Uważajcie na słowo Bóg, kiedy rozmawiacie z niewierzącym. Również ja byłem ateistą. Moje nawrócenie zaczęło się od przemiany języka – wyznaje Fabrice Hadjadj, francuski dramaturg i filozof o żydowsko-ateistycznym rodowodzie, od kilkunastu lat katolik i ojciec sześciorga dzieci.
Nawiązuje Pan również do paradoksu, o którym mówi św. Augustyn w Wyznaniach: „cóż właściwie mówią ci wszyscy, którzy o Tobie mówić usiłują! Lecz biada, jeśli się o Tobie milczy! Choćby najwięcej wtedy mówił człowiek, niemową jest”. W Pana przekonaniu wszystkie nasze refleksje na temat Boga muszą brać pod uwagę te słowa. Pisze pan: „nie da się mówić o Bogu niesłychanym, a zarazem nie można o Nim milczeć”...
W istocie. To właśnie wewnątrz tego napięcia: nie móc mówić i nie móc milczeć, padają słowa najgłębsze. Padają one w dwóch najbardziej ekstremalnych sytuacjach. W chwili modlitwy błagalnej, gdy ból ściska nam gardło, nie możemy już mówić, a zarazem z ust wyrywa się krzyk do nieba, nie możemy milczeć. To pierwsza sytuacja. A druga, to chwila dziękczynienia, modlitwa uwielbienia, w której modlący się człowiek uwielbia coś, co go przerasta. Wie, że ta modlitwa jest nie na jego miarę. Ale nie pyta się: czy moja modlitwa była wystarczająco dobra, godna... Ten kto uwielbia, zdaje sobie sprawę, że wszystko, co mówi jest nieskończenie nieproporcjonalne... A zatem są to słowa niewystarczające, niewspółmierne, które przyznają, że nie są na miarę sytuacji, a zarazem są to słowa prawdziwe, słowa głębokie, które sprawiają, że nie milczymy.
W swej książce przypomina Pan również, by nie wypowiadać imienia Boga nadaremno. Sugeruje Pan raczej, że mamy być nosicielami imienia Boga... Na czym to polega?
Jest to bardzo ciekawe. Bo to przykazanie, by nie brać imienia Boga nadaremno, wydaje się przeczyć wszystkim tym wezwaniom, by mówić o Bogu, świadczyć o Nim, być apostołem. Jednak celem przykazania jest krytyka paplania o Bogu. Widzimy to w krytycznej postawie Jezusa względem faryzeizmu, albo w wystąpieniu kard. Bergoglio na kongregacjach poprzedzających konklawe, kiedy powiedział, że Kościół nie może być sam dla siebie, że trzeba wyjść z narcyzmu teologicznego. O to tu chodzi. Język hebrajski używa w tym przykazaniu słowa „nieść”. Nieść imię Boga nadaremno. Nieść nadaremno, czyli w jakiś sposób delektować się, schlebiać sobie, zamiast nieść to imię, tak jak się niesie swój krzyż, jak tego, którego nosi się w swej krwi, jak przynieść kogoś na świat, w sensie narodzin. Tak używa tego czasownika Biblia. A zatem nieść nadaremno to znaczy nie widzieć, że za słowem Bóg stoi spotkanie, ożywienie, które nas niesie, niczym w ciąży.
A zatem w słowie Bóg chodzi o życie...
Oczywiście. Nazywanie Słowa Bożego słowem życia jest już pewnym cliché. Ale za tym cliché, kryje się coś bardzo głębokiego, z czego w dużej mierze nie zdajemy sobie sprawy. A to oznacza, że zanim zaczniemy mówić o Bogu, sami musimy słuchać, pozwolić by przeniknęło nas Jego słowo, które skądinąd się nam wymyka. To nam pozwoli przekazywać to słowo tak jak przekazuje się życie. Bo kiedy przekazuje się życie, to daje się coś, czego w istocie się nie rozumie.
Podobnie jest z przekazywaniem Boga. On nas rozumie, ale my Go nie rozumiemy. Znajomość Boga jest zawsze czymś żywym. I również Jego przekaz jest czymś żywym. Przekazujemy coś, co jest od nas większe, co nas przerasta. Dlatego świadek Boga ma zawsze w sobie coś śmiesznego, może jak klaun, który ubiera się w rzeczy, które są dla niego za duże. Bo i my jesteśmy nędzni tak jak inni ludzie, ale polecono nam przekazywać życie. Znamy to z rodzenia dzieci. Zdajemy sobie sprawę, że wciąż jesteśmy małymi chłopcami, trochę opóźnionymi, a stajemy się ojcami, powierzona nam zostaje ogromna odpowiedzialność, choć nie czujemy się kompetentni. Coś podobnego dzieje się z nami, gdy stajemy się chrześcijanami i odtąd mamy przekazywać słowo życia, choć nie mamy do tego specjalnych kompetencji. Żyjemy tak jak inni, pozostajemy na swym miejscu, chodzimy rano do sklepu, dostajemy czkawki, a mamy mówić o zmartwychwstaniu. Jest to dziwne. Ale jest to właśnie tak, jak z przekazywaniem życia.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
"Dar każdego życia, każdego dziecka", jest znakiem Bożej miłości i bliskości.
To już dziewiąty wyjazd Jałmużnika Papieskiego w imieniu Papieża Franciszka z pomocą na Ukrainę.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
„Organizujemy konferencje i spotkania pokojowe, ale kontynuujemy produkowanie broni by zabijać”.