzi, jesteśmy wierzące, wiszą święte obrazy na ścianach.

Po serdecznych wspominkach, gdy miałem dom opuścić, nagle stanął w drzwiach gospodarz i zaraz z progu, nim podaliśmy sobie ręce na przywitanie, tonem drwiącym zwrócił się do wszystkich gości: „Patrzcie, jaki ten księżulek słowny, zobaczymy, czy on we wszystkim jest taki solidny”. Mówiąc to chwycił kota z okna, i tak mi go podał niefortunnie, a może celowo, że zostałem lekko zadrapany. Na to czekał ten człowiek i z miejsca odsunął fajerki, pod którymi palił się ogień, proponując mi, abym kota wrzucił za karę do pieca.

Kiedy zdziwiony odpowiedziałem, że za żadne skarby tego nie uczyniłbym, on tonem kaznodziejskim zaczął przemówienie: „Patrzcie wszyscy, bo oto przed nami stoi człowiek lepszy od samego Boga. On kota nie mógłby wrzucić do pieca, a Pan Bóg człowieka gotów wrzucić w ogień piekielny i to na zawsze" .

Poczułem się jak bokser znokautowany już w pierwszej rundzie. Wydawało mi się, że własną nieporadnością kompromituję naukę Kościoła. Popatrzyłem na obraz Serca Jezusowego przypominając sobie, że Chrystus w objawieniach przyobiecał, że czcicielom Jego Serca da moc kruszenia zatwardziałych serc.

Panie Jezu – pomyślałem – ja już się z moją wiedzą teologiczną dosyć wygłupiłem, teraz kolej, abyś Ty zadziałał. Nie namyślając się padłem na ziemię, rozkładając na krzyż ramiona.

Towarzystwo rozbawione przyjęło widać tę scenę jako dalszy ciąg komedii, bo wyraźnie usłyszałem: „No, nie śmiejcie się, lepiej chodźmy już do domu". Gospodarz dotknął mego ramienia i cichutko szepnął: „Księże, niech ksiądz wstanie". Nie odpowiedziałem. Zerkałem spod ramienia czekając, aż ostatnia para nóg znajdzie się za progiem.

Wreszcie wstałem i zacząłem otrzepywać sutannę z kurzu. „Księże! Ja cię tu widziałem, jak się modliłeś krzyżem leżąc, ja naprawdę we wszystko wierzę”.

Wziął mnie za rękę i zaprowadził do małego pomieszczenia, które niegdyś było spiżarnią. Tam usiedliśmy na jego słomianym barłogu nic nie mówiąc. On płakał po swojemu i ja po swojemu. „Przyjdź do mnie jeszcze” – usłyszałem na pożegnanie. „Przyjdę” – odpowiedziałem, a gdy po kilku dniach stanąłem w progach jego domu, żona oznajmiła: „To ksiądz nie wie? Wczoraj był jego pogrzeb”.

[Ks. Stanisław Kudelski, Bezgrzeszne spowiedzi]

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama