Myślałem, że w dzisiejszym komentarzu napiszę o porannej Mszy św. I o homilii Papieża poświęconej Krzyżowi i objawieniom w Lourdes. A nawet powymądrzam się trochę na temat spotkania Papieża z francuskim episkopatem. Padło tam tyle ważnych słów, że jeszcze przez wiele tygodni będzie co rozważać i komentować.
Ale wszystkie poukładane myśli uleciały, kiedy wieczorem zobaczyłem Benedykta XVI klęczącego przez Najświętszym Sakramentem. Bez słów. Ponad 150 – tysięczny tłum również zamilknął. Chyba nawet ceremoniarze zaczęli się niecierpliwić, bo w końcu do zastygłego w modlitwie Papieża podeszło dwóch ministrantów, którzy dali znak, że „pora wstawać”. Papież usiadł na tronie i zaczął mówić. Ale mimo kolejnych słów, cisza trwała dalej. – Panie Jezu, Ty jesteś tutaj! – zaczął Papież.
Mówił powoli, dużo wolniej niż przy wygłaszaniu dotychczasowych przemówień. I częściej niż dotąd odrywał wzrok od kartki i patrzył na monstrancję i w kierunku wiernych. - I wy, moi Bracia, Siostry, Przyjaciele, jesteście tutaj ze mną, przed Nim! – niemal cedził każde słowo. - Panie, oto mija dwa tysiące lat od chwili, kiedy zgodziłeś się ponieść śmierć na krzyżu hańby, by zmartwychwstać i na zawsze pozostać z nami, Twoimi braćmi, siostrami – kontynuował Papież. I jakby w refrenie, znowu zwrócił się do wiernych: - A wy, moi Bracia, Siostry, Przyjaciele, pozwalacie, by was sobą zachwycił! My Go kontemplujemy. Adorujemy Go. Kochamy Go. Staramy się kochać Go coraz bardziej. Adorujemy Tego, który jest u początku i u kresu naszej wiary, Tego, bez którego nie byłoby nas tu dzisiejszego wieczoru, bez którego nie byłoby nas wcale, bez którego nic by nie istniało, absolutnie nic! On jest tu dziś wieczorem przed nami i pozwala na siebie patrzeć – Papież ciągnął swoją medytację, jak rasowy lider charyzmatycznej grupy modlitewnej, przy coraz większej ciszy w sektorach z wiernymi. Wszyscy czuli, że dzieje się coś czystego, prawdziwego, dużo ważniejszego niż wszelkie hałaśliwe komentarze, które pojawią się następnego dnia w prasie, nawet te najbardziej pobożne i poprawne, a i tak zawsze przecież „mędrkujące”. To było coś, co wymyka się wszelkim „oczekiwaniom komentatorów” i analizom z cyklu „co powie Papież” i co to oznacza dla „naszej świętej laickości”.
Papież zakończył medytację najważniejszymi dotychczas, moim zdaniem, słowami tej pielgrzymki: - Pozostańcie w milczeniu, a następnie przemówcie i powiedzcie światu: nie możemy już przemilczać tego, co wiemy – cisza dźwięczała w uszach jak nigdy. Widziałem zastygłych dziennikarzy, którzy przerwali wstukiwać do komputerów swoje mądre komentarze. Mówi się często o „Kościele milczenia”, myśląc o chrześcijan żyjących pod totalitarnym butem. Nie mogą swobodnie mówić o tym, co jest sensem ich życia. To często męczennicy. Jest też „Kościół milczenia” tworzony przez tych z nas, którzy wstydzą się lub boją – chociaż nikt im nie zabrania – przyznać się do wiary i stanąć po stronie prawdy. Ale Kościół milczenia może oznaczać jeszcze coś zupełnie innego. Widziałem go dzisiaj w Lourdes. Widziałem nieraz już we Francji. Klęczący w milczeniu, a potem aktywny w swoim środowisku. Nie bez powodu największe dzieła mistyczne powstały w tym kraju. Papież też nie kryje swojej fascynacji francuską myślą teologiczną i francuskim mistycyzmem. Dzisiaj w Lourdes tak naprawdę Kościół milczał „po francusku”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dla chrześcijan nadzieja ma imię i oblicze. Dla nas nadzieja to Jezus Chrystus.
Ojciec święty w przesłaniu do uczestników spotkania pt. „Dobro wspólne: teoria i praktyka”.