GN z Ziemi Świętej: W Betlejem papież Franciszek nie dał się uwikłać w polityczny konflikt.
„Baba Francis, Baba Francis” – wiwatował po arabsku blisko dziesięciotysięczny tłum pielgrzymów na Placu Żłóbka w Betlejem. Chrześcijanie z Ziemi Świętej mimo dojmującego upału urządzili papieżowi prawdziwą fiestę. Radosne śpiewy ze stojącej po lewej stronie ołtarza estrady rozbrzmiewały już na wiele godzin przed uroczystą celebracją, a swoje apogeum osiągnęły gdy Franciszek pojawił się placu w swoim papamobile. Tak jakby tutejsza wspólnota chciała zrekompensować sobie niedosyt związany z krótkim czasem trwania tej pielgrzymki oraz faktem, że ojciec święty nie pojawił się w Nazarecie, gdzie był bardzo oczekiwany (zapowiedział, że wkrótce uda się tam z osobną pielgrzymką).
W swojej homilii papież nawiązał do cytatu z ewangelii świętego Łukasza: „A to będzie znakiem dla was, znajdziecie niemowlę…”. Zwrócił uwagę, że dla współczesnego człowieka dzieci są znakiem. Znakiem nadziei, znakiem życia, ale także znakiem „diagnostycznym”, pozwalającym zrozumieć stan zdrowia rodziny, społeczeństwa, całego świata. „Kiedy dzieci są przyjmowane, kochane, strzeżone, chronione - rodzina jest zdrowa, społeczeństwo staje się lepszym, świat jest bardziej ludzki” – mówił ojciec święty.
Co wynika z tej diagnozy? Nic dobrego. Dzieci cierpią głód, są molestowane, sprzedawane, zmuszone do pracy lub cierpienia losu uchodźców, daje się im broń do ręki – wyliczał papież najpoważniejsze grzechy współczesnego „cywilizowanego” świata wobec tych, którzy są jego nadzieją na przyszłość. „Z powodu tego wszystkiego wstydzimy się dziś przed Bogiem, Bogiem, który stał się dzieckiem” – ubolewał Franciszek.
Dziennikarze mieli możliwość obserwować zgromadzenie z wysokości otaczających plac budynków. Z tej perspektywy wrażenie było dość zaskakujące. Nastrój na samym miejscu celebracji w uderzający sposób kontrastował z tym jak wyglądało jego otoczenie. Mimo wszechobecnych „państwowych” dekoracji zgoła nieświątecznie. Rzucało się w oczy, że dla arabskich mieszkańców miasta był to zwyczajny, handlowy dzień. Zderzenie dwóch światów można było też zaobserwować w dość oryginalnych, obyczajowych obrazkach.
Wizyta papieża była przez większość mieszkańców Betlejem postrzegana bardziej jako fakt o wymiarze politycznym, niż religijnym. Jako wydarzenie, z którym związane są nadzieje na pokój. Bo choć w Betlejem od dawna nie padają strzały, to nikogo obecny stan nie satysfakcjonuje. Podczas spotkania z Mahmudem Abbasem, które poprzedziło Eucharystię na Placu Żłóbka Franciszek powiedział otwarcie, że on oczekuje od obu stron, by wykonały jakiś ruch i spotkały się w połowie drogi. Nie zajmując jednoznacznego stanowiska w odwiecznym sporze papież zauważył, że oba narody znajdują się w punkcie, z którego trzeba wyjść w kierunku pokoju, „z tą odwagą i stanowczością, jakie są niezbędne w przypadku każdego exodusu”. W międzynarodowej grupie dziennikarzy relacjonujących pobyt papieża w Betlejem poruszenie wykonał znaczący gest Franciszka. W drodze na plac zatrzymał się na chwilę przy murze stanowiącym tu zarówno realny problem, jak i wymowny symbol.
Palestyńczykom bardzo zależało, by dzisiejszą celebrację wpisać w kontekst polityczny. W tym celu nawet Dzieciątko Jezus widniejące na dekoracji betlejemskiego ołtarza artysta owinął w „arafatkę”. Ale papież nie tylko uniknął uwikłania, ale przeniósł dramat Ziemi Świętej w wymiar uniwersalny. W dzisiejszym przesłaniu Franciszka Betlejem nie jest bowiem ani palestyńskie, ani żydowskie. Jest miejscem narodzin Dzieciątka Jezus, który jest znakiem nadziei. Dla wszystkich.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.